Forum MITHGAR ŚWIAT FANTASY Strona Główna MITHGAR ŚWIAT FANTASY
FORUM ZOSTAŁO PRZENIESIONE NA http://mithgar.jun.pl/
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Daleka droga...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MITHGAR ŚWIAT FANTASY Strona Główna -> Opowiadania Z Innych Krain
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Naia Snape
Poszukiwacz Przygód



Dołączył: 18 Gru 2006
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Królestwa Vampirów

PostWysłany: Czw 19:46, 18 Sty 2007    Temat postu: Daleka droga...

Jeśli dobrze zrozumiałam, tutaj mogę umieścić opowiadanie niezwiązane z magią... Wkleję tu opowiadanie, które podsunął mi mój własny umysł, albowiem przyśniło mi się to. Czekałam dwa miesiące, ale nie zapomniałam o tym śnie, wręcz przeciwnie - zaczęłam pisać.

DALEKA DROGA

Rozdział 1
Rozmyślania...

Czy tak musi być? To pytanie dręczyło pewnego młodzieńca, siedzącego na parapecie z głową opartą na kolanach. Miał półdługie, czarne włosy, które delikatnie opadały mu na twarz i ciemnozielone oczy. Na twarzy odznaczała się wyraźnie świeża, długa na pięć centymetrów blizna. Jego ubranie przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. Wszystko, co się na nim znajdowało było brudne jak on sam.
Marq, bo tak chłopak miał na imię był dzisiaj w fatalnym nastroju, do którego jednak miał powody. Zwykle jego matka ograniczała tylko do krzyku, głodówki i pracy za friko, ale teraz przeszła samą siebie. Doskonale pamiętał każdy detal wczorajszego wieczoru.
Zaczęło się zwykłą kłótnią... Tak jak zawsze zresztą poszło o błahą rzecz, a mianowicie o to, że Marq spóźnił się na kolację. Krótka wymiana zdań, podczas których chłopak powiedział Sarah, co mu leży na duszy. Wtedy jego matka uderzyła go w twarz. Tak było zawsze. Jednak tym razem nie było to tylko uderzenie ręką, albowiem w tej ręce coś było. Kawałek szkła brutalnie przeciął delikatną skórę, a młodzieniec upadł na ziemię, przez przypadek brudząc podłogę. Zwinął się w kłębek, gdy poczuł, jak coś twardego uderza go w brzuch. Chciał uciec, ale nie mógł, więc zrobił to, co jako jedyne mogło przynieść mu chwilową ulgę – zemdlał.
Teraz było już spokojnie... Policzek już nie bolał, ale wspomnienia były równie bolesne, a ich nie dało się tak łatwo zmazać. Mimo, iż miał szesnaście lat, nie rozumiał tej osoby, bo matką jej nazwać nie mógł. Marq nie wiedział, dlaczego ta kobieta go urodziła. Przecież mogła go usunąć. Tak byłoby lepiej dla wszystkich. I dla niego, bo nie musiałby przechodzić tych katuszy, które nie były tyle fizyczne, co psychiczne. Dla niej, bo niemiałaby kłopotu lub jak bachora, jak zwykła nazywać swego syna.
Spojrzał przez okno. Kawałek dalej rosła ogromna wierzba. Taka, po której można się wspinać wraz z ojcem... Ojciec, to słowo do dwunastego roku życia było mu nie znane. Nie wiedział kogo lub co oznacza ten wyraz. Dopiero później dowiedział się, że ojciec istnieje. Żyje kilka tysięcy kilometrów od miejsca jego zamieszkania, w Polsce. Od czasu, gdy dowiedział się, że ma ojca, jego umysł zaprzątnęła kolejna myśl. Dlaczego nie przyszedł po niego? Dlaczego? Przecież nie może być taki zły jak ona... Nikt nie może...
- I co, dzieciaku? - warknęła Sarah.
Była to dość ładna, czarnooka blondynka, jednakże jej wyraz twarzy był tak paskudny, że Marq dziwił się Nicolasowi, (ósmym od przeprowadzki do nowego „domu mężczyźnie życia” jego matki) że wytrzymuje z nią.
- Nic, pani dorosła - warknął z ironią.
- Słuchaj no, smarkaczu! - krzyknęła. - Jak zaraz nie przeprosisz, to dostaniesz...
- No, uderz mnie! - powiedział, w głębi serca bardzo się bojąc. - Pozbędziesz się mnie, bo odbiorą ci prawa rodzicielsk...
Nie zdążył, bo znów dostał w policzek. Zabolało, a z rany znów pociekła krew. Chłopak zawył, bo nie tylko ta rana się odnowiła... Powróciła ta rana na sercu. Ta zazdrość, którą od dawna darzył swoich kolegów z czasów, gdy jeszcze chodził do szkoły... Zazdrościł, nie pieniędzy, bo je miał, ale normalnej rodziny. Że mieli matkę, która ich kochała i ojca, z którym mogli iść na lody i do kina. To było dla tego chłopaka warte wszystko. Nieraz sobie myślał, jak byłoby, gdyby miał ojca i normalną matkę. Wtedy wszystko byłoby inaczej, ale jak to mówiła Caroline „To tylko gdybanie, a my wciąż tu jesteśmy.”...
Uśmiechnął się lekko mimo bólu na wspomnienie swojej nauczycielki, którą niedawno zwolniono. Była dla niego jak lekarstwo kłopoty, ale nie rozumiała go do końca. Mimo wszystko była obcą osobą, ale... Zawsze miała dobrą odpowiedź, ale nie taką zwykłą... Mówiła szyframi, które tylko po dłuższym przebywaniu z nią dało się odczytać.
- No i co? - powiedziała Sarah. - Już nie taki mądry, co?
- Przepraszam – mruknął cicho Marq.
Chciał zostać sam, a to był najszybszy sposób. Robił to wbrew sobie, ale musiał. Nie chciał, aby ktokolwiek zakłócał mu swobodne myślenie. Miał w sobie nową nadzieję, nowe pomysły na ucieczkę z „więzienia”, a nie chciał, aby ona mu wszystko popsuła.
- No i widzisz. - odpowiedziała. - Od razu lepiej. Aha i chciałam ci powiedzieć, dzieciaku, że ja i Jacques jutro rano wyjeżdżamy. Zostaniesz tutaj z Marthą.
- Dobrze.
Gdy kobieta już wyszła, Marq znów zaczął myśleć. Nie robiło mu to różnicy, która z nich go pilnowała, bo i z Marthą i z Sarah, traktowany był jak tania siła robocza i worek treningowy.
Zszedł z parapetu i poszedł w kierunku łóżka. Zbyt długiej drogi nie przebył, gdyż jego pokoik był mniejszy od pokoju ogrodnika, który zarabiał najmniej z całej służby. Pokój miał wymiary dwa metry na trzy, a znajdowało się w nim jedynie łóżko z żelazną ramą i niesamowicie twardym materacem oraz jedno, jedyne krzesełko.
Jego życie wyglądało codziennie tak samo. Kromka suchego chleba na śniadanie, pobyt na parapecie do obiadu, łyżka zupy i herbata na obiad, a potem znów parapet i kolacja. Raz w tygodniu lekcje z nauczycielem, który nie był zbyt przyjazny i stosował stare metody nauczania. Bił. I to mocniej niż Sarah, ale w końcu za to mu płacono. Za to, żeby obniżał u Marqa samoocenę.
Czarnowłosy poprawił pościel, po czym spróbował zasnąć. Nie spał od kilku nocy, więc sen potraktował jak błogosławieństwo. Po tym liczył już tylko na jedno – żeby nie mieć żadnych snów...


N-10, to była elita. Specjalny, dziesięcioosobowy oddział, stworzony do zadań specjalnych, mający pod sobą większość wydziałów policji. Można pomyśleć, że osoby, które w nim pracują to chodzące ideały, ale nie. Większość nich to tak zwane osoby z przeszłością. Bardzo nieciekawą przeszłością.
Jednym z tych wybrańców był Sebastian Rendam. Był to czarnowłosy mężczyzna o ciemnozielonych oczach, którego twarz pokryta była niejedną blizną. Miał trzydzieści cztery lata i ogromne doświadczenie. Jednak jego wspomnienia z przeszłości stopniowo go zabijały... Wiedział, że w końcu inni dowiedzą się o tym, co zrobił. O tym, że uciekł jak tchórz, zostawiając go tam... W tym piekle. Chciał, aby go potępili. Chciał tego, gdyż czuł się winny, a kara najlepiej pomogła w późniejszym usprawiedliwianiu się. W zapomnieniu. Jednak kara nie była mu pisana. Widocznie tak miało być, aby przez resztę życia zadręczał się jednym błędem młodości...
- Halo, Seba! Jesteś z nami? - krzyknął Adrian, jego kolega z pracy.
Adrian Nemes miał zaledwie trzydziestkę, a już uważany był za jednego z najlepszych w swoim fachu. Ale do poziomu Sebastiana dużo mu brakowało. W tym jasnowłosym i brązowookim chłopaku było coś, co nie pozwalało go nienawidzić. Z nim można było się albo kłócić, albo przyjaźnić. Nie dało się być z boku.
- Chyba - odrzekł Sebastian. - A co chciałeś?
- On? - zawołała Kamila z drugiego końca biura. - Pewnie chciał ci powiedzieć, że Wrońska cię wołała, jak byłeś w transie.
I to właśnie Kamila dopełniała to niezwykłe trio. Razem tworzyli jakby elitę w tym elitarnym oddziale. Dziewczyna miała czarne włosy i bladoniebieskie oczy. Często wychodziła z chłopakami do baru, zachowywała się jak oni. Nie patrzyła na innych, bo kiedy była z przyjaciółmi liczyli się tylko oni. Wydaje się, że jest to taka zwykła dziewczyna, ale i ona ma swą okrutna przeszłość, którą skutecznie ukryła na dnie serca.
- Dzięki - mruknął Sebastian.
Wstał z fotela, po czym ruszył w stronę gabinetu Pani W., czyli Wrońskiej – ich dowódcy. Była to miła osoba, ale jak ta kobieta M. w filmach z James'em Bondem bez wahania wysłałaby człowieka na pewną śmierć, jeśli to mogłoby pomóc w sprawie. Ot taki typ człowieka, a tego nie dało się zmienić.
- O... Sebastian... Jak dobrze, że jesteś.
- Taaa – opowiedział mężczyzna.
- Siadaj.
Sebastian usiadł, zastanawiając się o jaką sprawę chodzi, gdyż Danuta Wrońska tylko w poważnych sprawach kazała siadać. Teraz zapowiadało się na wyjątkowo długą rozmowę.
- O co chodzi? - zapytał mężczyzna.
- Jest akcja. Wiemy o niej tylko my dwoje i dwie osoby z Francji, a antyterroryści nic nie wiedzą poza tym, że mają słuchać waszych rozkazów.
- Coś więcej?
- Akcja odbędzie się we Francji. Zajmiecie dom dealera narkotyków. Podejrzewamy, że to przez „pamiątki” sprzedawane polakom we Francji, mamy te tajemnicze śmierci. Jest jeden mały problem. Musisz mi na zaraz coś skombinować o Francuzce, której matka była Polką. Nazywa się Sarah Pere...
Świat wokół mężczyzny zawirował, gdy usłyszał te dwa słowa. Od których uciekał przez całe życie, ale one w końcu go dopadły. Teraz nie mógł powiedzieć jej prawdy, bo to by go zniszczyło. Widocznie musiał się z nią zmierzyć, bo ucieczka jej nie zadowalała.
Czy ta baba miała jakąś nadprzyrodzoną moc, czy co, że zawsze wszystko musiało iść po jej myśli? Już nie raz wychodziła cało z kłopotów, więc Sebastian nawet nie miał nadziei na to, że wsadzą ją w końcu na zawsze.
Wspomnienia, których tak chciał się pozbyć wróciły. Te wszystkie chwile, które wtedy wydawały się piękne, teraz raziły go tym, jaki był bezmyślny... On student najlepszej Francuskiej akademii policyjnej z najlepszymi ocenami z zajęć praktycznych tak łatwo dał się omotać tej... Nie zasługiwała nawet na najgorsze obelgi.
- To się nikomu nie uda... - szepnął, podnosząc się z kanapy. - Słuchaj, mam do ciebie prośbę...
- Tak? I dlaczego twierdzisz, że się nie uda? - zapytała.
- Może najpierw powiem, dlaczego to się nie uda, a prośba jest bardzo z tym związana... Siedemnaście lat temu, poznałem dziewczynę. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia... Gdy miałem osiemnaście lat, ona zaszła w ciążę i urodziła chłopaka. Gdy skończyłem liceum, wyjechaliśmy do Francji, ale... Stało się coś niezwykłego. Ona zaczęła brać i próbowała mnie w to wciągnąć. Jej wuj zamknął mnie w naszym domu i próbował przekonać do amfy torturami. Uciekłem stamtąd, a akademię skończyłem mieszkając trzy domy dalej... Zostawiłem dziecko na pastwę losu...
Głos mu się złamał i spojrzał w podłogę... Pamiętał dobrze, długie włoski dwuletniego chłopczyka. Był taki podobny do niego... A teraz prawdopodobnie nie żył, bo co? Bo on go zostawił tej jędzy...
- Sarah... - powiedział, próbując opanować łzy. - Nazywała się Sarah Pere...
Danuta go rozumiała, bo... sama kiedyś była w podobnej sytuacji, ale ona zabrała swoją córkę... Jednak Ala zginęła podczas ucieczki... Kobieta potrzebowała lat, żeby odzwyczaić się od tego śmiechu, a kiedy w końcu jej się udało – ktoś o tym przypomniał... Może nie bezpośrednio, ale to wystarczyło, aby ta twarda kobieta czuła w sercu winę... Na nowo.
- Rozumiem, Seba - odpowiedziała. - A o co prosisz?
- O to, żebym mógł być koordynatorem tej akcji. Wiem, że zawsze działam, ale teraz uważam, że śmiało możesz do akcji włączyć Viperę i Czarnego. Daj mi trochę czasu, a będziesz mieć wszystko dotyczące jej domu, bo wątpię, żeby się przeniosła z Paryża...
Bez zbędnych słów wstał i wyszedł... Teraz myślał o zemście... Nie zemście na niej, ale na sobie, na własnym sumieniu... Musiał w końcu pokazać temu przemądrzałemu głosikowi, że coś zrobił... Nawet jeśli minęło kilkanaście lat.
Westchnął i przeciągnął się, aby po chwili przypominać sobie każde szczegóły domu. Nagle przypomniał sobie, że nie umie rysować, a antyterroryści byli tak tępi, że bez mapy ani rusz. Wstał z wygodnego krzesła i ruszył w kierunku, z którego dochodziły niezidentyfikowane odgłosy...
- Uważaj Furia, bo cie zjedzą! - zaśmiał się białowłosy (nie mylić z siwowłosym) mężczyzna.
Był jeszcze Artur Omański. Miał niecałą czterdziestkę, ale umysł dwudziestolatka. Zresztą zachowywał się jakby był kilkanaście lat młodszy. Mężczyzna był świetnym psychologiem, a jego metody zawsze zostawały w pamięci przesłuchiwanym.
- Jasne... - odparł Seba, patrząc w stronę biurka Kamili.
Okazało się, że te niezidentyfikowane odgłosy były spowodowane... grą w szachy. Adrian i Kamila byli w tym mistrzami, a już od piętnastu minut żaden z nich nie mógł wygrać. Oczywiście grze na komputerze towarzyszyła specyficzna gra słowna.
- Które z was umie rysować? - spytał, cicho śmiejąc się.
- Żadne – mruknął Adrian
- Taak? To rozkaz! Raz, dwa – idziecie do mojego biurka – warknął Sebastian
- Temu to chyba coś się stało... Ostatnio był taki nerwowy, kie...
Nagle Czarny poczuł jak ktoś go łapie za nadgarstek. Odruchowo próbował się wyszarpnąć, ale napastnik był silniejszy. Po chwili jednak się opanował, bo zrozumiał, co zaszło i zaczął się śmiać jak opętany...
- Tego nie powiesz – syknął Furia
Był okropnie zły, nic mu nie wychodziło dzisiaj, bo miało być inaczej, ale cóż... Postanowił sobie, że jak tylko skończy z tym cholernym domem, pójdzie z kumplami na piwo.
- Dobra, dobra – odrzekł Adi
- To które umie rysować?
- On – wtrąciła Kama.
Nemes uśmiechnął się pod nosem. Kto by pomyślał, że taka mała groźba może tyle zdziałać. No cóż. Jedno było pewne – było warto. Poszedł do swojego biurka i zaczekał na Adriana.
- Grzeczny chłopczyk – zaśmiał się. - To teraz rysuj plan domu. Bez skali. Hall duży i prostokątny, a od niego wychodzą cztery drzwi. Pierwsze wyjściowe, od wejścia w prawo do pokoi służby, od wejścia w lewo do kuchni, a na wprost do salonu....
Skończyli po godzinie pracy. Mężczyzna szybko skierował swe kroki do gabinetu szefowej. Nic nie mówiąc rzucił papiery na biurko.
- Bądźcie o trzeciej – powiedziała Wrońska.
Wyszedł i nie patrząc na przyjaciół ruszył w stronę wyjścia. Bez słowa skierował się do pobliskiego PUBu. Usiedli przy piwie i bez słowa zaczęli je sączyć.
Sebastian wrócił do swoich rozmyślań. Jedno było w jego życiu pewne – od dnia narodzin było do niczego. Chyba, że ludzie powstawali tylko po to, aby cierpieć i sprawiać innym ból. Jednak w tą opcję wątpił, bo przecież istnieli ludzie tacy jak jego matka. Pełna ciepła, miłości. Tego, czego jego syn nigdy nie zaznał... I raczej nie zazna, bo jakiegoż to uczucia można spodziewać się po policjancie, który bez niczego zabijał, działał swoimi metodami... Miał jedną nadzieję. Nie chciał nigdy spotkać tego dzieciaka, bo wystarczyło mu to, że on sam miał podobnego ojca. Pozbawionego wszelkich uczuć tyrana.
- Kama, Adi zbieramy się – powiedział, po czym rzucił na stolik pięćdziesiąt złotych.
Zapowiadała się naprawdę trudna noc. Noc, podczas której miał stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Noc, podczas, której musiał przypomnieć sobie wszystko, rozdrapać rany na duszy. Nawet te, które jeszcze się nie zagoiły....

---------------------------

Koniec. Nowy rozdział za pewien czas. Mam tylko jedno pytanie... Co się stało? Czyżby nikogo tu nie było? Od mojej ostatniej wizyty nie ma żadnego nowego posta, a byłam tutaj dość dawno:P[/code]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Smok
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Białystok

PostWysłany: Pon 17:03, 22 Sty 2007    Temat postu:

Droga Nai,
bardzo mi się spodobał ten rozdział, szczególnie pierwsza część. Przy drugiej części mam wrażenie przy dwóch akapitach, jakby były one, opisy sytuacji, pisane na siłę. I do tego Danuta była w takiej samej prawie sytuacji jak Sebastian, to w takim razie co z tą policją, czyżby takie sytuacje były kryterium naboru? Wiem, znowu przesadziłam, lecz takie są moje odczucia. Natomiast pierwsza część rozdziału była świetna. Historia chłopaka z patologicznej rodziny (rodziny?). Od razu przypomniała mi się po kilku akapitach powieść - antybiografię "Gnój" W. Kuczoka opowiadającą o chłopcu i historii piekła z pejczem w roli głównej zgotowanego mu przez rodzinę.

Cytat:
Powróciła ta rana na sercu. Ta zazdrość, którą od dawna darzył swoich kolegów z czasów, gdy jeszcze chodził do szkoły... Zazdrościł, nie pieniędzy, bo je miał, ale normalnej rodziny. Że mieli matkę, która ich kochała i ojca, z którym mogli iść na lody i do kina. To było dla tego chłopaka warte wszystko. Nieraz sobie myślał, jak byłoby, gdyby miał ojca i normalną matkę.

Piękny fragment. Przypomina nam, że dzieci z patologicznych rodzin, dzieci z domów dziecka mają "proste" marzenia, nie marzą o bogactwach i innych duperelach. Dla nich ważne jest poczucie ciepła, miłości i wypełnienie luki w sercu. Dlatego zazdroszczą innym tego czego nie mają - bliskich.

Błędów większych nie zauważyłam. Oprócz
Cytat:
Była dla niego jak lekarstwo kłopoty, ale nie rozumiała go do końca.

lekarstwo na kłopoty
Cytat:
. Podejrzewamy, że to przez „pamiątki” sprzedawane polakom we Francji, mamy te tajemnicze śmierci.

Polakom
Te błędy najbardziej rzuciły mi się w oczy.

Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam
Smok


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MITHGAR ŚWIAT FANTASY Strona Główna -> Opowiadania Z Innych Krain Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin