Forum MITHGAR ŚWIAT FANTASY Strona Główna MITHGAR ŚWIAT FANTASY
FORUM ZOSTAŁO PRZENIESIONE NA http://mithgar.jun.pl/
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Harry Potter i Sztylet Mocy
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MITHGAR ŚWIAT FANTASY Strona Główna -> Opowiadania ze świata Harrego Pottera
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lisa
Obywatel



Dołączył: 09 Cze 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 22:27, 30 Lis 2006    Temat postu: Harry Potter i Sztylet Mocy

No cóż, postanowiłam się ujawnić, wklejając tu mojego ficka. Ma on dopiero siedem rozdziałów ale ciągle go piszę. Mam nadzieję, że się wam spodoba, nie jest to bowiem fick, w którym Harry zyskuje jakieś nadprzyrodzone moce, co to to nie, jest po prostu zwykłym chłopakiem ze zwykłymi problemami. Reszty dowiecie się czytając.
A właśnie moją betą jest dmarryniadd.

Harry Potter i Sztylet Mocy

Prolog

– Dumbledore! – W ciszy gabinetu dyrektora rozległ się okrzyk. Po chwili na wewnętrznych schodach pokazał się siwowłosy czarodziej.

– Kto tu jest? – zapytał, rozglądając się uważnie po, prawdę mówiąc, zagraconym delikatnym sprzętem, pokoju.

– Severusie Snape’ie! Co ci się stało?! – Zawołał, gdy zauważył kupkę nieszczęścia, jaką w tej chwili był ubrany na czarno mężczyzna.

– Ukryjcie Potterów – wyjęczał w odpowiedzi. – On ich szuka... Zna część przepowiedni... Nie wiem skąd... Chce zabić chłopaka... Ukryjcie ich... – Szeptał mężczyzna. Poszczególne słowa, zdania, przerywane były okrzykami bólu i jękami, jakby mówiący wyrywał je sobie na siłę z głębi trzewi.

– Severusie, skąd wiesz? – Pytał zaniepokojony starzec. – Kto ci to powiedział?

– On... Czarny Pan... Ukryjcie ich. Nie mam więcej czasu. Muszę iść.

Mężczyzna podniósł się i, zataczając z bólu, wyszedł, a raczej wybiegł z gabinetu, pozostawiając Albusa Dumbledore’a samego z jego myślami.

Czy mamy mu zaufać? Myślał dyrektor. A może to jakiś podstęp? Może Voldemort próbuje złapać nas w pułapkę? Muszę porozmawiać o tym z Lily i Jamesem. To powinna być ich decyzja.



DWIE GODZINY PÓŹNIEJ



Para dorosłych ludzi szła przez niewielki lasek. Kierowali się w stronę stojącego na polance, białego domku. Rudowłosa kobieta pchała przed sobą dziecięcy wózek, w którym leżał może roczny chłopczyk. Czarnowłosy mężczyzna w okularach zaglądał co chwilę pod budkę. Dziecko wykorzystywało to, próbując złapać swego ojca za nos. Nagle rozległ się trzask, a tuż obok nich zmaterializował się mężczyzna.

– Co tu robisz Smarkerusie? – Zapytał okularnik, wyciągając z kieszeni kurtki różdżkę i celując nią w nowo przybyłego.

– Schowaj ten patyk, Potter! Lily, przyszedłem do ciebie, byłem już u Dumbledore’a, ale nie wiem, czy mi uwierzył. Ukryjcie się. On was szuka, chce zabić dzieciaka.

Kobieta wyglądała na zaszokowaną takim postawieniem sprawy, w jej oczach zabłysł strach.

– Proszę cię, uwierz mi. Ukryjcie się pod Fideliusem.

– Severusie, jesteś pewny tego, co mówisz?

– Tak, Czarny Pan uruchomił wszystkie kontakty, by was znaleźć.

– Lily, ty chyba nie wierzysz w jego słowa, to na pewno jakiś podstęp.

– Nie, James. On mówi prawdę. Dziękuję przyjacielu, że tak się dla nas naraziłeś – powiedziała rudowłosa, obejmując ramionami bladego Severusa. – Dziękuję.

– Nie mam czasu, Lil – wyszeptał, wyzwalając się z uścisku. Popatrzył na swoje ręce i wsunął je pod koszulę na karku, wyciągając spod niej długi, srebrny łańcuszek z wisiorkiem na końcu. Zacisnął go w dłoni i po sekundzie zastanowienia wcisnął w rękę zaskoczonej kobiety. – Trzymaj, ten wisior przechodzi w mojej rodzinie od wieków z ojca na syna. Ja najprawdopodobniej nie będę miał potomków żadnej płci, więc przekazuję go tobie. Rzucone na niego zaklęcia niech chronią ciebie i twoją rodzinę, która połączona jest z tobą przez krew – przerwał i zerknął na stojącego obok mężczyznę – ale też i tę, z którą połączysz się duchem – dokończył. – Noś go albo powieś na ścianie, niech chroni twój dom.

Wypowiedziawszy te słowa, deportował się z kolejnym trzaskiem, a rudowłosa rzuciła się w ramiona Jamesa.

– Słyszałeś, On na nas poluje! –Rozpłakała się.

– Lily, wierzysz mu?

– Tak – wyszlochała. – On jest moim przyjacielem, nie okłamałby mnie w tak ważnej sprawie. Przysięgaliśmy zawsze mówić sobie prawdę.

- Lily, a ty dochowałaś tej przysięgi? – Zapytał mężczyzna, patrząc znacząco w stronę wózka. Kobieta oderwała twarz od jego ramienia i spojrzała mu w oczy, chcąc się dowiedzieć, o co mu chodzi. Jej wzrok podążył za jego. Zrozumiawszy, na co patrzy jej mąż, powiedziała:

- Tak James, dochowałam. Nigdy mu nie skłamałam.

Odwróciła się i, popychając szybko wózek, ruszyła w stronę domu. Chwilę później dołączył do niej James.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lisa dnia Wto 10:46, 23 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Smok
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Białystok

PostWysłany: Pią 20:13, 01 Gru 2006    Temat postu:

Droga Liso,
czytałam już to na twoim blogu. Bardzo mi się podoba, szczególnie szósty rozdział. Szkoda tylko, że rozdziały powstają tak powoli. Przez rok powstało ich tylko siedem (a siódmy jest nieskończony). Czekam na ciąg dalszy, mam nadzieję, iż niebawem pojawi się część druga rozdziału siódmego.

Co do tego fragmentu to jest on bardzo ciekawy, jednak jego największą wadą jest długość (558 słów na niecałych dwóch stronach). Każdy kolejny rozdział mimo, iż jest odrobinę dłuższy od poprzedniego, to nadal jest za krótki. Poza tym jak dla mnie za mało jest tu opisów.
Czekam na ciąg dalszy.

Pozdrawiam
Smok


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lisa
Obywatel



Dołączył: 09 Cze 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 22:57, 01 Gru 2006    Temat postu:

No cóż, druga część rozdziału siódmego już od jakiegoś czasu znajduje się u mojej bety (a jej nie mam zamiaru poganiać), kolejny powolutku się pisze. Na przyśpieszenie tempa powstawania rozdziałów nie możecie liczyć, prędzej na opóźnienia (uczę się, pracuję, a poza tym wzięłam się za tłumaczenie pewnego angielskiego ficka). nie dam ze wszystkim rady a moje opowiadanie mimo wszystko nie jest na pierwszym miejscu w moim życiu.

Na razie wklejam rozdział pierwszy:
Ten rozdział dzieje się jeszcze w piątej klasie, potraktujcie go jako, taki brakujący fragment piątego tomu, następujący już po śmierci Syriusza. Równocześnie zaznaczam, że wszystko, co pani Rowling umieściła w wyżej wymienionym już tomie, nadal obowiązuje.



ROZDZIAŁ 1: POWRÓT DO MUGOLI

Na Hogwardzkich błoniach panoszył się kolejny upalny dzień. Pod drzewami siedziały grupki uczniów, cieszących się z ostatniego dnia w szkole. Tylko jedna osoba siedziała samotnie, w ciszy. Harry Potter opierał się plecami o pień, stojącego tuż nad brzegiem jeziora, dębu. Niewidzącym wzrokiem obserwował harce kałamarnicy. Myślał o swoim zmarłym ojcu chrzestnym, ból po tej stracie ciągle rozdzierał chłopcu serce, tym bardziej, iż uważał, że to była jego wina. W stronę Harry’ego powolnym krokiem zbliżał się siwowłosy starzec, trzymający w rękach duże pudełko, był to Dumbledore.

– Harry – powiedział, stając tuż obok niego. – Wiele lat temu obiecałem twojej matce, że jeżeli ona wraz z Jamesem umrą, to przekaże ci tę paczkę w dniu, kiedy staniesz się pełnoprawnym czarodziejem. W dniu siedemnastych urodzin. Uznałem jednak, że w związku z ostatnimi wydarzeniami, powinieneś dostać to wcześniej. Mam nadzieje, że pomoże ci to i przestaniesz się w końcu obwiniać.

Mówiąc to, podał chłopcu pudło. Harry odebrał je i spoglądając to na nie to na dyrektora, zastanawiał się, co jest w środku. Powoli otworzył je i zajrzał do niego. Okazało się, że jest tam kilka książek, podręczników, zeszytów i różnorakich drobiazgów. Chłopak z zaciekawieniem spojrzał na dyrektora.

– To rzeczy twojej matki, Harry – odpowiedział na niezadane pytanie Dumbledore. – Większość z nich dała mi, kiedy rzucaliśmy na was zaklęcie Fideliusa. Resztę znaleźliśmy w ruinach waszego domu i również je zapakowałem.

Powiedziawszy to, dyrektor oddalił się w stronę zamku, pozwalając tym samym, aby Harry w spokoju obejrzał swoje dziedzictwo. Już po chwili okazało się, że pudło zostało magicznie powiększone, a w środku było o wiele więcej rzeczy, niż się na początku zdawało. Z każdą chwilą chłopak wyjmował coraz więcej książek, były to głównie podręczniki. Ku zdumieniu Harry’ego dotyczyły uzdrowicielstwa i eliksirów, czyli najmniej lubianego przesz niego przedmiotu. Chłopak nie wiedział, że jego matka interesowała się tymi dziedzinami magii. Zeszyty okazały się być pamiętnikami, wszystkie były podpisane Lilly Evans, więc należały do jego matki. Harry szybko je przeliczył. Osiem. Spojrzał na daty, siedem z nich zawierało po roku życia jego matki od 1969 do 1976, ostatni miał tylko jedną datę na okładce, początkową... 1977. Harry otworzył go szybko na ostatniej notce 30 października 1981, na dzień przed śmiercią. Pokręcił ze smutkiem głową i odłożył zeszyt na kupkę. Na dnie pudełka było już tylko kilka rzeczy; dwa albumy ze zdjęciami, opisane latami: pierwszy 1969–1972, drugi 1973–1976, nie dawały się one jednak za nic otworzyć, różdżka, która z pewnością należała do jego matki, i malutkie pudełko, a w nim pierścionek i dwie obrączki.

Harry’emu wydawało się, że to już wszystko, jednak na wszelki wypadek zajrzał raz jeszcze do pudła i wtedy to zauważył, odblask światła na srebrnym łańcuszku leżącym na samym dnie. Harry wyciągnął go szybko, na jego końcu wisiał srebrny wisior w kształcie sztyletu. Wężowego sztyletu. Po raz kolejny odblask zaświecił Harry’emu w oczy, więc ten odruchowo zacisnął dłoń na wisiorze i wtedy to się stało. Chłopak poczuł ciepło rozchodzące się od zaciśniętej w pięść dłoni. Doszło ono aż do serca i Harry poczuł wypełniający go spokój, chwilę później usłyszał głos.

– Synku nie bój się, nie puszczaj medalionu, użyłam bardzo starego i mało znanego zaklęcia, aby móc się z tobą w ten sposób porozumieć. Nie mam zbyt dużo czasu. Załóż łańcuszek na szyje i nigdy go nie zdejmuj. Wisior jest amuletem, ochroni cię. Nigdy go nie zdejmuj, Harry...

Po policzku młodzieńca spłynęła łza, kiedy zrozumiał, kto do niego przemówił. Jego matka. Postąpił, tak jak mu kazała i ukrył wisior pod koszulą. Szybko schował do pudła porozrzucane dookoła rzeczy i wraz z nim ruszył do zamku. Po paru krokach dołączyła do niego para jego przyjaciół, czekająca w pobliżu i już we trójkę zniknęli we wnętrzu szkoły.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lisa dnia Wto 10:50, 23 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
bloomi19
Wojownik



Dołączył: 06 Cze 2006
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Sob 10:39, 02 Gru 2006    Temat postu:

Czytałam twoje opowiadanie na blogu, mam nadzieję, że niedłógo pojawi się następna część ( siudma rozdział 2), ponieważ opowiadanie jest fajne i ciekawe.
Życzę dużo weny twórczej!Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lisa
Obywatel



Dołączył: 09 Cze 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 23:46, 08 Gru 2006    Temat postu:

ROZDZIAŁ 2: PRIVET DRIVE 4

Część tego, co jest w tym rozdziale, może się paru osobom nie spodobać. No cóż, nie wszystkich można zadowolić, niektóre rzeczy musiały się pojawić ze względu na przyszłą akcję. Zapraszam do czytania:)

Od powrotu na Privet Drive 4, na letnie wakacje, minął dopiero tydzień, a mieszkający tam w najmniejszej sypialni chłopak myślał już tylko o tym, kiedy wróci do szkoły. Przez uchylone okno do pokoju wpadały promienie wstającego słońca, oświetlając wnętrze. Stojące tuż obok parapetu biurko zarzucone było pergaminami, książkami i piórami. Stojąca na nim klatka dla ptaków wyglądała na niesprzątaną od miesięcy, a ze stojącego na środku pokoju kufra wysypywały się rzeczy. Jedynym w miarę czystym miejscem było łóżko i najbliższe jego okolice. Na szafce nocnej stało tekturowe pudło wypakowane książkami, a leżący w pościeli młodzieniec czytał jedną z nich.

1 września 1971
Zaczynam trzeci rok nauki w Hogwardzie. Tak się cieszę, że wracamy. Znowu spotkam moje przyjaciółki, niestety zobaczę również Pottera i jego bandę, ale to wynagrodzi mi możliwość rozmowy z Severusem. Widziałam go przez chwilę na dworcu, jak będzie chciał to mnie znajdzie i dołączy do mojego przedziału, który jak na razie jest pusty. Mam nadzieję, że nikt się do mnie nie dosiądzie, bo wtedy Sev już nie przyjdzie. Jest ślizgonem, nie może pokazywać się z gryfonką. Nasze domy od wieków prowadzą wojnę. Ta nienawiść jest wkurzająca, nie mogę się z nim nigdzie pokazać, bo nasi współ domownicy zaczęliby z nas szydzić i nie mielibyśmy już życia w szkole. Cholera, ten durny Potter tu idzie.

15 października 1971
Jak zwykle na początku roku szkolnego nie mam czasu pisać. Właśnie skończyłam wypracowanie na Transmutację i uznałam, że mam prawo do przerwy. Nowe przedmioty są interesujące, ja wybrałam ONMS, Starożytne Runy i Numerologię. Sev wziął te same, nadal pomaga mi w Eliksirach, choć tak naprawdę już tego nie potrzebuję. Siedzimy na nich w jednej ławce i rozmawiamy na wszelkie tematy, a wszyscy myślą, że mówimy o lekcji. No bo na jakie inne tematy może gadać gryfonka ze ślizgonem. O niczym nie mają pojęcia, a my spotykamy się prawie codziennie albo w bibliotece, pod przykrywką korepetycji, albo w Pokoju Życzeń (to taki ukryty pokój na siódmym piętrze, naprzeciwko gobelinu z Barnabaszem Bzikiem i trollami. Aby pojawiły się drzwi, należy przejść wzdłuż tego odcinka ściany trzykrotnie, myśląc o tym, czego potrzebujesz. My zawsze myślimy o cichym, spokojnym miejscu, gdzie nikt nas nie znajdzie i będziemy mogli porozmawiać). Ostatnio złapał mnie Filch, dostałam szlaban za włóczenie się po nocy (była dwudziesta druga, czasami zdarza nam się przegapić porę ciszy nocnej). Kiedy następnego dnia poszłam na szlaban, okazało się, że Severus, aby mieć ten szlaban ze mną, dał się złapać na podkładaniu łajnobomb w korytarzu na parterze. On, który nie miewa szlabanów, choć wcale nie dlatego, że nie zasługuje na nie, ale dlatego, że nigdy go nie przyłapano na gorącym uczynku. A wtedy razem ze mną czyścił hogwardzkie srebra. Bez użycia magii! Niemożliwe.

Pod spodem narysowany był rysunek:
(Mam nadzieję, że obrazek się otwiera, jeżeli nie, to przedstawia on białą lilię - autorka)

Harry przyglądał się mu przez chwilę, później podniósł głowę i westchnął.

– Jak to możliwe? – Zapytał szeptem sam siebie. – Moja matka i ten... ten... przerośnięty nietoperz przyjaciółmi? Błagam, niech ktoś mi powie, że śnię.

Potrząsnął głową i wrócił do lektury.

20 października 1971
Nie mogę uwierzyć, że to zrobiliśmy. Ja i Severus...

Harry oderwał wzrok od pamiętnika, zamrugał kilkakrotnie powiekami i wytrzeszczył ze zdziwienia oczy (domyślcie się, o czym pomyślał, no bo co innego może przyjść do głowy dorastającemu chłopakowi Very Happy). Po chwili wpatrywania się w ścianę, powrócił do lektury.

Wczoraj była pełnia i wykorzystując to przeprowadziliśmy Rytuał Braterstwa Krwi. Podwójny! Teraz jesteśmy rodzeństwem.

Młodzieniec przeczytawszy to, odetchnął z ulgą.

Spotkaliśmy się w Holu i poszliśmy do Zakazanego Lasu, a tam na polanie, skąpanej w blasku księżyca, przeprowadziliśmy to. Najpierw szeptaliśmy starożytne formuły, później Sev wyjął sztylet i przeciął nasze nadgarstki. Do przygotowanych miseczek wycisnęliśmy po kilka kropel krwi. Trzymając je w lewych rękach ( ja miskę z jego krwią, on z moją), złączyliśmy prawe dłonie tak, aby rany do siebie przylegały. Wyszeptaliśmy kolejne zaklęcia i wypiliśmy nawzajem swoją krew. Dosłownie sekundę później rany na naszych nadgarstkach zaleczyły się. Zostały blizny. Nie wiem, jak wróciliśmy do zamku, nie pamiętam. Wiem tylko, że w moim żyłach płynie teraz jego krew, a w jego, moja. Spróbuję dziś z nim o tym porozmawiać. Czy to wpłynie jakoś na mnie, na moje zachowanie czy zainteresowania? Muszę się tego dowiedzieć. Trochę pluję sobie w brodę, że zgodziłam się na ten Rytuał w ciemno, nic o nim nie wiedząc. Mogłam najpierw wypytać Seva.

Harry po raz kolejny przerwał czytanie, zerkając na zegarek, który wskazywał prawie siódmą rano. Godzina ta oznaczała, że chłopak znowu nie spał przez całą noc.

– Potter śniadanie! – Usłyszał dobiegający z kuchni krzyk ciotki. Od pamiętnej rozmowy profesora Moody’ego z wujem Vernonem Dursleyowie traktowali go przyzwoicie. Po prostu mógł robić, co chciał, nikt go nie pouczał, nie rozkazywał. Jedynym obowiązującym go prawem było to, że pomiędzy dwudziestą pierwszą a ósmą rano miał być w domu. Nic więcej ich nie interesowało. Dla Harry’ego była to prawie idylla, nazwać tak ten okres przeszkadzała mu tylko dieta, która nadal obowiązywała na Privet Drive 4. Tak więc już szczupły chłopak schudł jeszcze bardziej, bezsenność również pozostawiła na jego twarzy ślady. Oczy zapadły się głęboko, a ich kolor zmatowiał, choć to ostatnie mogło być raczej skutkiem ogromnej straty, jaką niedawno poniósł. Utraty ojca chrzestnego. Choć tak naprawdę, to właśnie to było wszystkiemu winne. Chłopak nie sypiał, bo śniła mu się ciągle ta zasłona, za którą wpadł Syriusz, a jeżeli nie nawiedzał go ten sen, to pojawiały się wizje. Teraz schodząc na śniadanie zastanawiał się, co ma dzisiaj robić. Dursleyowie jechali popołudniu w odwiedziny do jakichś znajomych i zabierali Dudleya. On zostawał sam. Miał tyle możliwości, wreszcie w spokoju mógłby odrobić lekcje. Zostały mu już tylko dwie prace z eliksirów, wypracowanie na temat eliksiru spokoju, jego składników i zastosowania ich w innych eliksirach. Wywar ten robili na początku piątej klasy i Harry nie miał pojęcia, dlaczego Snape zadał im pracę wakacyjną dotyczącą właśnie niego. Oprócz tego musiał uwarzyć nieznany eliksir. Dostał listę składników i jak go przyrządzić. Musiał też dowiedzieć się, jaki to wywar i tym właśnie postanowił zająć się tego popołudnia, choć bardziej ciągnęło go do pamiętników matki. Dowiadywał się z nich coraz to nowych rzeczy. Często opisywała żarty Huncwotów, choć nawet Harry uznał część z nich za przesadne i niehonorowe. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego jego ojciec ciągle znęcał się nad, nic mu nierobiącymi, młodszymi uczniami. Coraz lepiej rozumiał, dlaczego jego matka zachowała się tak, a nie inaczej, gdy widział ją w myślodsiewni Snape’a. Zrozumiał, że to, co widział, było normalnym zachowaniem jego ojca wobec wszystkich uczniów, a nie pojedynczym wyskokiem wobec Smarkerusa. Coraz lepiej poznawał też własną matkę. Zaczynał pojmować, jak myślała, co uznawała za dobre, co za złe, powoli przyjmował do wiadomości, że Snape, jakiego znała Lily, z którym się przyjaźniła, różni się od jego nauczyciela. Lata szpiegowania Voldemorta go zmieniły. Cieszył się, że ma, chociaż taką możliwość zawarcia znajomości ze swoimi rodzicami, dawało mu to siłę... Siłę do życia, której mu brakowało. Zagłębiając się w kolejne strony pamiętnika, Harry zapominał, zapominał o poczuciu winy, które go gnębiło, zapominał o śmierci, która ciągle go otaczała, zapominał o wszystkim. W dzień sobie radził, jednak to noce były najstraszniejsze, nawiedzały go koszmary lub wizje, zawsze ukazujące śmierć. Nie wiedział, co jest gorsze. Prawdziwy sen, w którym widział śmierć swoich rodziców, Cedrika, Syriusza i tych, którzy jeszcze żyją, czy wizje, w których widział oczami Voldemorta, w których wydawał rozkazy śmierciożercom, w których to on zadawał śmierć ludziom, których nie znał. Wizje zawsze go budziły, a raczej ból blizny. Wiedział wtedy, że zginęły kolejne osoby, mugole, czarodzieje, a on nic nie mógł zrobić. Jego ucieczką były pamiętniki, pomagały przytłumić ból. Opisywała dosyć szczegółowo kolejne hogwardzkie lata, pozwalając poznać swoje myśli. Z niektórymi rzeczami Harry się nie zgadzał, ale tu również nie mógł nic zrobić. To były jej decyzje i jej historia, on mógł tylko ją śledzić.

Po powrocie ze śniadania Harry w oczekiwaniu na odjazd wujostwa powrócił do czytania. Jeszcze przed czternastą skończył czytać pamiętnik z trzeciego roku. Miał zamęt w głowie. Jego matka i Snape przyjaciółmi, rodzeństwem krwi... Co miał o tym sądzić...? Nie wiedział. Nagle uderzyła go pewna myśl.

– Skoro w żyłach jego matki płynęła krew Snape’a, to w jego żyłach też.

Myśl ta wprawiła chłopaka w osłupienie. I właśnie w tej chwili doszedł go krzyk.

– Potter, wychodzimy. Nie roznieś domu.

Po chwili usłyszał trzask zamykanych drzwi, a później szum silnika odjeżdżającego samochodu. W ciszy wziął potrzebne mu rzeczy, w tym kociołek, zszedł na dół i zaczął przygotowywać zadany eliksir. Co prawda kuchenka gazowa to nie to samo, co prawdziwy ogień z zaklęcia Incendio, ale w takiej sytuacji musiała wystarczyć. Po dwóch godzinach wytężonej pracy Harry zakorkowywał już fiolkę ze zrobionym eliksirem. Nie wiedział jednak, do czego on służy, żeby się dowiedzieć, potrzebował książek, które dostać mógł tylko na Pokątnej, a na podróż tam musiał trochę poczekać, więc wrócił do pokoju. Wziął czysty pergamin i potrzebne mu książki, usiadł na stojącym przy parapecie krześle, i zerkając, co jakiś czas przez okno, zaczął pisać wypracowanie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lisa dnia Wto 10:53, 23 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Smok
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Białystok

PostWysłany: Sob 0:06, 09 Gru 2006    Temat postu:

Droga Liso.

Lubię to opowiadanie. Właśnie dzisiaj zastanawiałam się, kiedy tutaj dodasz nowy rozdział. No i proszę, jest.

Bardzo cieszę się, że w końcu na blogu twoim pojawiła się następna rozdziału siódmego. Nie mogę się doczekać ciągu dalszego. Lubię wszelkie opowiadania, gdzie Severus Snape opiekuję się Potterem. Niestety, nie wiele ich jest przetłumaczonych na język polski, a jeszcze mniej napisanych w języku polskim. Tym bardziej się cieszę z twojego opowiadania.

Czekam na ciąg dalszy (na szczęście tylko miesiąc a nie trzy) i życzę dużo weny.

Pozdrawiam
Smok


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Feniks
Poszukiwacz Przygód



Dołączył: 09 Lis 2006
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Sob 15:33, 09 Gru 2006    Temat postu:

supe pisz dalej i tak fajnie dodaj cos o jakis magicznychstworach Very Happy Smile Surprised

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
bloomi19
Wojownik



Dołączył: 06 Cze 2006
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Sob 16:56, 09 Gru 2006    Temat postu:

Feniks ma rację opowiadanie może stać się ciekawsze jak wprowadzisz jakieś magiczne stworzenia - zwierzaki. Opowiadanie na blogu jest super mam nadzieję, że wkrótce pojawi się nowy rozdziałSmile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Smok
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Białystok

PostWysłany: Sob 19:11, 09 Gru 2006    Temat postu:

Cytat:
Feniks ma rację opowiadanie może stać się ciekawsze jak wprowadzisz jakieś magiczne stworzenia - zwierzaki.


Stop. Czyżbym przegapiła jakieś elementy fabuły, w których można byłoby wprowadzić zwierzaki?

SPOILER

A może Snape'a, wujka opiekującego się Potterem zamienimy w jednorożca? Okey, może być wampir, chociaż jak dla mnie dobrze jest tak jak teraz. A może Snape zostanie ukąszony przez Lupina i stanie się wilkołakiem? Przecież to też wtedy będzie stworzenie magiczne. W zamku może też znaleźć się jakiś ghul, gnom, karaluch, czy coś tam jeszcze. Harry może dostać feniksa.
Jednak droga Liso, musisz się zastanowić, czy wprowadzanie jakiś stworzeń magicznych ma sens. Jak narazie jest to utwór opowiadający o opiece Snape'a nad Potterem. Jeżeli założyłaś, iż ma być to severitus i historia będzie rozwijała się w tym kierunku, to wprowadzanie magicznych stworzeń może być niepotrzebne. Natomiast, jeśli zakładasz rozwinięcie fabuły, wprowadzenie jakiś przygód z tymi zwierzętami to wtedy ok.

KONIEC SPOILERA

Droga Liso pamiętaj, iż to od Ciebie zależy o czym ma być ta historia i co jest w niej potrzebne, a co nie.

Pozdrawiam
Smok


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Smok dnia Nie 0:14, 10 Gru 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lisa
Obywatel



Dołączył: 09 Cze 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 23:47, 09 Gru 2006    Temat postu:

Muszę parę osób rozczarować ale nie zamierzam przynajmniej na razie w prowadzać żadnych zwierząt do swoje ficka. Pojawią się one, o ile się pojawią, dopiero na lekcjach ONMS. Są małe szanse bym wprowadziła jakieś wcześniej (oprócz sów, Krzywołapa i pewnego gryzonia:)).
A Ciebie Smoku bardzo proszę o zedytowanie swojego posta pojawiają się tam bowiem rzeczy o których na tym forum jeszcze nawet nie wspomniałam. Wiem, że wiele osób zna moje opowiadanie z bloga, ale na pewno trafią się i takie, które pierwsze co o nim słyszą a tu taka wtopa bo po pierwszym rozdziale pojawia się post, w którym wyłuszczana jest dalsza akcja.
Z góry dziękuję.
Lisa


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ares
Wojownik



Dołączył: 31 Sie 2006
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Piekielnych Otchłani

PostWysłany: Nie 15:50, 10 Gru 2006    Temat postu:

Hej Lisa czytałem to opo już na twoim blogu. Piszesz bardzo fajnie i zawsze ciekawi mnie w twoim opowiadaniu co bedzie dalej. Pozdro.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lisa
Obywatel



Dołączył: 09 Cze 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 23:14, 15 Gru 2006    Temat postu:

Rozdział 3: Niepokój

Ciemny pokój, dwie pochodnie wiszące na ścianach rozjaśniają mrok. Drewniane drzwi uchylone na korytarz pozwalają zorientować się, że pomieszczenie znajduje się w lochach. Wzdłuż ścian ustawione są półki z eliksirami, składnikami do nich i książkami. Na środku stoi duży stół z paleniskiem, na nim kociołek. Ubrany na czarno mężczyzna, do gotującego się wywaru, wlewa z fiolki kolejny składnik. Po raz kolejny podnosi głowę i rozgląda się z niepokojem. Cały dzień był spięty, czuł, że coś się dzisiaj wydarzy. Już prawie widział zmiany następujące w jego życiu pod wpływem tego zdarzenia. Wywar prawie wykipiał, gdy jego twórca zamyślił się nad przyczyną swego niepokoju, nie wiedział, co nią jest, ale wyczuwał, że jest ona bardzo ważna. Szybkim ruchem ręki i trzymanej w niej różdżki zmniejszył ogień pod kociołkiem. Chwilę później czarodziejski instrument wypadł mu z lewej dłoni, którą szybko, pod wpływem bólu, uchwycił prawe ramię.

– Coś zaczyna się dziać – pomyślał. Czarny Pan go wzywa, musi iść. Podniósł różdżkę z podłogi i przy jej pomocy przygotował się do wyjścia. Wyłączył ogień pod kociołkiem, z szafy przywołał do siebie czarną szatę i białą maskę, obowiązujący strój śmierciożercy. Szybko nałożył na siebie szatę, a maskę ukrył pod nią. Do kieszeni wsunął kilka eliksirów leczących. Skończywszy przygotowania, wyszedł. Poruszał się szybkim krokiem w kierunku schodów, ciemne korytarze gdzieniegdzie oświetlały palące się pochodnie. Na szczycie schodów przystanął siwowłosy starzec.

– Albusie! – Zawołał mężczyzna, aby zatrzymać oddalającego się staruszka. Gdy go dogonił, powiedział już spokojnie. – Muszę iść. Wezwał mnie. Wrócę tak szybko, jak tylko będę mógł.

Starszy człowiek pokiwał tylko głową i przez chwilę patrzył ze smutkiem za odchodzącym. Ten zaś po wyjściu na błonia, ruszył ku doskonale widocznej wierzbie bijącej. Wszedł w ukryty wśród jej korzeni korytarz, wspominając niezbyt miłe okoliczności, w których szedł tędy po raz pierwszy.

– Severusie Snape’ie, masz natychmiast przestać o tym myśleć – szepnął do siebie. – Musisz być spokojny.

Po paru minutach dotarł do drewnianego domu znajdującego się na końcu korytarza. Tam założył maskę i teleportował się na miejsce wezwania. Aportował się, na wydawałoby się pustej polanie, którą otaczał gęsty las. W oddali, na szczycie wzgórza widać było ponury zamek. Snape zadrżał. Dark East*. Największa, najlepiej ukryta twierdza Voldemorta. Miejsce, w którym przetrzymywani, torturowani i zabijani byli najwięksi wrogowie Czarnego Pana.

– Dlaczego wylądował właśnie tutaj? – Zastanawiał się. Zaobserwowanie tego wszystkiego zajęło mu sekundę. Nagle usłyszał trzask gałęzi i zza drzew wyłonił się niski blondyn. Glizdogon. Hogwardzki Mistrz Eliksirów spojrzał na niego wyczekująco.

– Chodź... Zzza mną – wyjąkał ten, w odpowiedzi na niezadane pytanie. Ruszyli w stronę zamczyska, z każdym krokiem widać go było coraz lepiej, a jego wygląd nie skłaniał do optymizmu. Główna część miała cztery piętra, boczne skrzydła tylko po dwa. Snape wiedział jednak, że potęga tego zamku nie jest widoczna z zewnątrz, najwięcej kryły rozbudowane piwnice, czy raczej, jak powinno się je nazwać, lochy. Jednak i ta widoczna część wzbudzać mogła strach. Na każdym rogu wyrastały wysokie wieże, sięgające nawet trzydziestu metrów. Przybyła dwójka weszła do środka, podążyli do wschodniego skrzydła, gdzie mieściły się laboratoria eliksirów.

– A więc to po to jestem mu potrzebny – myślał. – Chce dostać jakieś wywary, a nie ma innego Mistrza Eliksirów.

W drzwiach do jednego z nich Glizdogon się zatrzymał.

– Trzymaj... – Powiedział, podając wyjęty z kieszeni pergamin Snape’owi. – Pan chce dostać te eliksiry... Masz... Trzy godziny. Będę czekał w... W holu.

Poszczególne zdania przerywane były, gdy Glizdogon rozglądał się dookoła ze strachem.

– Dlaczego on przyłączył się do Czarnego Pana, skoro jest takim tchórzem – pomyślał Severus i chwilę później jęknął, spoglądając na listę. Miał dostarczyć prawie wyłącznie eliksiry torturujące i tylko jeden, którego nie można było tak nazwać. Eliksir Czuwania**. Większość z nich miał gotowe, przygotowane na taką właśnie sytuację. Szukając ich w szafce, cieszył się, że wprowadził tu bałagan. W półce z eliksirami uzdrawiającymi był wzorowy porządek, ale tutaj... Buteleczki były nieopisane, poustawiane bez żadnej reguły. To sprawiało, że gdy potrzebowano „napoi” torturujących musiano go wezwać, a on miał dzięki temu więcej informacji do przekazania. Teraz, układając znalezione fiolki i szykując składniki do tych, których nie posiadał, zastanawiał się, kogo tym razem dostali w swoje ręce. To musiał być ktoś ważny, inaczej nie spotykaliby się tutaj, tylko w jakimś pomniejszym dworze. Spojrzał na zegar, zostało mu już tylko półtorej godziny. W sam raz. Poruszał się szybko po doskonale wyposażonym laboratorium. Siekał, ucierał i miażdżył składniki, przygotowane dodawał do jednego z sześciu kociołków, stojących rzędem na paleniskach. Czas uciekał. Pięć minut przed upływem czasu przelewał ostatni wywar do fiolki. Delikatnie ustawił ją na tacy, obok wielu innych. Wziąwszy je ruszył do holu, gdzie na niewygodnym fotelu drzemał Glizdogon. Snape chrząknął, by go obudzić i zwrócić na siebie jego uwagę. Ten, pod wpływem tego dźwięku, prawie spadł z siedzenia. Zobaczywszy Mistrza Eliksirów stojącego tuż obok niego, powiedział:

– Za mną.

Ruszyli. Schodami w dół, później kolejnymi i kolejnymi. Zeszli chyba do najgłębiej ukrytych i najlepiej strzeżonych cel.

– Ten więzień naprawdę musi być kimś ważnym – myślał Snape i właśnie w tej chwili usłyszał krzyk. Nigdy czegoś takiego nie słyszał, dźwięk ten wwiercał mu się w uszy, zatkanie ich nic nie dało.

– Boże, co oni robią – pomyślał i zaraz uświadomił sobie, że zwrócił się do osoby, w którą przecież nie wierzy. Sekundę później krzyk ucichł. Severus spojrzał na swego towarzysza i zamarł, widząc, jak bardzo on zbladł.

– Co jest?

- Nic, pośpiesz się – pogonił go głośno Glizdogon, po chwili dodał szeptem. – Pomóż mu.

Snape patrzył na niego szeroko otwartymi oczami.

– Chyba coś mi się przesłyszało – pomyślał, przyglądając się przerażonym ruchom Petera Pettigrew. – Coś mi tu nie pasuje.

Nie miał jednak czasu roztrząsać tego dalej, gdyż Glizdogon otworzył jedne z wielu znajdujących się tu drzwi. Snape nie widział, co dzieje się w środku, ale doskonale słyszał.

– Zemdlał – Severus rozpoznał ten głos. Lucjusz Malfoy. Po chwili dobiegł go charakterystyczny śmiech. Bellatriks Lestrange.

– Ale on słabiutki, nawet jednego Crucio nie przetrzymał – śmiała się dalej. Przez jego umysł przebiegła szybka, jak błyskawica myśl.

– Skąd oni się tu wzięli? Przecież byli w Azkabanie, a przynajmniej Malfoy.

Wtedy usłyszał i zobaczył coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Ten zawsze przerażony i niezdolny do niczego szczur, ruszył do przodu, krzycząc.

– Trudno się mu dziwić, że zemdlał. Męczycie go już od paru godzin.

Severus wykorzystał sytuacje i zajrzał do środka. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył, był Glizdogon przelatujący przez całą długość pomieszczenia po tym, jak oberwał zaklęciem, potężnym zaklęciem Czarnego Pana. Zarejestrował jego obecność kątem oka.

– Głupiec – pomyślał, spoglądając na leżącego na ziemi Petera. Rozejrzał się szybko po pomieszczeniu, nie było w nim żadnych specjalnych urządzeń do tortur, nic. Gdyby go normalnie umeblowano, mógłby służyć za zwykły pokój. Teraz znajdowało się w nim około trzydziestu osób. A pośród nich na ziemi leżał młody mężczyzna, jeszcze chłopak. Severus dziękował Bogu, za maskę okrywającą jego twarz. Ukryła jego przerażenie, gdy zrozumiał, kto tam leży.

– Co on tu robi, przecież miał być bezpieczny i co ja mam teraz zrobić? Jak mu pomogę, to Dumbledore straci szpiega, jak nie pomogę, to mnie zabiją za to, że nic nie zrobiłem. Cholera. Co robić.

Myśli zaczęły mu się plątać, gdy usłyszał TEN głos.

– Przygotowałeś wszystko, co kazałem, Severusie? – Voldemort był spokojny, za spokojny.

– Tak, Panie – odpowiedział odruchowo Snape, kłaniając się swemu panu. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Nagle, niedaleko chłopaka, dostrzegł parę rządków pustych i pełnych fiolek.

– Czyżby podawali mu jakieś eliksiry torturujące przed wezwaniem mnie? – Pomyślał. Po chwili zaś odetchnął z ulgą, rozpoznając zawartość części z nich. – Leczące. Chcieli móc się dłużej zabawiać, więc trochę go podleczyli.

– Pewnie dziwisz się, skąd on się tu wziął. – Uśmiechnął się pogardliwie Czarny Pan. – Więc przyjmij do wiadomości, iż nawet najlepsze zabezpieczenia można obejść.

– Nie zaczyna się zdania od więc – tylko tyle był w stanie pomyśleć Snape, jego umysł zamieniał się powoli w krwawą papkę. Taką samą, jaką w tej chwili był znienawidzony przez niego od lat chłopak. Harry Potter leżący bez czucia na ziemi.

– Na co czekasz? – Zapytał ironicznie Voldemort. – Podlecz go trochę, ocuć i podaj jakiś dobry eliksir. Chcę, żeby był widowiskowy.

Pod wpływem tych słów mózg Snape’a znów zaczął pracować. Podczas, gdy jego właściciel zbliżał się wolnym krokiem do dzieciaka, ten rejestrował wszystko wokół, poszukując sposobu na ucieczkę. W chwili, gdy Snape klękał koło chłopaka, stawiając równocześnie tacę, jego oczy wychwyciły błysk, błysk srebra pod rozerwaną, prawdopodobnie przez Zaklęcie Bicza***, koszulą. Udając, że sprawdza puls na szyi Złotego Chłopca Gryffindoru, przyjrzał się jego obrażeniom. Reakcja skóry wskazywała na wielokrotny Cruciatus, a rany na wiele innych zaklęć. Powolnym ruchem odsłonił łańcuszek i wisior na jego końcu. W ułamek sekundy zrozumiał, co zobaczył. Sposób na ucieczkę. By odwlec trochę ten moment i równocześnie przygotować się do niego, zaczął leczyć chłopaka i podczas, gdy w prawej ręce trzymał różdżkę, a jego usta zajęte były wymawianiem zaklęć, lewa dłoń przycisnęła do skóry dzieciaka wisior. Wisior, który kiedyś należał do niego. Wisior, który dawno temu podarował swojej jedynej przyjaciółce. Wisior, który przez lata służył jego rodzinie jako awaryjny świstoklik. Świstoklik, pozwalający odbyć podróż w dowolne, znane sobie z wyglądu lub nazwy miejsce. Umysł Snape’a skupił się na jedynym miejscu, w którym mogliby być bezpieczni. Grimmauld Place 12. Ułamek sekundy później usłyszał krzyk wściekłości. Jego ostatnią myślą przed tym, jak dał się porwać wirowi, było:

– Udało się.

-------------------------------------------------------------------------------------------
*Dark East - w dosłownym tłumaczeniu Czarny/Mroczny Wschód, mi chodziło jednak o coś innego. East, bo dwór ten leży na wschodzie, Dark od Dark Master - Czarny Pan. Rozumiecie:) Zamek Czarnego Pana. Myślałam też, by nazwać go Black East. Black, w dosłownym tłumaczeniu czarny, jako kolor, ale skojarzyło mi się natychmiast z Syriuszem.

** Eliksir Czuwania - nie da się chyba napisać ficka bez zapożyczania Czarów i eliksirów z innych utworów. Ten akurat pochodzi chyba z trylogii Enahmy, nie jestem pewna, za dużo dzieł i dziełek przeczytałam:). Działanie: utrzymuje osobę, której został podany, w stanie pełnej świadomości umysłu. Po prostu osoba taka nie może zemdleć, stosowane przy torturach.

***Zaklęcie Bicza - zabijcie mnie, nie mam pojęcia, gdzie o nim czytałam. Działanie: osoba potraktowana nim jest biczowana przez niewidzialny bicz, zostawia ślady, jak normalny bicz.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lisa dnia Wto 10:57, 23 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Smok
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Białystok

PostWysłany: Sob 20:59, 16 Gru 2006    Temat postu:

Liso,

to jest rozdział obok którego nie mogłam przejść obojętnie. Jest on tak bardzo podobny do "Szczęśliwych dni w piekle" Enahmy. Tylko tortury są ogólniej napisane. Poza tym ciąg dalszy też jest podobny do kolejnego tomu trylogii. Błędów nie znalazłam. Rozdział jest średniej długości (1501 słów).

Nie mogę się doczekać rozdziału ósmego. Zaczęłaś już pisać?

Pozdrawiam
Smok


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lisa
Obywatel



Dołączył: 09 Cze 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:41, 16 Gru 2006    Temat postu:

Jasne, że zaczęłam prawdę mówiąc mam już stronę w wordzie i trzy strony brudnopisu. A że ciągle piszę to do stycznia będzie tego trochę. Tylko nie spodziewaj się tego na gwiazdkę już raczej na sylwestra ( no może troszeczkę później, moja beta też ma prawo odpocząć).
Lisa
PS. Dziękuję Smoku, że tak szybko zareagowałeś i wprowadziłeś informację o spojlerze do swojego komentarza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lisa
Obywatel



Dołączył: 09 Cze 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 16:55, 23 Gru 2006    Temat postu:

Proszę o to rozdział 4, mam nadzieję, że się spodoba Smile.

Rozdział 4: Powrót.

Dom stojący przy Grimmauld Place 12 był inny. Nie dość, że niewidzialny dla mugoli, co było dosyć normalne w świecie magii, był on tez niewykrywalny dla większości czarodziei, to zaś można było określić tylko jako dziwne. Istniały jednak osoby znające tajemnicę, wiedzące, jak się tam dostać, a część z nich przebywała w nim teraz. Prawie wszyscy siedzieli w kuchni, tylko trzy osoby znajdowały się po drugiej stronie drzwi i próbowały podsłuchać rozmowę toczącą się w środku. Dwójka dziewcząt, jedna z szopą brązowych, a druga rudych włosów i chłopak prawdopodobnie brat rudej, na co wskazywał kolor jego fryzury, identyczny, co jej.

– Zabezpieczyli drzwi zaklęciami – westchnęła ruda, poruszając z niesmakiem nosem. Jej oczy spoglądały na dwójkę przyjaciół ze złością, a wyraz twarzy zdradzał zaniepokojenie.

– Ciekawe, dlaczego tak nagle zrobili zebranie? – Zastanawiała się na głos druga dziewczyna.

– Nie mam pojęcia, Hermiono – odpowiedział ze złością chłopak. Poczuwszy na sobie spojrzenie siostry, warknął. – Nie patrz tak na mnie Ginny.

– To było pytanie retoryczne, głąbie – parsknęła dziewczyna.

W czasie, gdy wśród tej trójki rozgorzała kłótnia o to, kto zasługuje na wszystkie nieprzychylne opinie o swojej inteligencji, po drugiej stronie kuchennych drzwi panowała cisza, nieprzyjazna cisza. Wszyscy zastanawiali się, dlaczego Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać tak nagle wezwał Severusa Snape’a, jednego z członków Zakonu Feniksa, tajnej organizacji, do której wszyscy tu zgromadzeni należeli. Po głowach obecnych plątały się różne powody, od odkrycia prawdy o szpiegostwie Mistrza Eliksirów, po imprezę z torturami. Na ten ostatni pomysł wpadł „Szalonooki” Moody, nie przypuszczając nawet, jak blisko jest prawdy. Pierwsza milczenia nie wytrzymała Molly Weasley i wstając od stołu, powiedziała:

– To ja podam kolację i zawołam tę trojkę zza drzwi – widząc zaś zdziwione spojrzenia, dodała. – Przecież musimy coś jeść, a poza tym skończyliśmy już chyba zebranie.

– Masz rację, Molly – powiedział siwowłosy starzec, siedzący u szczytu stołu. Popatrzył przez chwilę na kobietę, później zaś przyjrzał się pozostałemu towarzystwu. Wyraźnie wybijały się rude fryzury Weasleyów. Pięć głów, dwie najmłodsze latorośle nie zostały jeszcze dopuszczone do tego towarzystwa, a jedna wyrzekła się rodziny dla kariery. W kącie pokoju siedział Remus Lupin, zerkający co chwilę w stronę okna, obok zaś Nimfadora Tonks rozmawiała szeptem z Hestią Jones. „Szalonooki” Moody wpatrywał się we własne stopy. Nienawidził Snape’a, ale ufał Dumbledore’owi również w sprawie Mistrza Eliksirów. Mundungus Fletcher przysypiał oparty o lodówkę. Za oknem robiło się coraz ciemniej, ale nikt nie zbierał się do wyjścia. Czekali na powrót swego szpiega. Stół zapełniał się powoli potrawami.

– Co, jak co, ale gotować to Molly potrafi – pomyślał Dumbledore i uśmiechnął się, słysząc, jak zaczyna mu burczeć w brzuchu.

– Pójdę po dzieciaki – szepnęła pani Weasley, jakby bojąc się przerwać milczenie. Dyrektor tylko pokiwał głową. Pięć minut później siedzieli już wszyscy przy zastawionym stole i zaczęli nakładać sobie jedzenie na talerze, no prawie wszyscy. Remus w milczeniu wpatrywał się w stół, podskakując na najlżejszy dźwięk dobiegający z dworu.

– Profesorze Lupin?

– Tak, Hermiono?

– Dlaczego pan nic nie je? – Zainteresowała się dziewczyna, zwracając uwagę wszystkich obecnych na dziwne zachowanie wilkołaka. – I co chwilę wygląda przez okno?

Remus popatrzył przez chwilę na swoją byłą uczennicę, przypominając sobie, że to ona zawsze wszystko zauważa.

– Czekam na sowę od Harry’ego. Powinien był napisać wczoraj. Nie wiem, czemu tego nie zrobił, więc wysłałem mu dzisiaj list z przypomnieniem, że miał pisać co trzy dni i żeby zaraz mi odpisał. Nie dostałem jeszcze odpowiedzi.

Słysząc te słowa Dumbledore podniósł głowę, z niepokojem spoglądając na Lupina.

– Nie martw się Albusie – odpowiedział na to spojrzenie Remus. – Chłopak musiał po prostu zapomnieć.

– Możliwe – wyszeptał dyrektor, nie przestając się wpatrywać w swojego rozmówcę. – Kiedy wysłałeś ten list?

– Rano, po śniadaniu. A co to ma do rzeczy?

– Czyli koło ósmej, najpóźniej dziewiątej?

– Tak.

– Zaczynam się martwić. Jest dwudziesta pierwsza, minęło dwanaście godzin. W tym czasie sowa zdążyłaby obrócić przynajmniej pięć razy, w tą i z powrotem. – Szeptał Dumbledore zapominając o obecności innych ludzi w pokoju. – Coś musiało się stać.

Jego oczy zmętniały na chwilę, pół sekundy później odzyskały ostrość, a ich właściciel powiódł wzrokiem po twarzach obecnych. Odbijał się na nich strach i niepokój, wszyscy przecież znają i co ważniejsze lubią Harry’ego. Ta sytuacja sprawiła, że zaczęli się o niego bać. Wszyscy patrzyli na dyrektora i zastanawiali się, co teraz zrobić.

Już chwilę później wszyscy odsuwali się od stołu i wstawali, wyciągając z kieszeni i innych miejsc różdżki. Robili to jednak nie dlatego, że poczuli natychmiastową chęć działania i podążenia do domu Dursleyów, lecz z zupełnie innego powodu. Można by nawet powiedzieć prozaicznego. Po głowach tłukła im się jedna myśl.

– Zaatakowali!

Co innego mogli bowiem odczuć, widząc, jak na stole zapełnionym jedzeniem, ląduje śmierciożerca w pełnym rynsztunku (to jest w odpowiednim stroju)? W stronę wroga poleciała pierwsza drętwota, odbita, ku zdumieniu wszystkich, przez Dumbledore’a.

- Uspokójcie się! – Krzyknął, unosząc równocześnie dłoń z różdżką.

– Severusie, co się stało? – Zwrócił się do nowo przybyłego, zaś wszyscy odetchnęli z ulgą, słysząc, jak dyrektor zwraca się do obcego do tej pory człowieka. Ten zaś, wykonując co najmniej dziwaczne ruchy ramieniem, strącił z twarzy maskę, ukazując swoją twarz.

- Straciliście szpiega – odpowiedział, patrząc w oczy Albusa.

– Jak to?

– Co się stało?

Pytania te rozbrzmiały na ustach chyba wszystkich.

– Po tym, co zrobiłem, nie mogę już tam wrócić. Powiem więcej, jestem teraz wrogiem, zdrajcą.

– Severusie, co... – Wyszeptał z niepokojem dyrektor. Nie zdążył jednak dokończyć zdania, gdy jego wzrok przyciągnął tobołek znajdujący się pod płaszczem Mistrza Eliksirów. Dosyć duży i na dodatek jęczący tobołek. Severus, zobaczywszy gdzie spogląda jego przełożony, zmrużył oczy i zapytał.

– Chcesz wiedzieć, co się stało? No cóż, pokażę Ci.

Odwrócił się przodem w stronę dyrektora i, jedną dłonią podtrzymując wymykający mu się ciągle ciężar, drugą odsunął delikatnie płaszcz, ukazując mu Harry’ego. Dzieciaka, którego nienawidził, a teraz, co można poznać po jego stanie, wyrwał z narażeniem życia z rąk Voldemorta.

– O mój Boże – wyjąkał Dumbledore. Po chwili zaś, spojrzawszy na Remusa, szepnął. – To dlatego nie odpisał.

I zanim ktokolwiek zrozumiał, co znaczą jego słowa, doskoczył do stołu i uwolnił Snape’a od jego ciężaru, pokazując wszystkim to, co dotychczas widział tylko on... Zmaltretowane ciało dziecka.

PS. Wszystkiego Najlepszego z okazji Świąt.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lisa dnia Wto 11:00, 23 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
bloomi19
Wojownik



Dołączył: 06 Cze 2006
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 0:15, 25 Gru 2006    Temat postu:

Nie zauważyłam błędów ortograficznych, opowiadanie bardzo fajne, na blogu jest 7 część. Mam nadzieję, że niedłógo i na forum pojawi się 8 część tak samo jak i na blogu.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lisa
Obywatel



Dołączył: 09 Cze 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 22:58, 29 Gru 2006    Temat postu:

ROZDZIAŁ 5: TRUDNE ROZMOWY

– Ciągle jest nieprzytomny – przez mgłę otaczającą umysł przebił się nieznany głos. – Możecie przy nim posiedzieć, mówcie do niego, to pomaga.

– A... Jaki jest jego stan? – Tym razem młody, dziewczęcy głos wdziera się do mózgu.

– Fizycznie jest już prawie zupełnie zdrowy, jak się ocknie, to natychmiast go wypiszemy. Psychicznie może być różnie.

Ciemność powraca.
---------------------------------------------------------------------------------------
– Skąd tu się wziąłeś?

– Aurorzy mnie wypuścili, muszę się po tym trochę podleczyć – dwa nieznajome głosy przebijają się do jego świadomości. W wypowiedzi ostatniego słychać sarkazm. – A ty?

– Spotkałem paru śmierciożerców.

– Nie wiem, w czyich lochach wolałbym się znaleźć, Ministerstwa czy Tego – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać – dodaje kolejna osoba. Nagle towarzystwo milknie, słychać tylko skrzypienie łóżek, po chwili zaś do jego uszu dociera odgłos otwieranych drzwi i wesoły, kobiecy głos:

– Obchód! Ilu was tu jest? Pięciu? Dobrze. Jak się czujecie?

Ze wszystkich stron dobiegły zapewnienia, że doskonale.

– Ten jeden ciągle nieprzytomny?

Zaintrygowany tymi słowy, ciekawy, do kogo skierowane są te słowa i o kim mówią, zmusza się i otwiera oczy.

– Pan Potter się obudził – mówi kobieta ubrana w biały, lekarski fartuch. Obserwuje uważnie leżącego chłopca, jego zielone oczy błądzące po pokoju, zauważające wszystko. Oślepiającą biel ścian. Czterech mężczyzn leżących w swoich łóżkach i przyglądających się mu. Dwa okna, przez które wpadają promienie słońca. Zastawione stoliki nocne i to, że na jego stoją świeże kwiaty. Kobieta postanawia przerwać panującą ciszę.

– W końcu.

– Gdzie..

– Chwileczkę – przerywa mu uzdrowicielka, zbliżając się do jego łóżka. – Niech mi pan powie jak się pan nazywa.

– Eee… - zdziwiony chłopak nie wie w pierwszej chwili, jak ma zareagować - Harold James Potter.

– Dobrze, a teraz pana wiek i dokładna data urodzenia.

– Mam prawie szesnaście lat, urodziłem się trzydziestego pierwszego lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego.

Czarnowłosy przewrócił oczami. Po chwili dodał sarkastycznym tonem.

– Coś jeszcze?

– A tak panie Potter – odpowiedziała ze śmiechem magomedyczka. – Co pan pamięta? Jakie ostatnie wspomnienie?

– A po co to wam? – Z niepokojem zapytał chłopak.

– Musimy się dowiedzieć, co dokładnie się stało.

- A odpowie pani później na moje pytania?

Kobieta uniosła w górę brwi ze zdziwienia, żaden pacjent nie robił takiej afery, z powodu tych przecież rutynowych pytań, a teraz jeszcze to żądanie.

– Oczywiście – zgodziła się, dochodząc do wniosku, że w razie czego na pewno wymiga się od odpowiedzi na niewygodne pytania.

– Ostatnie, co pamiętam – brwi chłopaka zmarszczyły się, gdy próbował wyłuskać ze swojej pamięci ostatnie wspomnienie. – Odrabiałem pracę domową z eliksirów. Później już nic. Ciemność. I głosy. Moich przyjaciół. Rona, Hermiony. I chyba pani.

Kobieta zastanawiała się chwilę nad tym, co usłyszała.

– Widocznie leżąc tutaj, odzyskiwał pan chwilami świadomość – powiedziała, patrząc Harry’emu prosto w oczy. – Dziwne tylko, że nie pamięta pan, dlaczego tu trafił.

– A właśnie, dlaczego?

– Został pan tu przywieziony przez pana Albusa Dumbledore’a, był pan nieprzytomny, rany na pana ciele świadczyły o tym, że był pan torturowany. Ktoś kilkakrotnie rzucił na pana Cruciatus, Zaklęcie Biczy i Klątwę Wnętrzności*. Te trzy udało mi się ustalić z całą pewnością, pozostałe skutki były tak wymieszane, że nie dało się dowiedzieć, od jakich czarów pochodzą – uzdrowicielka mówiła cały czas spokojnie, spoglądając na chłopaka, zachowując nieprzeniknioną twarz. – I czy w ogóle powstały od różdżki, czy od zwykłego pobicia fizycznego. Nie wiem, kto pana tak potraktował.

– Ja też nie... – Twarz chłopaka zachmurzyła się. – Nic nie pamiętam...

Rozejrzał się ponownie, wszyscy wpatrywali się w niego z ciekawością. Czterech mężczyzn. Około czterdziestoletni brunet, dwaj blondyni bardzo do siebie podobni, różniący się wzrostem, mający trochę więcej niż dwadzieścia lat i staruszek, który zamiast włosów miał węże. Harry przyglądał się otoczeniu, a uzdrowicielka Mary Eskolpe, jak przeczytał na identyfikatorze przyczepionym do fartucha, odeszła do kolejnego pacjenta. Dziesięć minut później lekarka opuściła pokój rzucając wesołe.

– Do widzenia.

Chwilę później wokół łóżka Harry’ego stali jego współtowarzysze, wyciągając do oniemiałego chłopaka ręce, które ten zaczął ściskać.

– Mark Henson – przedstawił się wężogłowy. Blondyni nazywali się Kyle Strawburry i Randolph Adamson, brunet zaś Rick Monstan. Obsiedli łóżko młodzieńca, przyglądając się mu ciekawie, wypatrując przykrytej włosami blizny.

– Jaki to jest oddział? – zapytał chłopak. – I dlaczego tu jesteście? Wyglądacie na zdrowych. No może oprócz pana – zwrócił się do Marka Hensona, obserwując z zaciekawieniem jego głowę. – Z tymi wężami.

– Oddział Urazów Pozaklęciowych – odpowiedział mu ten wyższy i szczuplejszy blondyn.

– Kyle – pomyślał Harry. Ten zaś kontynuował swoją wypowiedź.

– Ja jestem tu, bo parę dni temu moja połowica źle wypowiedziała zaklęcie obierające i noże zamiast ziemniaki, próbowały pozbawić skóry mnie. – Samo wspomnienie tej sytuacji sprawiało, że na twarzy blondyna pojawiały się równocześnie grymas bólu i uśmiech. – Już mnie poskładali, jutro wychodzę. Randolph i Rick są tu z tego samego powodu, co ty. Tortury, tylko że Adamson przez zupełny przypadek spotkał Sam – Wiesz – Kogo, a Monstan był przesłuchiwany przez aurorów.

– Przez aurorów? Jak to? I wylądowałeś tutaj? Co... – W głowie Harry’ego kłębiły się tysiące pytań, wypowiedzieć zdołał jednak tylko kilka.

– Tak, przez aurorów – przerwał chłopakowi Rick. – Zostałem przesłuchany w związku z atakiem Tego – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać na miasteczko Taretsvillage. Byłem tam i przeżyłem jako jedyny, i tylko dzięki temu, że poszedłem tego dnia na spacer, i zgubiłem się w lesie otaczającym wioskę. Jak wróciłem, znalazłem tylko trupy. Wezwałem aurorów, a ci zgarnęli mnie i oskarżyli o pracę dla... dla Niego. Spędziłem tydzień w ich lochach. Nie chcieli uwierzyć, kiedy mówiłem, że jestem niewinny, że nie jestem śmierciożercą.

Twarz mężczyzny przestała wyrażać cokolwiek. Jakby mówił on o kimś innym, jakby to nie jemu to wszystko się przydarzyło.

– Tydzień? – Umysł Harry’ego znów zaczął produkować pytania. – Jak to? Przecież przesłuchali cię chyba pod wpływem Veritaserum? Prawda? Na pewno pytali wtedy o twoją lojalność, po wypiciu serum prawdy nie można skłamać. Powinni potem cię puścić. Jedno przesłuchanie by wystarczyło.

– Ta... Nie wierzą sami sobie i swoim Mistrzom Eliksirów. Nikt nigdy nie oparł się działaniu Veritaserum, a nagle uznali, że ja to zrobiłem. Eliksiru prawdy użyli na mnie tylko dwukrotnie, później próbowali wyciągnąć ze mnie tę swoją prawdę przy pomocy tortur.

– Tor... Tortur... Aurorzy... – Harry nie wiedział, co ma myśleć.

– Co się tak dziwisz? To ich stały sposób pracy. „Szalonooki” rzucający bezśladowe zaklęcia torturujące**, Shacklebolt sprowadzający dementorów i straszący ich pocałunkiem, Markinson lubujący się w mugolskich sposobach zadawania fizycznych cierpień. Brak pożywienia, wody, pobudki w środku nocy, stanie godzinami w jednym miejscu bez możliwości jakiegokolwiek ruchu, czy załatwienia swoich potrzeb. Oto codzienne życie więźnia aurorów.

W trakcie opowieści oczy Harry’ego robiły się coraz większe, a w jego głowie pogłębiał się chaos.

– To niemożliwe... Moody... Kingsley... Tonks... Przecież oni... Nie mogli... Nie oni... Nie wierzę...

Myśli te huczały w jego mózgu, ale widok Ricka sprawiał, że musiał uwierzyć. Mężczyzna miał zabandażowane lewe ramię, trzymał je na temblaku. Na prawej dłoni widać było gojące się już zadrapania, tak samo na twarzy. Przy dokładniejszej obserwacji widać było opuchliznę schodzącą z lewego oka i zaczerwieniony, zapewne po niedawnym złamaniu nos. W pokoju zapadła cisza.

– Który dzisiaj? – Zapytał Harry, chcąc przerwać krępującą ciszę i odwrócić swoją uwagę od tego, co usłyszał.

– Dwunasty czerwca.

– Dwunasty... – Powtórzył chłopak. I nagle zaniepokojony zaczął wypytywać. – Jak długo tu jestem?

– Przywieziono cię w nocy z dziesiątego na jedenastego – odpowiedział Kyle.

– O Boże, zgubiłem gdzieś trzy dni – przeraził się czarnowłosy. Pozostali, widząc wyraz jego twarzy, zaczęli zasypywać go pytaniami:

– Co jest?

– O co chodzi?

– Straciłem gdzieś trzy dni.

Odpowiedź ta wprawiła wszystkich w osłupienie. Pierwszy otrząsnął się Randolph pytając.

– Jak to?

– Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, jest to, iż odrabiałem prace domową. Działo się to siódmego, tydzień po wyjeździe ze szkoły. Tutaj trafiłem dziesiątego w nocy. Zginęły mi...

Dźwięk otwieranych drzwi przerwał Harry’emu w połowie zdania. Wzrok wszystkich skupił się na osobie w progu. Dumbledore.

– Dzień dobry dyrektorze – powiedział zielonooki.

– Witaj chłopcze – uśmiechnął się nowoprzybyły i przez chwilę przyglądał się zgromadzeniu zebranemu wokół łóżka młodzieńca, w końcu zapytał. – Czy możemy porozmawiać na osobności?

Czarnowłosy natychmiast spróbował się podnieść, ale Mark przytrzymał go w pozycji leżącej, szybkim ruchem ręki wyprosił pozostałych i sam opuścił pokój. Harry przyglądał się temu ze spokojem. W momencie, gdy za wychodzącymi zamknęły się drzwi, rozległ się głos dyrektora.

- Silencio*** – wyszeptał, zakreślając równocześnie różdżką wokół nich okrąg. – Harry, musimy porozmawiać.

– O czym?

– O tym, co się stało.

– Ja nic nie pamiętam. Odrabiałem lekcje, a później już nic.

– Zupełnie nic?

– Tylko takie przebłyski... Jakby obrazki... Lucjusz Malfoy... Voldemort... Ciemny pokój... Ból... Nic więcej...

Każde kolejne słowo brzmiało, jakby chłopak wyrywał je sobie z gardła siłą. Dumbledore patrzył na niego z zaciekawieniem i chcąc odwrócić uwagę chłopca, wspomniał o tym, co usłyszał, wchodząc do pokoju.

– Kiedy przyszedłem, mówiłeś, że coś ci zginęło...

– Tak, trzy dni. – Twarz chłopca nie rozpogodziła się.

– Chciałem zmienić temat i raczej mi to nie wyszło – dyrektor pokręcił ze smutkiem głową.

– Tutaj trafiłem w nocy dziesiątego – kontynuował młodzieniec. – A pracę robiłem siódmego. Zginęły mi trzy dni pomiędzy tymi wydarzeniami.

– Trzy dni... – Powtórzył dyrektor. – Do Zakonu trafiłeś dziesiątego wieczorem. Trzy dni...

– Panie profesorze...

– Tak Harry – Dumbledore zaniepokojony tonem głosu chłopca, podniósł na niego wzrok.

– Jak Voldemort mnie złapał? Przecież chroni mnie krew mojej mamy.

– Nie wiem do końca Harry. Mam tylko pewne podejrzenia. Z magią, jaką otoczyła cię Lily, spotykamy się bardzo rzadko i nikt nie wie, jak ona tak naprawdę działa. Twoja mama otoczyła cię tarczą ochronną, oddając za ciebie życie. Zrobiła to z miłości do swego syna. Prawdopodobnie zaklęcie nie działało w pełni poprawnie z powodu braku jakiegokolwiek pozytywnego uczucia między tobą i twoją rodziną. Voldemort nie miał za dużo pracy przy łamaniu tarczy ochronnej.

– Tym bardziej, że krwi mojej matki nie było w domu.

– Co?

– Cała trójka pojechała w odwiedziny do jakichś znajomych.

– To sprawiło, że miał jeszcze ułatwioną sprawę. Teraz Harry musimy zastanowić się, gdzie spędzisz resztę wakacji.

– W Norze? – Zapytał z nadzieją chłopak.

– Nie, to niemożliwe, nie dość, że naraziłbyś Weasleyów, to jest to łatwe do przewidzenia i szybko by cię tam odnaleźli.

– W domu Syr... Syriusza? – Kolejna propozycja została wyszeptana.

– Tam ma siedzibę Zakon. To również jest zbyt niebezpieczne.

– To gdzie?

– Nie wiem... Naprawdę Harry – dodał widząc pełne powątpiewania spojrzenie chłopca. – Nigdzie nie będziesz już tak bezpieczny, jak u twojego wujostwa. Ale jakiś dom otoczony naprawdę potężnymi zaklęciami i urokami...

Z każdym kolejnym słowem oczy Harry’ego otwierały się coraz szerzej. Na jego twarzy prawie było widać, jak w jego mózgu przeskakują kolejne trybiki, układając w całość, porozrzucane dotychczas kawałki układanki.

– Panie profesorze?

– Tak...

– Mam pomysł. Jest pewna osoba, w której płynie krew mojej matki...

– Jak to? Kto to? Jestem pewny, że oprócz twojej ciotki i kuzyna nie został już nikt z rodziny Evansów.

– Ta osoba nie należy do rodziny, w jej żyłach płynie krew mojej matki poprzez Rytuał Braterstwa Krwi... – wytłumaczył Harry.

– Rytuał Braterstwa Krwi?! – Wykrzyknął wytrącony tymi słowy z równowagi dyrektor. – Przecież to Czarna Magia i to bardzo potężna. Jak...

– Nie mogę panu powiedzieć nic więcej – przerwał Dumbledore’owi młodzieniec.

– Ale chłopcze – na twarzy siwowłosego pojawił się strach. – Ten człowiek musi dobrze znać się na Czarnej Magii. Nie można mu ufać. Co z tego, że jeżeli jest magiczny, tarcze będą działały o wiele lepiej niż przy mugolach. Może stać po stronie Voldemorta...

– Dyrektorze – chłopak ponownie przeszkodził starszemu człowiekowi. – Nie jestem już naiwnym dzieciakiem, który we wszystko wierzy. Życie to zmieniło, pan to zmienił. Wiem, co robię.

We wzroku chłopca odbijała się pewność i niezłomność, na samym dnie jednak czaił się strach i ból, który sprawił, że nastolatek stał się mężczyzną.

– Mam nadzieje, mam taką nadzieję. – Twarz profesora przez chwilę wyrażała ogromny smutek, by po sekundzie mógł go zastąpić szeroki uśmiech. – A teraz coś milszego, rozmawiałem z magomedyczką. Twoja uzdrowicielka powiedziała, że fizycznie jesteś już zupełnie zdrowy i jutro będziesz mógł wyjść. Przyślę kogoś po ciebie. Pojedziecie w wiadome miejsce.

Ciągnął Dumbledore, kładąc duży nacisk na dwa ostatnie słowa.

- Ale przecież, powiedział pan, że nie mogę tam zamieszkać.

– To prawda, ale dopóki nie znajdziemy innego wyjścia, zostaniesz tam.

– Dlaczego właściwie mi pan to mówi?

– Harry, pamiętasz naszą rozmowę po śmierci Syriusza?

– Tak.

– Obiecałem sobie wtedy, że już nigdy cię nie okłamię, nie zataję prawdy. I słowa dotrzymam.

Siwowłosy wyciągnął coś z kieszeni i szybkim ruchem wcisnął to w dłoń chłopaka. Nie chcąc ciągnąć dalej tej rozmowy, podniósł się z krzesła, na którym usiadł po wejściu na salę, rzucił ciche:

– Do zobaczenia.

I wyszedł. Drzwi nie zdążyły się za nim zamknąć, gdy do środka wparowali z powrotem pozostali chorzy. Po ich twarzach widać było, że chcą o coś zapytać. Zrezygnowali jednak z tego, zobaczywszy, jak Harry wygląda. Zmęczenie, ból, gniew, smutek i rozczarowanie zagościły głęboko w oczach chłopaka i promieniowały z całego jego ciała. Jego mózg prawie nie zarejestrował wejścia tymczasowych współmieszkańców. Młodzieniec otworzył zaciśniętą dłoń. Łańcuszek z wisiorem w kształcie wężowego sztyletu

– Czy dyrektor powiedział całą prawdę? – Myślał chłopak – Czy znów mnie okłamał? Zaufać mu czy nie? Jak porozumieć się ze Snapem? Jak on to przyjmie?

Zmęczony umysł Harry’ego pracował coraz wolniej, powieki mu opadły, zasnął. Nie wiedział, że już kolejny dzień pozwoli mu poznać odpowiedzi na część z tych pytań.

– Potter wstawaj! – Do uśpionego umysłu wdarł się zgryźliwy głos. – Powiedziałem coś! Rusz się!

Harry otworzył oczy, zastanawiając się, kto tak krzyczy. Natychmiast jednak pożałował swojej ciekawości. Nad jego łóżkiem z wściekłą miną pochylał się Mistrz Eliksirów.

– Widzę, że się obudziłeś Potter, więc wstawaj i ubieraj się.

Mówiąc to profesor wskazał ręką na kupkę ubrań leżącą w nogach posłania. Chłopak postąpił, jak mu kazano. Bez zbędnych słów nałożył na siebie wszystko, dopiero przy koszuli uświadamiając sobie, jak dobrą okazję traci. Są sami w pokoju, mogą spokojnie porozmawiać. Trzymając ostatnia część ubioru w ręce, usiadł na posłaniu i spojrzał na stojącego nie daleko nauczyciela.

- Panie profesorze...

– Od kiedy ty Potter taki uprzejmy się zrobiłeś – zgryźliwie odpowiedział Snape.

– Od kiedy wiem o Rytuale Braterstwa Krwi – bezczelnie wygarnął Harry, widząc zaś jak nauczyciel obraca się do niego, przeraził się własnych słow. – Ja...

– Skąd wiesz? – Lodowaty głos ranił.

– Ja przeczytałem pamiętniki mojej mamy.

– Lily pisała pamiętnik? – W głosie Mistrza Eliksirów zabrzmiało zdziwienie i, co jeszcze dziwniejsze, czułość.

– Tak i opisywała wszystko. Waszą przyjaźń, żarty Huncwotów, lekcje, szkolne życie, wszystko. Profesorze – Harry postanowił zapytać, zanim będzie zbyt wystraszony, by wydusić choć słowo – mógłbym u pana zamieszkać?

– Co?! – Krzyk Snape’a słychać było chyba w całym szpitalu.

– Rozmawiałem z dyrektorem – szybko mówił dalej. – W tej chwili nie ma takiego miejsca, gdzie mógłbym zamieszkać, nie narażając nikogo. Gdybym zamieszkał u pana, tarcza ochronna mojej matki działałaby tak samo, jak u mojego wujostwa, a nawet lepiej, bo jest pan magiczny.

Wzrok Snape’a skupił się na chłopcu, a dokładniej na naszyjniku na jego szyi.

– Znów go nosi, to dobrze.­

- Potter ubieraj się – widząc jego wzrok dodał. – Zastanowię się nad tym, co powiedziałeś.

Chłopak szybko założył koszulę i spojrzał ponownie na swojego profesora, który spokojnie wyciągał w jego kierunku gazetę. Ten zaś, widząc jego zaciekawione spojrzenie, powiedział.

– To świstoklik. Zbierz swoje rzeczy i łap się.

Harry rozejrzał się wokół i wyciągnął dłoń chwytając papier. Spojrzał w czarnego oczy nauczyciela i poczuł szarpnięcie. Wracał do świata czarodziei, do swojego świata.
--------------------------------------------------------------------------------------
*Klątwa Wnętrzności – wymyśliłam ją sama na potrzeby tego opowiadania, a działa tak: osoba, na którą się to rzuca, czuje jakby ktoś wyrywał jej wnętrzności, a później umieszczał z powrotem w brzuchu, zmieniając trochę położenie narządów, chwilę później wyrywanie się powtarza, ale narządy powracają już w odpowiednie miejsca. Bardzo bolesne.



**Torturujące zaklęcia bezśladowe – to takie, które choć służą do torturowania, nie zostawiają na ciele żadnych widocznych znaków.



***Silencio – zaklęcie sprawia, że z określonego przy pomocy różdżki miejsca, nie wychodzą żadne dźwięki, choćby tam ktoś się bił, kłócił czy krzyczał.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lisa dnia Wto 11:07, 23 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Smok
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Białystok

PostWysłany: Sob 0:41, 30 Gru 2006    Temat postu:

Droga Liso.

Kolejny dobry rozdział, mam tylko prośbę. Czy mogłabyś robić mniejsze odstępy? Jeden enter wystarczyłby, a czytelnikom lepiej czytałoby się.

Mam pytanie. Kiedy pojawi się nowy rozdział (ósmy)? Tęsknię, nie mogę się doczekać.

Pozdrawiam
Smok


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
bloomi19
Wojownik



Dołączył: 06 Cze 2006
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Czw 18:40, 11 Sty 2007    Temat postu:

Czekam i czekam a rozdziału jak nie ma tak nie ma. Mam nadzieję, że niedłógo pojawi się 8 część bo już normalnie doczekać się nie mogę. Życzę dużo weny twórczej!Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lisa
Obywatel



Dołączył: 09 Cze 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 10:45, 17 Sty 2007    Temat postu:

Rozdział 6: Trudne decyzje.

Wklejam naraz cały rozdział szósty, uznałam, że skoro istnieje to nie ma po co go dzielić.
Moją betą nadal jest dmaryniadd.

Uderzenie w stopy prawie zwaliło go z nóg. Nie przewrócił się tylko dlatego, że zdążył uchwycić się, stojącego tuż obok stołu.

– Witajcie Harry, Severusie – usłyszał czarnowłosy. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym wylądował wraz ze swoim towarzyszem. Natychmiast też je rozpoznał, Grimmauld Place 12, kuchnia. Przy stole siedział siwowłosy starzec, który wypowiedział te słowa.

– Witaj Albusie.

– Dyrektorze.

Zielonooki i jego nauczyciel odezwali się równocześnie. Później zapadła cisza. Milczeli, nie wiedząc, co powiedzieć. Przyglądali się sobie. Pierwszy odezwał się Mistrz Eliksirów.

– Jeżeli mnie nie potrzebujesz Albusie, to ja już pójdę.

Dumbledore kiwnął tylko głową, zgadzając się. Harry wyglądał, jakby miał zamiar coś powiedzieć, ale spojrzenie, jakie posłał mu Snape, sprawiło, że zachował to dla siebie. Obaj pozostający w pokoju obserwowali wychodzącego profesora. W chwili, gdy zamknęły się za nim drzwi, wzrok starszego mężczyzny spoczął na młodszym.

– Harry rozmawiałeś z tą osobą? – Zapytał, przechodząc od razu do rzeczy dyrektor. Chłopak usłyszawszy te słowa spojrzał na swojego rozmówcę. W jego oczach pojawiła się panika i strach.

– Nie mogę mu powiedzieć prawdy, do tej pory mogłem rozmawiać jedynie ze Snapem. Dyrektor nie jest idiotą, powiąże ze sobą fakty. – Spanikowany chłopak nie wiedział, co robić. Oddychał coraz szybciej, w końcu wykrztusił.

– Kiedy miałbym to zrobić? – Zapytał, nie precyzując, co miał uczynić.

Niebieskie oczy wpatrywały się w zielone.

– Potter opanuj się, inaczej on coś zauważy – uspokajał sam siebie młodzieniec. Jego oddech wracał do normalności, kiedy to poczuł. Ingerencję w jego myśli. Otworzył szerzej oczy, próbując zrozumieć, co się dzieje.

– To nie możliwe... On próbuje legilimencji... Na uczniu... To nielegalne... On chce mnie zmusić do pokazania, kto... Nie zgadzam się...

Myśli chłopaka były coraz bardziej chaotyczne, co chwilę pojawiały się kolejne wspomnienia. Sześcioletni chłopak ucieka przed grupą dzieciaków rzucającą w niego kamieniami. Dziewięciolatek siedzi w ciemności, płacze. Czterolatek zostaje uderzony przez wuja, przewraca się na stół.

– Nie, mam dosyć – ten ktoś atakuje ze wzmożoną siłą. – Nie pozwolę.

­Myśli chłopaka skupiają się na jednej rzeczy. Na białej kartce papieru leżącej na blacie przed nim. Zamyka oczy, pod powiekami wykształca się jej obraz. Trwa tak przez chwilę. Znowu to czuje. Obcy umysł się wycofuje, opuszcza jego myśli. Znowu spogląda na dyrektora, w oczach nie ma już jednak tych uczuć, co dawniej. Brakuje smutku i bólu umiejscowionych zawsze gdzieś na dnie źrenic, żartobliwych iskierek, które to ukrywały, jest tylko gniew i wściekłość.

– Wybaczyłem ci wiele – głos Harry’ego przepojony był jego uczuciami. Twardy, mocny, pewny. – Twoje kłamstwa, zatajenia, półprawdy wypowiadane jakoby dla mojego dobra. Twoje milczenie, brak czasu. Wybaczyłem ci wszystko, co mi do tej pory uczyniłeś.

Z każdym wypowiadanym słowem wokół chłopca tworzyła się coraz silniejsza aura magiczna. Znajdujące się w pokoju przedmioty zaczęły się unosić, na szybach pojawiły się rysy, szaty i włosy rozwiewał wiatr.

– Tego, nie wybaczę. Milczałem, bo ta osoba może nie chcieć być w to zamieszana, a ty próbujesz to zrobić nawet wbrew jej woli.

W oczach dyrektora pojawił się strach. Widział, do czego doprowadził swoimi czynami. Do nienawiści. Na dworze zapanowała ciemność, chmury przysłoniły słońce, lunął deszcz, okna otworzyły się, szyby potłukły się do końca. Zielone oczy słały błyskawice, niebieskie zaś promieniowały strachem i chęcią cofnięcia czasu, ale to było niemożliwe. Twarz młodzieńca zastygła w grymasie złości, wyglądał on jakby wpadł w jakiś trans, z którego wytrącił go dopiero huk otwieranych drzwi. To zaniepokojeni hałasami pozostali mieszkańcy Kwatery Głównej przyszli sprawdzić, co się dzieje. Na ustach Harry’ego pojawił się uśmiech, gdy zobaczył swoich przyjaciół wpadających do kuchni. Remus Lupin, Hermiona Granger, Ron, Ginny, Fred i George Weasleyowie, Tonks. Obrócił się z powrotem w stronę dyrektora i powiedział.

– Mam nadzieję, że to ostatnia taka sytuacja dyrektorze – jego chłodny głos sprawił, że po plecach obecnych przeszedł dreszcz. – Niech mnie pan nie zmusza do takich akcji.

Nie patrząc na nikogo, w milczeniu opuścił kuchnię, udając się do pokoju, w którym mieszkał w zeszłym roku. Nie zwracał uwagi na otoczenie, więc dopiero, gdy położył się na łóżku, zauważył, że pomieszczenie zostało odnowione, ściany zostały pomalowane na weselsze kolory, meble wymienione, wyglądały na jeszcze nieużywane.

– A ja zniszczyłem dużą część mebli w kuchni – zaśmiał się cicho, nie mogąc powstrzymać wesołości. Leżał tak w samotności dobre piętnaście minut, gdy do jego pokoju wpadła trójka jego najbliższych przyjaciół, przekrzykująca się nawzajem.

– Co ty zrobiłeś Dumbledore’owi?

– Jest w szoku!

– Nic nie mówi!

– Tylko coś o zemście za milczenie!

Harry nie wytrzymał tego natłoku krzyków.

– Cisza! – Wykrzyknął. Gdy wszyscy zamilkli, powiedział już cicho. – Mówcie powoli i spokojnie. I pojedynczo – dodał widząc, że wszyscy troje znów próbują odezwać się równocześnie. Ci na takie postawienie sprawy popatrzyli się po sobie i Hermiona zaczęła.

- Dyrektor jest w szoku po tym, co zaszło w kuchni, mówi do siebie coś o zemście za milczenie. Harry, co ty mu zrobiłeś?

– Nic.

– Ale on wygląda, jakby się czegoś bał.

– Bo się boi.

- Ale czego? Przecież nikt mu nie zagroził ani nic. Byliście we dwójkę...

– I tu się mylisz Hermiono. Ja mu zagroziłem. Utracił moją wiarę, nie ma już na mnie żadnego wpływu. To sprawia, że się boi, że odwrócę się od niego, od światła, od dobra. Nie jestem już jego posłusznym pieseczkiem wypełniającym rozkazy, nie słucham go już. Podejmuję swoje decyzje i może będę popełniał błędy, ale wezmę za nie odpowiedzialność, a nie tak jak on, zrzucę ją na kogoś. Moje decyzje, moja chwała bądź wina.

Przemowa ta została wysłuchana przez obecnych w całkowitym milczeniu i zdumieniu. Harry zaś, aby dać im czas na przemyślenie wszystkiego, opuścił pokój i ukrył się na strychu, gdzie pośród mnóstwa różnorakich szpargałów, znalazł się wygodny fotel, mały stolik i lampa. To tam chłopak spędził większość czasu przez kolejne cztery dni. Nikt nie zakłócał mu spokoju, na dół schodził tylko na posiłki, w czasie których wszyscy spoglądali na niego z zaniepokojeniem, a pani Weasley próbowała wmusić w niego kolejne dokładki, biadoląc nad tym, jaki jest chudy. Sam się nie odzywał, nie widział powodu by to zrobić.

Dopiero piętnastego czerwca po raz pierwszy otworzył usta by coś powiedzieć. Zrobił to jednak tylko dlatego, że musiał, musiał w końcu dowiedzieć się, jaką decyzję podjął Mistrz Eliksirów, a widząc go już w progu domu, wychodzącego z niego, mógł zrobić tylko jedno, więc zawołał:

– Profesorze!

Nie pomyślał jednak, jak zareagują na to pozostali mieszkańcy Grimmauld Place 12, a ci wylegli tłumnie na korytarz, patrząc, do kogo odezwał się w końcu Harry, a widząc stojącego w drzwiach Mistrza Eliksirów, zamarli. Chłopak powiódł tylko po nich wzrokiem i nie interesując się już więcej, podszedł do swego nauczyciela.

– Czy możemy porozmawiać? – Zapytał szeptem, w odpowiedzi zobaczył tylko kiwnięcie głowy i w chwilę później szli w stronę drzwi od salonu. Ledwo drzwi się za nimi zamknęły, Harry usłyszał sarkastyczny głos swojego profesora:

– Czego chciałeś Potter?

Nie przejmując się jednak tym wstrętem, zapytał spokojnie.

– Czy zna pan jakiś dobry czar uciszający?

Snape nie odpowiedział na to pytanie w sposób konwencjonalny, tylko wyciągnął różdżkę i zataczając nią krąg, wymruczał.

– Silencio.

Po chwili zaś dodał:

– Czy teraz powiesz mi, o co ci chodzi?

Harry spoglądał na niego, zastanawiając się, czy dobrze uczynił, prosząc go o tę rozmowę. Profesor wyglądał na wściekłego, jakby coś szło nie po jego myśli. Chłopak uznał jednak, że skoro już tu są, to może o to zapytać.

– Panie profesorze, czy myślał pan o tym, o czym rozmawialiśmy ostatnio? – Widząc zaś, jak twarz profesora zaczyna się zmieniać w maskę pełną złości, uznał, że lepiej trochę załagodzić to pytanie. – Ja pomyślałem, że pamiętniki mamy by pomogły panu podjąć decyzję i że nawet, jeżeli się pan nie zgodzi mnie przyjąć, to chciałby pan je przeczytać... I chciałbym dać panu taką możliwość.

Chłopak, pod wpływem spojrzenia Mistrza Eliksirów, coraz bardziej plątał się w tym, co mówi. Zaś jego rozmówcę coraz bardziej śmieszyła ta sytuacja, no, bo po co Potter mu to wszystko mówi i próbuje go przekonać, skoro on już podjął decyzję. W końcu nie wytrzymał i zaczął się śmiać. Chłopak w końcu zamilkł. Nie wiedział, jak ma zareagować. Pierwszy raz widział Snape’a tak rozbawionego. Ten zaś postanowił wytłumaczyć dzieciakowi, co go tak śmieszy i, mimo że nadal z jego ust wyrywały mu się salwy śmiechu, mówił:

– Potter, przekonujesz mnie do tego, bym cię przyjął do siebie... A ja już podjąłem decyzję... Nie musisz próbować mnie przekupić możliwością przeczytania pamiętników Lily... Choć to bardzo pociągające... Ja już postanowiłem, że się zgodzę, miałem zamiar przyjechać tu wieczorem, gdy byłby tu Dumbledore i mu powiedzieć... A ty... Wyskoczyłeś teraz wołając mnie i wywołując zamęt w umysłach swoich przyjaciół. A tak serio – dodał już poważnym głosem – dziękuję, że zaproponowałeś mi, że dasz mi do przeczytania te pamiętniki, bo to dla niej zgadzam się na goszczenie ciebie, dla mojej przyjaciółki. A to...

Nie dokończył, wyglądał, jakby jego myśli odleciały daleko, do przeszłości, do wspomnień, które sprawiły, że na jego twarzy pojawił się uśmiech.

W TYM SAMYM CZASIE ZA DRZWIAMI.

Wokół drzwi prowadzących do salonu zgromadzili się chyba wszyscy mieszkańcy Grimmauld Place 12. Zaniepokojone głosy rozchodziły się po całym holu. Jeden jednak był inny od wszystkich, mitygował pozostałe. Była to pani Weasley uspokajająca swoje i nie swoje pociechy.

– Czego Harry chce od tego Starego Nietoperza?

– Ronaldzie Weasley! – Rudy chłopak uskoczył w tył, przed karzącą dłonią swojej matki.

– Stamtąd nic nie słychać, jak on mu coś zrobi?

– Ginny, uspokój się. On jest nauczycielem, żadnemu z nich nic nie grozi.

Nie zauważyli nawet, kiedy drzwi wejściowe otworzyły się i do środka wmaszerowały dwie osoby. Siwowłosy starzec i około czterdziestoletnia kobieta z włosami spiętymi w kok. Ci, widząc takie zgromadzenie w holu, zatrzymali się w progu.

– Czy ktoś może nam wytłumaczyć, co się tu dzieje? – Zapytał mężczyzna.

Zewsząd otoczyły go głosy.

– Dumbledore oni...

– Snape i Harry...

– On zawołał…

– Nic nie słychać…

– On mu coś zrobi...

W końcu nie wytrzymał.

– Przestańcie! – Zawołał. – Zobaczę, co się tam dzieje.

I mijając milczący już tłumik, otworzył drzwi i zamarł. Zobaczył bowiem uśmiechającego się Severusa Snape’a. Wszedł do środka i, zamykając za sobą drzwi, powiedział.

– A więc to jednak ty Severusie jesteś Bratem Krwi.

Te słowa sprowadziły nowe wspomnienia. Wspomnienia ostatnich dni, gdy myśli biły się z sobą, gdy decyzja dopiero miała zostać podjęta. Chwil, gdy mówił do siebie:

– Zgodzę się, dla Lilly.

By sekundę później szeptać:

– Nie, to syn Pottera, mojego wroga. Nie mogę.

Decyzja jednak została podjęta. Dla przyjaźni i miłości. Dla uczuć, których po śmierci Lily już nie miał okazji poczuć. Miał nadzieję, że teraz powrócą. Dla słów, które wypowiedział chłopak:

– W tej chwili nie ma takiego miejsca, gdzie mógłbym zamieszkać, nie narażając nikogo.

Dzieciak robi, co może, by ochronić swoich przyjaciół, a równocześnie sam będzie bezpieczny.

Milczenie w pomieszczeniu przedłużało się, w końcu Severus spojrzał prosto w oczy dyrektora i odpowiedział na jego twierdzenie.

- Tak, jestem Bratem Krwi Lily Evans i zanim zadasz kolejne pytanie – dodał szybko. – Przyjmę do siebie jej syna. Na te i na kolejne wakacje.

Harry milczał, lecz słysząc słowa wypływające z ust swojego profesora, na jego ustach pojawiał się uśmiech, którym dziękował. Za prawdę i przyjęcie w dom.

– Dobrze – dyrektor popatrzył na nich i poprosił. – Severusie, zanim zabierzesz Harry’ego, chciałbym z nim porozmawiać w cztery oczy. Mógłbyś nas zostawić?

– Oczywiście – profesor odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Przechodząc przez nie, usłyszał pierwsze słowa chłopca.

– Nie boi się pan zostać ze mną sam?

Zamknął drzwi. Za nimi zaś czekali na niego wszyscy mieszkańcy Grimmauld Place 12, zasypując pytaniami.

- Severusie, gdzie Harry...

– Profesorze, co Harry...

– Snape, co mu...

– Co Dumbledore...

– O czym...

– Po co...

– Cisza! – Krzyk Mistrza Eliksirów rozszedł się po przedpokoju, uspokajając wszystkich. – To, co Potter chciał ode mnie, to nie wasza sprawa. To, o czym rozmawiają teraz z dyrektorem, również. I będzie tak, dopóki oni nie postanowią inaczej, nie zadawajcie pytań.

Po zakończeniu tej tyrady umilkł, a wraz z tym zapanowało milczenie, którego nikt nie śmiał przerwać.

W TYM SAMYM CZASIE W SALONIE.

– Harry, nie boję się z tobą zostać sam. Wiem, – chłopak otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak dyrektor mu na to nie pozwolił, – że masz moc, dużą moc. Nie umiesz jej do końca wykorzystać, jednak pojawia się ona w chwili, gdy twoje emocje są bardzo silne. Wiem, że słowa, które wypowiedziałeś, płynęły z głębi twego serca. Próbowałeś ochronić przyjaciela swej matki. Teraz, znając prawdę na temat jego tożsamości, świetnie cię rozumiem. Ja zmusiłbym go do przyjęcia cię, ty chciałeś by zrobił to z własnej woli. Powtarzam ci teraz moją przysięgę, którą wypowiedziałem w szpitalu. Nigdy już cię nie okłamię, nie zataję prawdy, teraz jednak dodaje też nowy fragment. Nie będę zmuszał cię do zrobienia czegoś, czego nie chcesz, co według ciebie jest złe. W takiej sytuacji wyłuszczę powody za, ty wyłuszczysz to, co jest przeciw i dojdziemy do porozumienia. Przysięgam Harry na swoje życie.

– Dyrektorze, tamte słowa wypowiedziała złość. Włamał się pan tam, gdzie nigdy nie chciałem mieć gości. Zareagowałem pochopnie i porywczo, lecz tak, jak uznałem za właściwe. Przepraszam, za te słowa.

– Nie masz, za co przepraszać. To ja powinienem to zrobić. Wiem, że moje milczenie, zatajenia naruszyły twoje zaufanie dla mnie. To, co stało się podczas naszego ostatniego spotkania, sprawiło zapewne, że przestałeś mi ufać zupełnie. Mam nadzieję, że pozwolisz mi to odbudować.

– Dyrektorze, ja wiem, że wszystko, co pan robi, robi pan dla mojego dobra. Rozumiem, co kierowało panem, gdy próbował pan czytać w moich myślach i ufam panu. Może nie tak mocno, jak w pierwszej klasie, ale nadal ufam.

– Dziękuję Harry, zapracuje na twoje zaufanie. A teraz chodźmy, musimy uspokoić twoich przyjaciół. Są wzburzeni twoim zachowaniem. Wołać tak profesora Snape’a przez cały dom, mieć z nim jakieś sprawy do załatwienia. Pewnie już go zamęczyli pytaniami.

W pokoju rozległ się wspólny, zgodny śmiech nauczyciela i jego ucznia. Otworzyli drzwi, za którymi ciągle stał tłum. Dyrektor zaś spoglądając to na chłopca, to na tych ludzi, zastanawiał się, jak im powiedzieć o jego przeprowadzce. Młody mężczyzna uprzedził go, mówiąc:

– Ja pójdę po swoje rzeczy.

I szybko zniknął na schodach, zostawiając dyrektora samego, by wyjaśnił sytuację. Ten zaś, nie pozwalając nikomu dojść do słowa, powiedział:

– Harry spędzi resztę wakacji w miejscu, gdzie będzie bezpieczniejszy. Nie, nie powiem wam, gdzie to jest. Jeżeli będziecie chcieli mu coś przekazać, powiecie to mi, ja mu to przekaże albo napiszecie list, który również oddacie mi, a ja oddam mu. – Dyrektor odpowiadał na kolejne, niezadane pytania. – Rozumiemy się?

Wszyscy w milczeniu pokiwali głowami, na szczycie schodów pojawił się z powrotem chłopak, niosąc w ręce tobołek z kilkoma rzeczami i klatkę z Hedwigą.

– Severusie – dyrektor zwrócił się do Mistrza Eliksirów. – Weź ubrania, Harry daj mi sowę, złap się mnie mocno za ramię. Teleportujemy się.

Sekundy przygotowań, delikatny ruch ręką by pożegnać przyjaciół i cichy trzask.

Zniknęli.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lisa dnia Wto 11:13, 23 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Smok
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Białystok

PostWysłany: Pon 17:07, 22 Sty 2007    Temat postu:

Rozdział cudowny, jak zwykle, zresztą zaraz dam obszerniejszy komentarz po dokładnej analizie i przeczytaniu po raz enty.

Edit Rozdział cudowny, Snape zgodził się wziąć do siebie Harry'ego. Borze, kocham opowiadania HP/SS. Tylko w pewnym momencie pojawił się wątek kłótni Pottera z Dyrektorem. Rozumiem, że Harry jest wściekły, ale mimo wszystko kanoniczny Potter nie okazałby braku szacunku względem Dyrektora, nie zwróciłby się do jego na "ty".

Jest pewien moment po prostu rewelacyjny według mnie. Harry chciał w pewien sposób przekupić Snape’a. To takie ślizgońskie.
Cytat:
– Panie profesorze, czy myślał pan o tym, o czym rozmawialiśmy ostatnio? – Widząc zaś, jak twarz profesora zaczyna się zmieniać w maskę pełną złości, uznał, że lepiej trochę załagodzić to pytanie. – Ja pomyślałem, że pamiętniki mamy by pomogły panu podjąć decyzję i że nawet, jeżeli się pan nie zgodzi mnie przyjąć, to chciałby pan je przeczytać... I chciałbym dać panu taką możliwość.


TYLKO PO CO TAK DUŻE ODSTĘPY, TO UTRUDNIA CZYTANIE

Pozdrawiam
Smok


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MITHGAR ŚWIAT FANTASY Strona Główna -> Opowiadania ze świata Harrego Pottera Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin