Forum MITHGAR ŚWIAT FANTASY Strona Główna MITHGAR ŚWIAT FANTASY
FORUM ZOSTAŁO PRZENIESIONE NA http://mithgar.jun.pl/
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Harry Potter i historia pradawnych
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MITHGAR ŚWIAT FANTASY Strona Główna -> Opowiadania ze świata Harrego Pottera
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 17:40, 30 Cze 2006    Temat postu:

Jak wstawi. Razz A tak na poważnie to dzisiaj lub jutro z rana. Smile
Powrót do góry
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA



Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera

PostWysłany: Pią 21:49, 30 Cze 2006    Temat postu:

Ten rozdział jest dedykowany Madiusowi. Za to że ze mną wytrzymuje i jeszcze nie zabił mnie żadną skarpetką. Bije przed tobą pokłony bo gdyby nie ty to opowiadanie nie byłoby na pewno tak dobre jak jest. =)


Rozdział 7

Deimon rozsiadł się wygodnie i pogrążył w rozmyślaniach nad tym co Tom może chcieć od Śmierciozerców. Rozmyślania przerwało mu jednak pojawieniem się skrzata domowego.
- Za pozwoleniem, sir, ktoś chce z panem rozmawiać. Czy mam go wpuścić?
Zdziwiło go to niezmiernie, gdyż nikt oprócz zaufanych piesków Dumbledore’a oraz Wyklętych nie wiedział gdzie przebywa. „Kto może wiedzieć o moim pobycie tu?”
- Czy ten ktoś się przedstawił?
- Nie, sir – zapiszczał wyraźnie zdenerwowany i rozglądał się nerwowo.

Porozmawiaj z nim to Mordimer Madderdin.

„Twoje słowo rozkazem głosiku” – odparł mu Deimon uśmiechając się do siebie. „Może i słyszenie głosów oznacza chorobę psychiczną, ale ja nie mam nic przeciwko niej dopóki tak dobrze mi służy.”
- Wpuść go i przynieś nam po kieliszku wina.
- Oczywiście, sir.
Deimon ponownie zajął miejsce w fotelu ustawionym tyłem do drzwi i już po chwili usłyszał kroki gościa, który na chwile zatrzymał się przed drzwiami do salonu jakby się zastanawiając czy nie odejść. Po chwili jednak zdecydowanie nacisnął klamkę, a drzwi otworzyły się cicho. Młody Merweredo wstał, aby przywitać gościa. Pierwsze co dostrzegł to całkiem białe oczy ślepca, a gdy przyjrzał się zaintrygowany to stwierdził, że są prawie tak samo wysocy. Jego srebrne włosy sięgały do pasa, co stanowiło niezwykłe połączenie z bardzo bladą cerą. Deimon przyjrzał mu się dokładniej i był pewny, że przed nim stoi wampir, choć na wampirze standardy był on młody. „Tak, to aura cię zdradziła” - pomyślał. „Ciekawe.” Mężczyzna przechylił głowę na prawo jakby nasłuchując.
- Witam pana.
Mężczyzn drgnął słysząc głos Deimona tak blisko siebie.
- Nie usłyszałem jak pan do mnie podchodzi – a w jego głosie pobrzmiewała nuta zaskoczenia i niedowierzania, jednak niezbyt zdziwiło to młodzieńca. „Wampiry mają w końcu wyczulone zmysły, a on dodatkowo jako ślepiec musi jeszcze bardziej polegać na słuchu.”
- I nie usłyszy pan – powiedział spokojnie, a po kilki sekundach dodał:- Nikt ich nie słyszy.
- Jednak mi nigdy nic takiego się nie zdarzyło.
- Nie wątpię, panie Madderdin.
Zabawne jak zareagował na dźwięk własnego nazwiska.”
- Skąd?
- Powiedzmy, że pewien głosik coś mi szepnął, lecz gdzie podziały się moje maniery. Może pan usiądzie – rzekł delikatnie biorąc go za ramię i prowadząc do fotela, który wcześniej zajmował Severus.
Zrobił to choć był pewny, że mężczyzna doskonale poradziłby sobie sam. Kiedy sam zajął miejsce w salonie pojawił się skrzat z dwoma lampkami wina, a gdy już obaj rozkoszowali się ciepłem kominka w ten letni, acz mroźny dzień. Deimon postanowił się wreszcie dowiedzieć się co sprowadza tego mężczyznę tu i dlaczego głos chciał, aby z nim porozmawiał.
- Więc co pana tu sprowadza?
- Najprościej mówiąc to ty.
Deimon roześmiał się.
- Więc poproszę o tą trudniejszą wersje.
- Chciałem cię poznać od kiedy Tengel powiedział mi o tobie i nie mogłem sobie darować tej przyjemności.
- Tengel?
„Tak to wiele wyjaśnia” - pomyślał.
- Tak – odparł wampir uśmiechając się.- Znałem twojego dziadka, a teraz pragnąłem poznać jego wnuka zwłaszcza, że podobno jesteś do niego podobny.
- Podobno – stwierdził z filozoficzną nutą w głosie.- Choć więcej we mnie jest z ojca.
- Ah, tak. Będę miał czas, aby się przekonać jak naprawdę jest.
- Doprawdy?
„Co ten człowiek planuje. Bawi mnie ta rozmowa, bo wiem, że on stara się przez cały czas wzbudzić we mnie coś więcej niż to chłodne zainteresowanie tak dobrze słyszalne w mym głosie.
- W tym roku będę uczył w Hogwarcie teorii Mrocznej magii, choć może lepiej jej filozofii.
- Czyli naprawdę będzie dużo czasu, aby się poznać i jednocześnie cieszy mnie to. Nie wiedziałem, że w Hogwarcie będą uczyć hmm filozofii czarnej magii – powiedział obserwując jak twarz Mordimera przybiera pogardliwy wyraz.
– Zarządzenie dyrektora, ale nie powiem, że mi to przeszkadza. Jest wręcz przeciwnie zwłaszcza, iż posadę nauczyciela obrony objął niejaki Remus Lupin.
- Remus? – Zapytał lekko zdziwiony Deimon, lecz z lekkim uśmiechem. „Dobra wiadomość, że to on będzie uczył dzieciaki, bo przynajmniej się czegoś nauczą.”
- Znasz go?
- Tak, jest dobrym czarodziejem – powiedział Deimon, a po kilku sekundach dodał:- Poza tym to wilkołak, a przez to ma ograniczoną swobodę działania.
- Mam nadzieję, - rzekł - bo młodzieży przyda się ktoś znający się na tym. Jednak na uprzedzenia w magicznym świecie nic nie poradzimy. Miło się z tobą gawędzi, lecz na mnie już czas.
- Szkoda – powiedział zdziwiony swoją szczerością.
„Choć ta rozmowa wydaje się nudna jak flaki z olejem to jednak wiem, że gdybym tak jeszcze trochę popracował nad nim to mogło by się skończyć bardzo ciekawie.”
- W takim razie odprowadzę pana.
Nenisz wstał i wolno zmierzał do wyjścia, a Deimon podążał zaraz za nim niczym cień. Mężczyzn nagle zatrzymał się i gdyby nie doskonały refleks młodego Merweredo prawdopodobnie wpadły on na mężczyznę, który teraz stał nasłuchując jego kroków.
- Idziesz?
Młodzieniec na początku nie zrozumiał tego pytania w końcu przez cały czas... „Zapomniałem, iż on nie słyszy moich kroków.” Wielokrotnie mu mówiono, że porusza się nawet ciszej niż kot.
- Tak idę jednak radziłbym nie starać się usłyszeć moich kroków, bo to i tak się nie uda.
- Chyba masz rację, ale muszę przyznać, że jest to dość dziwna odmiana dla mnie –rzekł uśmiechając się łobuzersko.– Wielka szkoda, bo miałem ochotę przeprowadzić z tobą pojedynek na miecze, lecz w tych okolicznościach stanowiło by to samobójstwo, a do tego mi daleko. Niedługo porozmawiamy ponownie.
- Mam nadzieje. Do widzenia.
- Powinieneś raczej powiedzieć: do zobaczenia.
Mężczyzna znikną niespodziewanie, a w miejscu tamtym miejscu pojawiła się struga dymu.
- Jestem pewny, że odbędziemy jeszcze nie jedną rozmowę.
Nagle w głowie Deimona zapaliła się alarmująca lampka, że coś odbyło się inaczej niż zwykle

Tom odkrył że Severus to zdrajca. Teraz zaczynają go torturować.

Deimon zaklną szpetnie, a sam zadał pytanie: „Mogę coś zrobić?”

Tak, lecz to będzie bardzo bolesne.

„Co mam robić?”

Wedrzyj się do jego umysłu i zjednocz się z nim, ale tylko częściowo, gdyż dzięki temu on nadal będzie sobą, a to ty będziesz odczuwał tortury. Jednak wiąże się to z pięciokrotnie większym bólem.

Deimon nic nie odpowiedział głosikowi, a jednym ruchem dłoni usunął wszystkie meble z salonu pozostawiając tylko na środku biały puszysty dywan. Położył się na nim na plecach i skoncentrował na umyśle Severusa. Po chwili przedarł się przez jego osłony i od razu poczuł pierwszy Cruciatus, który zmusił go do syknięcia, gdyż nie był przygotowany na niego. Od razu się opanował spychając ból na krańce świadomości, a sam jeszcze bardziej pogłębił więź z umysłem Snape’a. Po kilku sekundach był już pewny, że mężczyzna nie czuje skutków żadnego z zaklęć, lecz on nie mógł pozwolić, aby wyglądało to podejrzanie. Dlatego nie przeciwdziałał pojawianiu się ran na ciele torturowanego. Mózg jego przybranego wuja odnotowywał także uczucie bólu, lecz bardzo zmniejszone. Młody Merweredo wiedział, że w „całej tej zabawie” weźmie udział cały Wewnętrzny Krąg. Skoncentrował się na Severusie, a cały świat posłał do diabła na czele z Riddle’m i jego kuguchary.

Tymczasem w siedzibie Lorda Voldemorta wiele się działo.
- Tak kończą zdrajcy - przemówił Czarny Pan wskazując różdżką na mężczyznę, który leżał na podłodze bez ruchu. – Umilcie mu czas.
Wszyscy wiedzieli co to znaczy, lecz nie zastanawiali się nad tym kogo torturują ważne było tylko to, że to nie jestem ja i to ktoś inny. Kolejne tortury obserwowała tylko jedna z zakapturzonych postaci, która najchętniej zamieniłaby się miejscem ze zdrajcą, aby tylko nie musieć tego samemu czynić. Lucjusz Malfoy wiedział, iż nie da rady rzucić żadnej klątwy na przyjaciela, lecz jednocześnie był pewien, że jeśli tego nie zrobi dołączy do Severusa. „Torturowałem dzieci i kobiety, a nie potrafię znieść widoku jego zmaltretowanego ciała.” Mało sam nie rzucił się na Notta, gdy ten wyciągną swoje skalpele, jednak wiedział, że gdyby to zrobił nie pomógłby ani jemu ani sobie. „Zaraz zwymiotuje jak on szybko nie skończy.” Kiedy nadeszła jego kolej spojrzał w oczy przyjaciela, które dotąd były zamknięte i zobaczył w nich nakaz, aby to zrobił to co musi, lecz nie potrafił. Z inną osobą nie było by problemu, ale nie to był on. Nawet różdżki nie umiał na niego podnieść.
- Lucjusz?
Odwrócił głowę w stronę głosu, który go zawołał i okazało się, że to była Narcyza. „Fanatyczka” – pomyślał, a zaraz dodał w myślach:- „Jestem pewien, że zabiłaby własne dziecko, gdyby tak kazał Czarny Pan.” Znów przeniósł wzrok na przyjaciela, a w jego oczach dostrzegł prośbę, aby to zrobił i nie narażał siebie. Po kilku sekundach zamieniał się ona w niemy rozkaz mówiący: „Zrób to! Wystarczy, że podniesiesz różdżkę i rzucisz jakąś klątwę.” Nie potrafił się mu oprzeć i przestał panować nad własnym ciałem. Był w stanie tylko obserwować jak unosi rękę z różdżką oraz jak ta inna osoba rzuca jakieś zaklęcie. Widział jak jego przyjaciel wije się w ogromnym bólu, a także po raz pierwszy usłyszał krzyk jaki wydobył się z jego ust. Nagle wszystko się skończyło i stał znowu wolny od kontroli zielonych oczu. „Zieleń? Przecież jego są czarne. Cholera co się dzieje.” Czuł do siebie wstręt i obrzydzenie, które pogłębiły się jeszcze bardziej po chwili.
- Brawo, Lucjuszu – rzekł zimnym głosem Czarny Pan.
Wyłączył się, gdyż nie potrafił patrzeć na to co oni mu robią. Zamkną oczy, aby móc odpocząć. Jednak gdy znów nadchodziła jego kolej tracił panowanie nad własnym ciałem i wolę, a on był marionetką wykonującą swoje zadanie odchodziło, a kiedy to zrobił znikało z umysłu. Cały czas kojarzyło mu się to z zielonymi oczami. Miał ochotę ucałować Czarnego Pana, gdy ten powiedział: „Dość”. Później jednak powrócił zdrowy rozsądek i uświadomił sobie, że to oznacza śmierć Severusa. „NIE!” – Krzyczał w myślach.
- Nie chcę, abyście go dobijali, gdyż może i jest zdrajcą, lecz ciągle może się przydać jako opiekun domu mego przodka, Salazara Slytherina. Jeśli Trzmielowi uda się go wyleczyć, a w to wątpię – rzekł Voldemort, a po chwili roześmiał się zimno niczym upiór z piekielnych otchłani.- Wszyscy odejść poza tobą Lucjuszu.
- Czym mogę ci służyć, panie – powiedział składając głęboki pokłon, lecz tym razem wykonany tak, aby mógł spojrzeć na przyjaciela. „Matko, co myśmy mu zrobili.”
- Zabierzesz go - zaczął wskazując na Snape’a - i zostawisz w miejscu, gdzie ktoś go znajdzie.
- Oczywiście, panie.
Na wargi Czarnego Pana wkradł się zadowolony uśmieszek.
- Podobałeś mi się dziś, Lucjuszu i dlatego mam dla ciebie dodatkowe zadanie. Właśnie straciliśmy szpiega, choć zdrajcę, ale jednak zawsze był przydatny. Masz go zastąpić i wkraść się w łaski Dumbledore’a, a jak to zrobisz masz wolną rękę.
- Będzie jak sobie życzysz, panie.
Voldemort spojrzał na niego z zimnym uśmiechem. „Wierny Śmierciożerca, który jest bardzo przydatny” – pomyślał, a jednocześnie machnął ręką dając zna Lucjuszowi, aby odszedł.


Przed małym domkiem Severusa Snape’a, który został malowniczo umiejscowiony w środku ogromnego lasu aportowało się dwóch ludzi. Jeden z nich z jękiem opadł na ziemie.
- Przyjacielu, trzymaj się - głos Lucjusza drżał, gdy przyklękał przy właścicielu owej posiadłości.
- Co?
Severus otworzył oczy i popatrzył na Lucjusza o dziwo przytomnym wzrokiem, a po chwili wolno podniósł się do pozycji siedzącej bez najmniejszych oznak, że odczuwa przy tym ból. Malfoy patrzył na niego kompletnie zbity z tropu.
- Jak to możliwe? Sever, przecież ty...
- Co ja…
Niespodziewanie na jego twarzy pojawiło się zrozumienie. „Voldemort odkrył, że jestem zdrajcą i kazał mnie torturować, czyli on powinien w tej chwili nie żyć, ledwo dychać lub przypominać warzywo. Tymczasem on nie odczuwał nic, no może poza lekkim pieczeniem. Bardzo dobrze pamiętał ból, lecz gdy ściągnął resztkę zniszczonych szat nie ujrzał ran, które powinien mieć po zaklęciach. Dostrzegł tylko prawie zagojone siniaki, a patrząc na przyjaciela dostrzegł zszokowane oczy.
- Zielone oczy...
- Co?
„Kompletnie nic nie rozumiem, o co mu chodzi. Jakie zielone oczy?”
- Kiedy cię torturowano i przyszła moja kolej zamiast twoich oczu widziałem zielone, które zawładnęły mną, a następnie zmusiły do rzucenia jakiegoś nieznanego mi zaklęcia.
Severus zrozumiał w jednej chwili, że zielone oczy oznaczały Deimona. Szybko poderwał się na nogi i zaczął biec w stronę domu. Słyszał jak Lucjusz woła coś za nim, lecz miał to gdzieś. „Głupi szczeniak.”
Lucjusz nie wiedział co o tym myśleć, ale był pewien, iż Sev zrozumiał o co chodzi z tymi oczami i nie namyślając się długo ruszył za przyjacielem. Równocześnie wpadli do kompletnie pustego salonu, który mógłby przysiąc powinien być wygodnie urządzony. Dopiero po chwili wyłowił z ciemności sylwetkę leżącą na białym dywanie i ruszył za przyjacielem do tego kogoś. „Kto to... o mój boże... on wygląda jak... na wszystko co mi najdroższe to niemożliwe... Miszra.” Nogi się pod nim ugięły, a on padł na kolana. Z trudem oderwał wzrok od chłopaka i spojrzał na przyjaciela, który widząc jego pytający wzrok tylko skinął głową. „Więc jednak to syn Miszry, bo tylko tak można wyjaśnić to podobieństwo” – myślał nad tym co zobaczył.- „On mógłby mieć dziecko tylko z Lisicą, a ona miała bachora z Potterem, który był dowodem zdrady Miszri. Chyba, że... przecież takie zaklęcie nie istnieje, jednak patrząc z drugiej strony ona potrafiła czasem zdziałać cuda.” Uśmiech wypłynął na jego twarz na wspomnienie tej kobiety. Wzdrygnął się słysząc głos Seva, gdyż kompletnie zapomniał gdzie jest.
- To jego syn... jego i Lisicy. Potter – słychać było ciche prychnięcie.– On powinien mieć na imię Deimon.
- I tak będzie.
Obaj odwrócili głowy w stronę chłopaka, który patrzył na nich swymi intensywnie zielonymi oczami.
- Nie ruszaj się, a ja zaraz przyniosę eliksiry- głos Severusa zadrżał, gdy tylko dostrzegł krew wsiąkającą w biały dywan.
- Nie, one mi nie pomogą, a mogą pogorszyć tylko moją sytuację. To powinno zaraz minąć
- Minąć, czy wiesz, że jesteś poharatany mnóstwem czarno-magicznych i do tego najpaskudniejszych zaklęć torturujących, których nie da się do końca wyleczyć. Chyba nie zdajesz sobie z tego sprawy.

Lucjusz spojrzał na przyjaciela z niedowierzaniem, gdyż pierwszy raz od... śmierci Miszry słyszał w jego głosie panikę i strach. Nie dziwił mu się, bo sam to poczuł, gdy uświadomił sobie, że ma przed sobą syna Miszri. Nienawidził Pottera tylko dlatego, iż był dowodem niewierności Lisicy, która zniszczyła jego wiarę w to co dobre, w miłość. Teraz miał przed sobą dowód, że ona istnieje, a on umierał choć do cholery z każda sekundą wyglądał coraz lepiej. „To nie ma żadnego sensu” – pomyślał.
- Zdaje sobie sprawę – powiedział młodzieniec, a w jego głosie pobrzmiewał śmiech. - One nie zostawią na mnie żadnego śladu, a na tobie tak. Odczuwałem je pięciokrotnie mocniej niż normalnie – mówił dalej, a potem z filozoficzną nutą dodał:- Oculum pro oculo, dentem pro dente.* Wiesz co zabawny jesteś, gdy się martwisz.
- Ty... ty...
- Mógłbyś być miły, gdyż właśnie wam obu uratowałem skórę, a to nie było takie proste.
Mistrz Eliksirów patrzył na niego jak na wariata.
- Co masz na myśli?
- Tutaj obecny pan Malfoy pewnie zająłby miejsce obok ciebie, bo prawie odmówił rzucenia na ciebie jakiegokolwiek zaklęcia.
- Do cholery dajcie spokój i wytłumaczcie mi to wszystko – zapeszył się blondyn.
Deimon spojrzał na niego z miłym uśmiechem, a po jednym ruchem ręki sprawił, że w pokoju znów pojawiły się meble.
- Niech pan siada, a ty idź i doprowadzać się do porządku, bo moje wyczucie estetyki cierpi przy tobie.
Obaj wyraźnie widzieli, iż Sever ma ochotę zaprotestować i prawdopodobnie porządnie się odgryź, lecz chyba postanowił, że tak będzie najbezpieczniej. Skinął im głowa i opuścił pomieszczenie. Tymczasem młodzieniec klasnął w dłonie, a po kilku sekundach pojawił się skrzat.
- Napije się pan czegoś – zapytał uprzejmie Malfoy’a.
Lucjusz patrzył na niego nic nie rozumiejąc, gdyż ten dzieciak powinien zwijać się z bólu, a nie stać przed nim kompletnie odprężony z miłym uśmiechem oraz pobłażaniem w oczach jakby miał do czynienia z małym dzieckiem. W mężczyźnie krew powoli zaczynała się gotować na samą myśl, co ten bachor sobie wyobraża, aby tak go traktować jego. Wiedział jednak, że jeśli jest on synem Miszry to nic dziwnego, że udało mu się go z łatwością wyprowadzić z równowagi, w końcu jego ojciec też to potrafił. Kolejny zimnokrwisty drań, który ma taką rozrywkę.
- Tak, proszę o koniak.
Deimon zamówił wino, a gdy skrzat zniknął obaj usiedli. Dokładnie naprzeciw siebie i patrzyli sobie w oczy nic nie zamieniając choćby jednego słowa, a jakby oceniając możliwości przeciwnika. Twarz Malfoy’a ukazywała delikatne oznaki wzburzenia, nad którym on nie panował, natomiast oblicze młodzieńca stanowiła idealna maska spokoju. Lucjusz nie wytrzymał i przerwał przedłużające się milczenie.
- Dowiem się o co w tym chodzi, Potter.
- Drobna pomyłka nie nazywam się Potter – powiedział z uśmiechem.- Chce pan wyjaśnień, ale tu nie ma co. To proste nawet dla siedmiolatka, jestem synem Miszry Vinyolonde i mogę to udowodnić.
-Ty nie możesz być jego synem.
- Czemu?
- Bo to jest niemożliwe.
Lucjusz poderwał się z fotela i zaczął krążyć po pokoju. Cały czas gardząc sobą za tak ewidentny brak opanowania, ale wiedział, że gdyby dalej siedział tam wpatrując się w tą twarz zwariowałby.
- Już wariujesz, a teraz usiądź – wskazał dłonią fotel, na którym do niedawna siedział.
- Nie wariuję, Potter.
- Nie? – Zapytał unosząc jedną brew do góry w taki sam sposób jak niegdyś czynił to Miszra, a jednocześnie dawał mu znak, że traktuje go pobłażliwie niczym rozmowę z małym dzieckiem. A Lucjusz Malfoy nienawidził tego.– Skoro tak to czemu nazywa mnie pan Potter mimo, iż noszę inne nazwisko.
- Z tego co wiem w akcie urodzenia ciągle masz Potter – cieszył się, że potrafi znów logicznie myśleć i zripostować jego wypowiedź.
- Ma pan racje, ale tylko w Ministerstwie, a i to już niedługo. Mój adwokat jutro złoży stosowne papiery by to zmienić.
- Co! Czyś ty oszalał?! – Rzucał pytania chłopakowi niczym karabin wyrzuca pociski.- czy ty wiesz co się stanie kiedy Czarny Pan się dowie...
- Mam nadzieje, że się dowie, ale może jednak pan usiądzie, gdyż tak będzie wygodniej. Deimon uśmiechał się do niego pobłażliwie, a w tym samym momencie miał uczucie jakby rozmawiał z małym dzieckiem. To było bardzo irytujące.
- Jesteś szalony...
- Wada genetyczna odziedziczona po przodkach, a zwłaszcza po ojcu.
Lucjusz nie wytrzymał i roześmiał się, a po kilku sekundach opadł powrotem na fotel. „To na pewno jest syn Miszry, bo tylko on potrafił w ciągu tak krótkiego czasu wywołać u mnie szok, wzburzenie, załamanie nerwowe, radość, po chęć popełnienia samobójstwa lub zamordowania kogoś gołymi rękami albo też tępym narzędziem, totalna euforię, zniecierpliwienie, zawstydzenie, et cetera**. Teraz ten dzieciak z łatwością zdarł, a po chwili zgniótł na proch oraz zdeptał jego idealną maskę.
- Witaj w rodzinie.
„Witaj w rodzinie” – powtórzył w myślach słowa mężczyzny, a choć był na wiele przygotowany, to na pewno nie na coś takiego. Mimo, iż nie spodziewał się tego to i tak nie dał nic po sobie poznać, a tylko uśmiechnął się i skiną głową sięgając po swój kieliszek z winem. „Witaj w rodzinie” – ponownie rozważał to co powiedział Malfoy.- „No cóż, może i to będzie moja rodzina. Wiem, że kiedy wszyscy poznają moje nowe nazwisko to nie obejdzie się bez trudnych scen. Zwłaszcza, gdy dojdą do tego jego „przyjazne” stosunki z Nietoperzem oraz Ulizańcem. Jednak jak ktoś powiedział: nic za darmo. Jeśli chcę poznać jacy byli rodzice to oni mogą dostarczyć mi potrzebne informacje. Poza tym trzeba zacząć naukę tolerancji u nich, bo moje uprzedzeń zostały wyprane podczas pobytu w Cintrze. Zobaczymy jak mi pójdzie.
- Za rodzinę – rzekł wznosząc kieliszek go góry, a po chwili obserwując z lubością jak na twarzy Lucjusza kolejny raz tego dnia pojawia się szok.

„Nie tak powinien zareagować na moje słowa” – pomyślał Malfoy. „Tymczasem on ciągle jest idealnie opanowany i uśmiecha się miło do mnie. Dokładnie tak samo jak czynił to Miszra, aby zmylić przeciwnika. To do niego nauczyłem się opanowania, ale mój ojciec też miał tutaj swój wkład, a teraz ten dzieciak podnosi kieliszek w toaście „za rodzinę” i wszystko znikam. Nie, ja tu nie wytrzymam i chyba zwariuję.
- Zapomniałem się przedstawić, teraz będę się nazywał Angelus Deimon Vinyolonde Merweredo, czyli dokładnie tak jak tego pragnęli rodzice.
- Czemu Merweredo?
„Słyszałem już gdzieś to nazwisko, ale nie jestem pewien gdzie” – rozmyślał Lucjusz.
- Żeby lepiej brzmiało, wujaszku, a poza tym ładnie to tak stać i podsłuchiwać?
Wiedział, że od jakiegoś czasu Severus stał koło drzwi, a nawet cały czas trzymał dłoń na klamce jakby zastanawiając się czy wejść czy może zostawić ich samych. Postanowił jednak zlitować się nad przyjacielem.
Malfoy widział jak jego przyjaciel otwiera drzwi, lecz nie mógł pojąć skąd ten dzieciak o tym wiedział. „Potter, nie moment nie Potter. Lu zostaw to i nie zastanawiaj się nad tym teraz, bo zwariujesz albo coś uszkodzisz.” Przypomniał sobie jakie zadanie złożył na jego barki Czarny Pan.
- Severusie muszę skontaktować się z Dumbledore’m.
Mężczyzna popatrzył na niego zaskoczony.
- Dlaczego?
- Bo Tom kazał mu być nowym szpiegiem – odezwał się Deimon napawając się ogłupiałymi minami starszych mężczyzn.- Zapomnieliście, że ja też tam byłem w pewien sposób.
- Coś czuje, że nie chce wiedzieć co tak naprawdę się tam wydarzyło.
- Oj nie chcesz, wujaszku. Wierz mi.
- Wujaszku? Sev ty pozwalasz do siebie mówić wujaszku – powiedział Lucjusz krztusząc się ze szczerego śmiechu.- Świat się kończy.
- Pewnie tak – odparł jego przyjaciel uśmiechając się swoim ironicznym uśmiechem.– Pójdziesz jeszcze dziś do dyrektora.
- Wujku chyba musimy ci zrobić drobną charakteryzację – rzekł młodzieniec karcąc się za ewidentne zaniedbanie. – W końcu ty masz wyglądać jak człowiek po torturach.
- On ma racje.
„Muszę przyznać, że sam o tym zapomniałem” – pomyślał Malfoy.- „No, ale czemu się dziwić.”
Kilka godzin później drzwi prowadzące do gabinet Albusa Dumbledore’a zostały otworzone z rozmachem.
- Co się stało, Minerwo.
- Severus został odkryty – profesor transmutacji była tak zdenerwowana, że nie potrafiła sklecić jednego sensownego zdania.- Lucjusz go przyniósł.
- Minerwo uspokój się – powiedział, a jego głos był stanowczy co trochę otrzeźwiło jego współpracowniczkę.
- Vol... odkrył, że Severus jest szpiegiem – oprzytomniała na tyle, aby mógł ją zrozumieć.- Jest w skrzydle szpitalnym…
Tyle wystarczyło, aby dyrektor wyminął roztrzęsioną kobietę i popędził we wskazane miejsce. Po kilku minutach dotarł na miejsce, a drzwi prawie same otworzyły się przed rozgorączkowanym dyrektorem, który zatrzymał się zaskoczony tym co zobaczył.
Poppy pochylała się nad odzianym w czerń ciałem mężczyzny wykonując jakieś skomplikowane gesty różdżką. Tymczasem na drugim łóżku siedział Lucjusz Malfoy oraz... no właśnie kto. Wiedział, że już gdzieś widział tą twarz, ale to niemożliwe, aby była to ta sama osoba. Po chwili jego wzrok napotkał spojrzenie jadowicie zielonych oczu i już wiedział. „To musi być Harry, ale jak to możliwe, że on rozmawia z Lucjuszem Malfoy’em i do tego tak jakby znali się od zawsze. Mój Harry.” Jakiś nieprzyjemny głos w podświadomości przerwał jego rozmyślania: Twój... jesteś pewny, Albusie. Już nie pamiętasz co się stało zaledwie parę dni temu. Wiedział, że teraz to nie jest ważne, gdyż liczył się Severus.
- Poppy co z nim?
Pielęgniarka podniosła na niego zmęczone oblicze, ale jej wargi uśmiechały się.
- Jest silny i wyliże się z tego.
Dyrektor odetchną z ulga i od razu odwrócił się w stronę Lucjusza.
- Panie Malfoy... – nie musiał kończyć, bo wiedzieli o co pyta.
- Ja go tu przyniosłem.
- Pan?! – Bardziej stwierdził niż zapytał wyraźnie zszokowany tą nowiną dyrektor.
Lucjusz spojrzał na niego z pobłażaniem, a za to twarz Deimona wyrażała tylko grzeczne zainteresowanie. Jednak w duchu młodzieniec śmiał się szczerze rozbawiony.
- To mój przyjaciel, profesorze.
- Tak…- Lucjusz wyraźnie zbił go tym z tropu.
- Muszę z panem porozmawiać i najlepiej, aby odbyła się ona na osobności.
- Oczywiście. Proszę za mną.
Wyszli na korytarz prowadzący do Skrzydła szpitalnego.
- O co chodzi, panie Malfoy? – Zapytał dyrektor, gdy tylko opuścili pomieszczenie, a on sam odzyskał dawny rezon i patrzył teraz na mężczyznę oczami pełnymi iskierek rozbawienia. Obaj jednak dobrze wiedzieli, że to tylko zasłona dymna.
- Stracił pan właśnie szpiega w szeregach Czarnego Pana, a ja chciałbym zająć jego miejsce –zarówno głos, jak i oblicze Lucjusza były pozbawione wszelkich emocji, a dyrektor wpatrywał się w niego zamyślonym wzrokiem.
- Dlaczego?
- Mam parę osobistych powodów, z których jeden leży tam – prawie niezauważanie skinął głową w kierunku drzwi.- Natomiast drugi pierwszego września przybędzie do tej szkoły.
Dyrektor pokiwał głową, lecz nigdy nie spodziewał się czegoś takiego po żadnym Malfoy’u, a zwłaszcza po tym mężczyźnie. „Wiem kiedy ktoś mnie okłamuje, a on mówi szczerze” – pomyślał.- „Kiedyś powiedziałem, że każdy ma prawo do drugiej szansy, więc czemu nie. Jego pomoc będzie nieoceniona w czasie tej wojny.”
- Dobrze – powiedział powoli i spokojnie siwobrody.- Pewnie chcesz posiedzieć przy przyjacielu, lecz później przyjdź do mojego gabinetu. Do widzenia.
-Do zobaczenia.
„Nadęty bufon” – stwierdził blondyn.- „Chyba się jednak pomyliłem, bo nadęty to on nie jest, ale mam już dość ludzi, którzy wykorzystują innych, aby osiągnąć swój cel. Teraz wiem co miał na myśli Severus mówiąc, iż zamienił jednego despotę na drugiego.” Wrócił do sali, w której byli teraz tylko oni, gdyż Madame Pomfrey opuściła tą dwójkę. Snape siedział oparty na poduszkach, a Deimon wpatrywał się w niego jakby wiedział co działo się za drzwiami.
- Bo wiem.
Lucjusz posłał pytające spojrzenie przyjacielowi.
- Uwarunkowanie genetyczne.
- Co?!
„Teraz to już kompletnie nic nie rozumiem i chyba mam nieciekawą minę” – pomyślał, gdy pozostała dwójka śmiała się w najlepsze.
- Mniejsza z tym, ale do cholery teraz zostałem szpiegiem – powiedział, a po chwili dodał jakby sens słów dotarł właśnie do niego:- O kurwa!
Jego poprzednik na tym stanowisku pokręcił tylko z politowaniem głowa.
- Miałeś rację, Deimon, to nie na jego słabe nerwy.
- Czego się tu spodziewać po delikatnym arystokracie.
- Ja wam jeszcze pokażę.
Malfoy obserwował jak Deimon zajmuje miejsce koło Seva na łóżku i obaj oceniają go wzrokiem, aż wreszcie młodzieniec przemówił poważnym głosem.
- Masz racje.
- No mówiłem – odparł blondyn, a jednocześnie dziękował komuś kto nad nim czuwa, że odpuszczają. „Muszę się pomodlić, bo jeśli dzieciak ma takie same zdolności jak ojciec to załamanie będę przechodził po jakiś 10 minutach rozmowy z nimi.”
- Czuje się w obowiązku poinformować cię, że Deimonowi nie chodziło o to, że jesteś delikatny – powiedział zawieszając na chwilę głos.- Tylko, iż jesteś reprezentantem typowej dziewicy wiktoriańskiej.
- Co!!! Niby ja.
„Jeśli jednak ktoś nade mną czuwa to chyba wziął sobie wolne lub zrezygnował. Niech to pegaz kopnie.”
- Ty, bo przecież nie ja – skomentował młody Merweredo, a po chwili dodał:- Jak dla mnie to ty jesteś milusi niczym pufek.
- Ja przy was zwariuje.
Deimon tylko popatrzył na niego z politowaniem i skinął głową.
- Niezmiernie mi przykro, lecz to mi przypadł ten zaszczyt uświadomienia ci tej smutnej prawdy.
- Jakiej?
- Jesteś świrem jak wszyscy w tej sali – odparł.
Lucjusz szukał pomocy u przyjaciela, jednak ten tylko wzruszył ramionami i zaczął się śmiać.
- Dwie szelmy się dobrały.
- Choć do nas uściskamy cię, abyś się nie załamał.
- Severusie! Perfidnie zdradzasz własną krew.
- Idź już lepiej do dyrektora, bo jak zostaniesz z nami dłużej to nawet w Świętym Mungu ci nie pomogą.
- Chyba tak zrobię, Sev.
- Zanim pójdziesz – odezwał się Deimon - powiedz jak udało ci się wykręcić od Azkabanu po tej aferze w czerwcu?
- Trochę złota potrafi zdziałać cuda zwłaszcza na Knocie, który wmówił ludziom, że Czarny Pan rzucił na mnie klątwę Imperius.
Młodzieniec skinął głową, gdyż odpowiedź usatysfakcjonowała go. Jednym ruchem dłoni sprawił, iż przed nim pojawiła się mała teczka z dokumentami i bez słowa podszedł do Malfoy’a i wręczył mu ją.
- Z poleceniem do rąk własnych dyrektora.
- Co to?
- Dokumenty dotyczące mojego prawdziwego ojca i zmiany nazwiska, gdyż prawdopodobnie za dwadzieścia cztery godziny nie będę już nazywał się Potter, a chciałbym poinformować go wcześniej.
- Chwileczkę, czyli już złożyłeś pozew?
- Tak, jednak zaznaczone jest, że treść tych dokumentów nie może na razie ujrzeć światła dziennego.
Snape popatrzył na niego w zamyśleni.
- To ci się nie uda.
- Możliwe, lecz nie po to zmieniam nazwisko, aby je zataić.
Obaj mężczyźni uśmiechnęli się wyraźnie zadowoleni.
- Ktoś powinien oddać przysługę społeczeństwu i zamknąć cię na oddziale dla beznadziejnych przypadków – stwierdził Lucjusza głosem ociekającym jadem.
- Kiedyś próbowali, - zaczął, a po kilku sekundach pokręcił głową i dokończył płaczliwym tonem - lecz uzdrowiciele stwierdzili, że dla mnie szkoda łóżka.
- Nie ja lepiej stąd pójdę, bo jak dla mnie to on, aż za bardzo przypomina ojca.
- Cykor.
- Mylisz się, przyjacielu. Po prostu posiadam wysoce rozwinięty instynkt samozachowawczy.
- Jak przystało na gada z rodziny wężowatych – dorzucił swoje trzy knuty Deimon nie mogąc się powstrzymać. Kiedy tylko dostrzegł ich miny ledwo opanował się, aby nie wybuchnąć śmiechem.
- Z rodziny wężowatych?
Pierwszy panowanie nad sobą odzyskał Severus, który i tak kompletnie nie wiedział o co chodzi temu dzieciakowi. „Jakie węże do cholery.”
- Z tego co mi wiadomo on jest ślizgonem. Czy tak?
- Jestem – odparł się domyślił. „Przebiegła żmija.”
Malfoy w ekspresowo szybkim tempie, lecz na tyle wolnym, aby nie wyglądało jak ucieczka dopadł do drzwi.

Kilkanaście minut później dotarł do drzwi gabinetu Albusa Dumbledore’a i zapukał. Dyrektor siedział jak zwykle za biurkiem, a na nim piętrzyły się góry zapomnianych dokumentów, gdyż jego myśli zaprzątała tylko jedna osoba. Ów mężczyzna wkroczył właśnie do pomieszczenia.
- Witaj, Lucjuszu.
- Dyrektorze – odparł Lucjusz wskazując jednocześnie na fotel naprzeciw biurka.– Mogę?
- Oczywiście. Może herbatki – siwobrody wyraźnie odzyskał dawny rezon, lecz Malfoy miał jedynie nadzieję, że nie poczęstuje go cytrynowym dropsem.
- Nie mam już dużo czasu – stwierdził szybko.
- Nie będę cię w takim wypadku zatrzymywał i po prostu chcę cię zawiadomić, iż ostatniego dnia lipca zostaniesz przyjęty do Zakonu Feniksa. Wszystkiego dokładnie dowiesz się pół godziny przed zebraniem.
Malfoy nie wiedział co myśleć, gdyż albo mógł uznać dyrektora za idiotę, a w to szczerze wątpił, albo za bardzo on wierzy w ludzi. „Tego pewnie nigdy się nie dowiem, ale przyszła pora na główny akt tego przedstawienia” – pomyślał kładąc przed Dumbledore’m cienką teczkę z papierami.
- Potter prosił, aby panu to przekazał – powiedział widząc jego spojrzenie.
Otworzył teczkę i zaczął czytać, a w miarę jak zagłębiał się w tekst sprawiało, że wesołe ogniki w jego wzroku gasły, a zastępowała je stal. Instynkt samozachowawczy podpowiadał młodszemu mężczyźnie, że wielkim błędem było przyjście tu bez obstawy, lecz z drugiej strony nigdy by sobie nie darował takiego przedstawienia. W duchu cały czas śmiał się.
- Lucjuszu, czy wiesz coś o tym? – Zapytał dyrektor wpatrując się w niego wzrokiem twardym, a nawet wręcz złowieszczym i pewnie by się przestraszył, lecz on był Malfoy’em, na którego to nie działało.
- O czym, profesorze?
Idealnie uprzejmy uśmiech i chłodne zainteresowanie, które tak dobrze wyćwiczył, że stały się odruchem wręcz bezwarunkowym. Najlepsza był mina „tego Dropsa”, jak często go nazywał, zbitego z tropu i niedowierzającego, a jednocześnie zastanawiającego się pewnie czy jego Zbawca Świata nie miał zrobionego prania mózgu. Nie wiedział jednak, że jego Złoty Chłopiec jest ślizgonem z powołania oraz urodzenia, a nawet bardziej niż Malfoy czy Snape. Blondyn najchętniej wybuchłby śmiechem, ale wiedział, że nie może sobie na to teraz pozwolić.
- O tym, że Harry uważa się za syna Miszry.
Te słowa wywołały u Lucjusza widocznie spięcie mięśni.
- On się nie uważa za niego, bo on nim jest – powiedział głosem ostrym niczym wampirzy miecz.– Dowody ma pan przed sobą.
- Na pewno? Przecież to niemożliwe, aby będąc jego synem wyglądał jak James. Poza tym czy wy dalibyście mu nosić nazwisko kogoś innego?
Lucjusz nie sądził, że dyrektor wiedział o ich „Piekielnym Tercecie” jak zwykli się nazywać. Uśmiechnął się na wspomnienie składu: on jako Lucyfer, Sev - Diabeł, Lisica – Księżniczka Nokturnu oraz Miszra - Demon. „Zaraz Demon, a niech mnie reem stratuje. Deimon” – rozmyślał śmiejąc się w duchu.- „Ty i to twoje poczucie humoru, przyjacielu.” Pokręcił głową, a jednocześnie postanowił uświadomić dyrektora jak się sprawy mają i zrozumiał, iż będzie to łatwiejsze niż dotąd myślał.
- My nie wiedzieliśmy o tym, że Deimon...
Kiedy mówił dyrektor wyglądał na trochę skołowanego i nie za bardzo wiedzącego o czym mowa, lecz Lucjusz wskazał dłonią na nie doczytany dokument, a po chwili w oczach Albusa pojawiło się zrozumienie. Jednak nic nie powiedział i skinął głowa dając znak, aby kontynuował.
- ...jest synem Miszri. Prawdę powiedziawszy uznaliśmy, że jest owocem zdrady Lily, gdyż dopiero teraz dowiedzieliśmy się, iż wyszła za Pottera i zmieniła wygląd dziecka, aby je chronić. Wiedziała, że Czarny Pan nigdy nie pozwoliłby żyć dziecku kogoś kto go tak ośmieszył.
- Zmieniła wygląd? Przecież to niemożliwe. Nie ma zaklęcia, czy nawet rytuału pozwalającego na to.
- Profesorze! Mówimy o Lisicy, a dla niej nie istniało takie słowo.
Już się nie odezwali, ponieważ dyrektor wyraźnie starał się przetrawić te informacje, jednak Lucjusz zdziwił się, iż przyjął to tak łatwo. „Może to dopiero cisza przed burza, ale cóż pożyjemy zobaczymy” – pomyślał zanim Dumbledore wykonał jakiś ruch. Po chwili dopiero wyciągnął on coś z jednej z szuflad biurka i wręczył blondynowi. Okazało się, że to koperta.
- Mógłbyś to oddać, – zaczął, lecz po chwili zamilkł jakby zastanawiając się co powinien powiedzieć – Harry’emu.
„Jednak miałem rację to dopiero cisza przed burzą” – pomyślał biorąc kopertę, ale nie skomentował jego słów.
- Jeszcze jedna sprawa, panie profesorze. Severus czuje się dobrze i chciałby wrócić do domu, a z tego co wiem to Deimon wraca z nim.
Opuścił gabinet Albusa Dumbledore’a nawet nie zaszczycając go jednym spojrzeniem więcej. Wiedział, iż ten miłośnik dropsów właśnie wypowiedział im wojnę tym jednym słowem. „Co ja im powiedziałem i do tego jakim im, a może jednak im” kłócił się przez chwilę sam ze sobą. Jednak zaraz wzruszył ramionami, aby skierować swe kroki do Skrzydła Szpitalnego.

Z daleka dało się słyszeć podniesione głosy dobiegające ze królestwa Madame Pomfrey, a nagle rozległ się huk zamykanych z impetem drzwi. Oniemiałego Malfoy’a minęła zaczerwieniona i wyglądająca na wzburzoną, choć to było delikatne określenie, pielęgniarka.
- Deimon, ty diable wcielony – powiedział Severus, który wyglądał na autentycznie zgorszonego.- Jak mogłeś?
- Diabeł to ty jesteś o ile mnie pamięć nie myli, a ja jestem tylko skromnym demonem. Poza tym sam chciałeś wracać do domu już teraz i ja to tylko umożliwiłem – odparł uśmiechając się do niego czymś pomiędzy kategorią „ja jestem niewinny” a „ja chciałem dobrze”, jednak szatańskie błyski w oczach przeczyły temu.
- Marudzisz jakbyś miał okres – odezwał się nagle patrząc na niego z szelmowskim uśmiechem.- Może wujcio nie jest wujciem, a ciocią?
Po chwili wybuchnął śmiechem widząc jak Snape bezradnie otwiera i zamyka usta, gdyż wyraźnie wyczerpał już epitety pod jego adresem. Ostatkiem sił powstrzymał się, aby nie wyciągnąć różdżki i rzucić w młodzieńca paskudną klątwą. Jego zły humor przypieczętował głośny śmiech Lucjusza dobiegający od drzwi.
- Nareszcie trafiłeś na godnego przeciwnika, przyjacielu, a może przyjaciółko.
- I kto to mówi – stwierdził Severus.- To nie o mnie chodziły słuchu, że jestem uke.
Po kilku sekundach rozkoszował się widokiem szoku na twarzy przyjaciela, lecz uczucie triumfu zniknęło, gdy usłyszał słowa Deimona.
- Skoro on w tym związku był uke to oznacza, że ty musiałeś być seme. Cofam swoje słowa ty jesteś wujcio tylko, że z inną orientacją seksualną.
Lucjusz nie wierzył w to co widział i słyszał wchodząc, lecz teraz, gdy ten dzieciak był niewiarygodny mówić coś takiego mając jednocześnie minę aniołka na twarzy. Dodatkowo zachował powagę kiedy on uczony od dziecka panowania nad sobą śmiał się jak jeszcze nigdy w życiu.
- Jak ty to robisz, Deimon?
- Co?
- Twoja twarz przeczy słowom.
- Między nami jest pewna różnica – powiedział patrząc na niego z politowaniem.- Ty się tego musisz uczyć, a ja się z tym rodzę. Mnie nie obejmuje chyba stara maksyma.
- Jaka?
- Vultus animi index.***
Deimon patrzył z rozbawianiem na zaszokowanego Lucjusza, a obok niego Severus zaczął się krztusić ze śmiechu. Dobrze było dowiedzieć się, że oni mają poczucie humoru, ale to wydawało się chore. Młodzieniec postanowił dać im czas na dojście do siebie, a sam podszedł do Lucjusza, który ciągle był w szoku i zabrał od niego kopertę. Przez kilka sekund ważył ją w dłoni, aby spokojnie wyczarować sobie nóż do papieru i otworzyć ją jednym wprawnym ruchem.
W środku dostrzegł dwa pergaminy, lecz on pominął pierwszy i wyciągnął ten z wynikami Standardowych Umiejętności Magicznych. Nawet nie czytał wstępu, a od razu przejrzał oceny.

PRZEDMIOT Ocena
Astronomia Z
Eliksiry i Antidota P
Historia Magii N
Opieka nad magicznymi stworzeniami W
Obrona przed ciemnymi mocami W
Transmutacja P
Wróżbiarstwo W
Zaklęcia W
Zielarstwo W

„Nie najgorzej jeśli wziąć poprawkę na mój dotychczasowy stosunek do nauki” - pomyślał. „W sumie i tak mi wiszą te wyniki, gdyż teraz do niczego nie są mi one potrzebne. Aurorem nie będę za żadne skarby, gdyż musiałbym wykonywać rozkazy ministra, a wątpię czy kiedykolwiek na to stanowisko trafi jakiś odpowiedzialny czarodziej. Poza tym moja przyszłość jest ściśle związana ze stanowiskiem szefa Grupy W, które mi bardzo odpowiada i co najważniejsze polubił tą pracę, a nawet zdążył już się wczuć w rolę. Trzeba będzie jednak wkręcić się na zajęcia z eliksirów, bo nie darowałbym sobie tego.” Uśmiechając się szatańsko i spalił list, gdyż nie był mu do niczego potrzebny. Wiedział, że powinien co prawda wybrać przedmioty, których chciałby się uczyć, lecz wiedział, iż dyrektor i tak sprawdzi jego umysł przy najbliższej okazji. Postanowił się tym nie zajmować.


Objaśnienia:
* Oko za oko, ząb za ząb
** I tak dalej
*** Twarz odbiciem duszy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
el_lothril
Łowca



Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Jazzu

PostWysłany: Pią 23:42, 30 Cze 2006    Temat postu:

Ah, jest nowa część, nowa dawka humoru w takiej postaci, jaką lubię. I w końcu konfrontacja z Dumbledorem i wyniki SUMów! Ale te rozmowy z Lucjuszem były świetne, ŚWIETNE!!! Czekam na ciąg dalszy.
Pozdrowienia i najlepsze życzenia
el


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vamp
Poszukiwacz Przygód



Dołączył: 18 Cze 2006
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Piekielnych Otchłani

PostWysłany: Sob 14:02, 01 Lip 2006    Temat postu:

Niby opowiadanie dobre, rozdziały długie.

Ale zauważyłem jak to opowiadanie bardzo przypomina Więzy Krwi i Wojne w Naszej Krwi. bann
Harry dowiaduje się że jest w jakimś tam stopniu wampirem. . Harry nie jest synem Jamesa, ma na imię inaczej. Okazuje się że Lily nie była taką ułożoną, grzeczną dziewczynką. Miała przydomek "Lisica", i nawet tego nie zmieniłaś. Nie lubię jak ktoś plagiatuje dobre fan fici.

Czy możesz to jakoś wytłumaczyć Moniko?

V.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kaziu15
Obywatel



Dołączył: 10 Cze 2006
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Piekła Rodem:D

PostWysłany: Sob 14:24, 01 Lip 2006    Temat postu:

Mnie sie podoba, i z tymi rozmowami, i torturami, troche przesadzone ze Harry jest taki mocny ale cóż poradzić. Teraz nie brakuje mi już żadnych wątków. Jeszcze tylko Harry znajdzie dziewczynę i jest git. Tylko proszę, niech to nie będzie Hermiona. Najlepsze rozwiązaniem była by ślizgonka.Ale przecież to twój fick i ty tu decydujesz.
Pozdrowienia i weny życzę


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madius
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 25 Cze 2006
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 14:46, 01 Lip 2006    Temat postu:

Vamp napisał:
Niby opowiadanie dobre, rozdziały długie.

Ale zauważyłem jak to opowiadanie bardzo przypomina Więzy Krwi i Wojne w Naszej Krwi. bann
Harry dowiaduje się że jest w jakimś tam stopniu wampirem. . Harry nie jest synem Jamesa, ma na imię inaczej. Okazuje się że Lily nie była taką ułożoną, grzeczną dziewczynką. Miała przydomek "Lisica", i nawet tego nie zmieniłaś. Nie lubię jak ktoś plagiatuje dobre fan fici.

Czy możesz to jakoś wytłumaczyć Moniko?

V.


Wiesz, że jest naprawdę sporo tego typu opowiadań w sieci i naprawdę coś nowego wymyślić. Tutaj nie które fragmenty mają pokrycie z innymi, ale ogólnie jest inne. Zauważyć można różne tematy, np. z kilku filmów. Jednak dzisiaj nie da się stworzyć innego dzieła i to na pewno nie jest plagiat, gdyż tylu błędów nie można znaleźć w nim. Ona sama to pisze sama, gdyż z tego co pamiętam w tamtych dwóch fickach Sev był ojcem Harry'ego (Serpensa) oraz pokrewieństwo przez Czarną tarczę opracowaną przez Lily, a tutaj nawet nie są spokrewnieni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
namaria
Gość






PostWysłany: Sob 15:06, 01 Lip 2006    Temat postu:

Przydomek "Lisica" pojawia się bardzo często... Ten sam problem był w ff Bractwo Smoka. Nie wiem o co chodzi... Lily była ruda a rude osoby bardzo często nazywa się Liskiem, Lisicą lub Wiewiórem:P

Co do opowiadania bardzo mi sie podoba, tylko proszę Moniko zwolnij trochę! Opisz dokładniej... Rozdziały są coraz lepsze i oby tak dalej.
Błagam nie rób z Harry'ego jakiegos super bohatera lepszy jest jako w miarę normalny "człowiek".
Powrót do góry
Madius
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 25 Cze 2006
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 15:13, 01 Lip 2006    Temat postu:

namaria napisał:
Rozdziały są coraz lepsze i oby tak dalej.
Błagam nie rób z Harry'ego jakiegos super bohatera lepszy jest jako w miarę normalny "człowiek".


On superbohaterem, dobre sobie! Tutaj jest raczej diabłem wcielonym i wierz mi z tego co wiem z następnego rozdziału to on nie będzie kolejnym frajerem poświęcającym się za magiczny świat. Tomowi też zajdzie za skórę, a autorka powiedziała, że może Dumbla załamie. Smile

Wyklęci są potomkami różnych ras i dlatego też mają taką moc. Nawet więcej niż ras, ale o tym w następnym odcinku. Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA



Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera

PostWysłany: Sob 17:54, 01 Lip 2006    Temat postu:

Dziękuje bardzo Madiusowi za wyjaśnienie wielu kwestii i obronę mam nadzieje ze to wyjaśni już wszystko, jeśli jednak są jeszcze jakieś wątpliwości to proszę mówić z chęcią je rozwieję. Zaznaczam tylko, że to na pewno nie jest plagiat. Za bardzo się namęczyłam nad tworzeniem nowej fabuły żeby nim był. Twisted Evil


Kłaniam się nisko

Monika Stiepankovic


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
el_lothril
Łowca



Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Jazzu

PostWysłany: Nie 14:39, 02 Lip 2006    Temat postu:

A ja mam pytanko.
Cytat:
„Piekielnym Tercecie”
Dlaczego tam jest "Tercet", skoro były to cztery osoby to powinien być "Kwartet"?
Nie bardzo rozumiem... I jeszcze jedno. Kiedy będzie Hogwart? Ja chcę już wiedzieć jak uczniowie zareagują na Deimona i Nemezis! <robi minę naburmuszonego dziecka> Bo Nemezis będzie w Hogwarcie, prawda?
Pozdrowienia i najlepsze życzenia
el


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madius
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 25 Cze 2006
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 16:05, 02 Lip 2006    Temat postu:

Pomyłka, podczas poprawiania byłem paadnięty i nie zwróciłem uwagi, a co do Hogwartu to rok szkolny zacznie się w 10 rozdziale. Przez najbliższe dwa będą małe afery, kłótnie, łzy i zabawa. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA



Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera

PostWysłany: Nie 22:51, 02 Lip 2006    Temat postu:

Rozdział 8


- Niezmiernie mi przykro, iż jestem zmuszony przerwać wam to słodkie gruchanie gołąbeczki, gdyż musimy już stąd spadać.



Mężczyźni spojrzeli na niego nienawistnym wzrokiem, lecz nic nie powiedzieli i zaczęli szybko zbierać swoje rzeczy. Kiedy mieli już zamiar ruszyć ku wyjściu z sali Deimon bezceremonialnie pociągnął ich w swoją stronę, a po chwili nieświadomych tego co się dzieje przeniósł do domu Severusa. Bez zbędnych ceregieli zostawił na środku pokoju oszołomionych i zdezorientowanych podczas, gdy sam skierował się do barku i nalał im solidne porcje koniaku. Zajęło mu to tyle czasu, że zdążyli w miarę dojść do siebie. Słyszał jak starsi mężczyźni opadają na kanapę. „Może i Śmierciożercy, ale nerwy to mają jak Orleańskie Dziewice” – pomyślał kręcąc jednocześnie głową i biorąc drinki, aby im je podać. Chętnie zostałby z nimi oraz pobawił się jeszcze trochę w dręczenie, lecz lepiej było pozwolić tej słodkiej parze dojść do siebie. Zresztą on sam był umówiony z Nemi w Oslo. Zobaczył, że zaczynają do siebie dochodzić, więc mógł zostawić ich samych bez obawy, iż coś sobie zrobią.



Kilka minut później Deimon pojawił się w stolicy Norwegii, gdzie mieściła się siedziba Grupy W. Podszedł do Nemezis, która wyglądała niczym jest mitologiczna imienniczka, lecz w jej oczach płonęła żądza mordu.



- Gdzieś ty był? - Zapytała głosem zimniejszym od ciekłego azotu, a to już samo w sobie stanowiło niebezpieczeństwo dla jego ciała.



- Wybacz, siostrzyczko, ale musiałem zająć się Severusem, gdyż Tom odkrył, że jest szpiegiem. To ściągnęło nam dyrektora na kark.



Nemi prychnęła jak rozjuszona kotka, lecz jej wzrok złagodniał. Po chwili wzięła go pod ramię i wyprowadziła z prywatnych apartamentów.



- Miałam ci przekazać, że musisz podpisać dokumenty dotyczące kupna tej winnicy na południu Francji, a przy okazji to po co ci ona? – Rzekła uśmiechając się do niego rozbrajająco, ponieważ była pewna dlaczego ją kupił.



- Sama bardzo dobrze wiesz jak bardzo lubię wina spod szyldu Gaston’ów, a ty też za nimi przepadasz i jest jeszcze jeden plus bardzo piękne położenie – mówił idąc obok niej.



Doszli do jego gabinetu na samym szczycie wieżowca i zmuszeni byli przerwać rozmowę, gdyż w gabinecie czekał na młodzieńca asystent z papierami gotowymi do podpisania. Przez cały czas załatwiania formalności Nemi obserwowała go siedząc wygodnie na białej kanapie. Cały pokój był w jasnych kolorach zwłaszcza bieli, a meble były antyczne z ciemnego drewna. Całości dopełniały dwa obrazy, jeden z nich przedstawiał tygrysa narysowanego węgle oraz drugi będący dziełem Harmen Evertz van Steenwijck zatytułowany „Vanitas”. Deimon kochał sztukę, ale tylko Nemi wiedziała, iż rysuje, a jeszcze bardziej od tego lubił grę na skrzypcach. Podczas jednej z nocy, którą spędzili z siostrą w Cytadeli usłyszał dziwną muzykę trafiającą bezpośrednio do umysłu jakby narządy słuchu nie istniały. Była strasznie smutna i gdyby nie to, że tak dobrze nad sobą panował to melodia prawdopodobnie wpędziłaby go w otchłań rozpaczy. Spotkał wtedy ją mającą trudności z logicznym myśleniem, a ona poinformowała go, iż to Dario, Ulvhedin i Lao grają na swych ukochanych skrzypcach, a także, że ich muzyka jest w stanie nawet doprowadzić do śmierci. Dla niego jednak to było coś pięknego, więc poszedł na tą wieżę i stał wpatrzony w trzy sylwetki spowite w nocy, które prawie niewidocznie wygrywały swój upiorny sonet. Jego obecność po pewnym czasie odkrył Ulvhedin lekko się denerwując, że nie potrafi wraz z resztą wyczuć jego obecności, gdyż w przypadku innej osoby od razu by dostrzegli. Uśmiechał się jak zawsze, lecz nie w tej chwili, a w zamian skinął im głową na powitanie i dalej stał oparty niedbale o basztę przysłuchując się ich muzyce, którą bał się zagłuszyć nawet wiatr. Dario spojrzał na niego zamyślonym wzrokiem, a po krótkim zastanowieniu wskazał mi ruchem głowy na coś leżącego na kamiennej posadzce na prawo od niego. Deimon popatrzył we wskazanym kierunku i dostrzegł w tamtym miejscu cztery futerały na skrzypce, a jeden zamknięty. Młodzieniec spojrzał wówczas pytająco na mężczyznę, a gdy ten potwierdził to skinieniem głowy podczas, gdy pozostali zrobili mu miejsce w kręgu. Nie wahał się dłużej i wziął delikatnie, niemal z czcią, skrzypce wykonane z ciemnego drewna. Głosik powiedział mu, iż należały one do jego przodków w prostej linii. Uśmiechając się trochę ironicznie stanął pomiędzy Dariem a Lao. Ustawił instrument w odpowiedniej pozycji i podniósł smyczek wykonując wszystko dokładnie tak jak radził mu głos, aby w końcu zdać się na instynkt, który bezbłędnie prowadził jego rękę. Mężczyźni tylko uśmiechnęli się z aprobatą, a młody Merweredo sam nie pamiętał co go opętało, lecz był pewny, iż grali tak, aż do wschodu słońca. Kiedy pierwsze promienie ukazały się ich oczom bez słowa rozeszli się do swoich zajęć. Sam nie wiedział dlaczego teraz mu się to przypomniało, ale znów skupił swoja uwagę na słowach asystenta. Ucieszyła go wiadomość, że sprawa winnicy została zakończona i chyba jeszcze bardziej to, iż mógł już kupić „Czerwoną Różę”. Stary dwór z mroczną historią, który od wieków stał pusty, gdyż ciążyła nad nim klątwa, która zabijała wszystkich starających się tam mieszkać. Dworek zbudował Kaoru Yokasinawa dla zamożnego angielskiego księcia, jednak gdy skąpiec nie chciał mu zapłacić architekt w akcie zemsty za urażona dumę, gdy nie został on jeszcze zamieszkały wykonał pewien bardzo mroczny i od wieków zakazany rytuał. Dzięki niemu tchną życie w ten dom, a od tamtego czasu przepełnia go nienawiść twórcy do wszystkich właścicieli posesji. Deimonowi spodobała się historia domostwa oraz atmosfera tam panująca. Dobrze pamiętał, gdy był tam pierwszy raz wyczuł ogromną wrogość domu skierowana przeciwko sobie, lecz i tak spacerował po nim godzinami, ponieważ dom ten nigdy nie ukończył budowania się, a przez lata rozrósł się do niebotycznych rozmiarów. Przez cały czas cos budował jednocześnie duchy, całkiem inne niż te zamieszkujące w Hogwarcie, bo raczej upiory, starały się go uśmiercić. Dopiero później dom uznał jego dominacje i podporządkował mu się. Nie potrafił się oprzeć chęci posiadania go, więc zlecił sprawdzenie stanu prawnego „Czerwonej Róży”. Teraz ten dom należy do niego, czyli najwyższy czas zrobić parapetówkę jak to mówią mugole. Kiedy załatwił wszystkie formalności i usiadł wygodniej odchylając się na krześle zaczął wpatrywać się w Nemi spokojnie sączącą wino.



- O co chodzi z tym domem, bo wyraźnie się ożywiłeś, gdy powiedział ci, że musisz tylko podpisać te papiery by go kupić?



- Sama się przekonasz kiedy go zobaczysz, a na razie musze dopilnować, aby przed twoja tam wizytą wszystko było dopięte na ostatni guzik.



- Widzę, iż już radzisz sobie z byciem szefem.



- Oczywiście, a co myślałaś po takim przeszkoleniu.



Nemi uśmiechnęła się do niego figlarnie.



- Skoro już wszystko załatwiłeś to czas najwyższy odwiedzić stare śmieci.



Teraz to on się roześmiał i z odrobiną zaniepokojenia zauważył, że tylko z nią nie stara się przez cały czas być opanowanym. „Nie czas jednak na takie rozmyślania.” Wstał energicznie, aby podejść do kanapy, na której siedziała Nemi oraz podać jej ramię .



- Pani pozwoli, że dziś ja ją gdzieś zabiorę. Na ulicach Oslo zostały organizowane wyścigi samochodowe i rodzi się pytanie, czy wybierze się tam pani ze mną?



- Jako obserwatorka?



W jego oczach zamigotały szatańskie błyski.



- Jako uczestniczka, o pani, lecz najpierw mam coś dla ciebie.



Machnął dłonią, na której pojawiło się czarne pudełko przewiązane zieloną wstążką. Bardzo zdziwiło to Nemezis, gdyż miało ono dziurki. „Czyżby to był jakiś zwierzaczek” - pomyślała spoglądając pytająco na Deimona, ale ten tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Szybko wzięła je z jego ręki i rozwiązała wstążeczkę wieczko rzucając bez zastanowienia na podłogę. Zaciekawiona zajrzała do środka, a tam na satynowej poduszeczce leżał mały czarny wąż, który tylko nad pionowymi nienaturalnie jak na węża błękitnymi oczami miał dwie czerwone kreski.



- Jest śliczny – powiedział i bez zastanowienia rzuciła się mu na szyję, aby uściskać szybko. Zaraz potem delikatnie wzięła węża na rękę, wokół której ten się natychmiast owinął.



- Jeszcze nie ma imienia i żeby nie było wątpliwości to ona.



- Ale czemu mi ją kupiłeś?



- Bo wiem, iż lubisz węże i jesteś wężousta. Poza tym szóstego sierpnia masz urodziny, a ja dałem ci prezent co prawda trochę wcześniej, ale chyba się nie gniewasz? - odparł spoglądając na nią z rozbrajającym uśmiechem, za który nie jedna dziewczyna dała by się pokroić. Nemi tylko pokręciła przecząco głową oraz po raz kolejny stwierdziła, że ma świrniętego brata.



- Vea – rzekła po chwili zastanowienia.- Tak cię nazwę, mała.



Podniosła ją na wysokość oczu i delikatnie pogłaskała po główce. „Dałam ci imię czarnego anioła, gdyż podarował mi cię anioł i demon w jednym” - uśmiechnęła się do siebie na tą myśl.





Upłynęło parę dni, a w domu Severusa Snape’a gospodarz podejrzliwie obserwował talerz, który podstawił mu pod nos Deimon. Pomimo, że jego zawartość wyglądała apetycznie nie mógł uwierzyć, iż chłopak umie gotować lepiej niż skrzaty.



- Nie otrujesz się - rzekł młody Merweredo z powagą.- Obiecuję, bo jaki miałbym w tym interes teraz, gdy mogę sobie bezkarnie odbić te wszystkie lata w szkole.



- No właśnie przez te lata patrzę na to podejrzliwie.



„Cóż raz kozie śmierć” – pomyślał biorąc widelec i próbując.– „O matko to jest wyborne. Muszę przyznać, że dzieciak miał talent.”



- Widzisz – odezwał się niespodziewanie Deimon uśmiechając się tryumfalnie.



Prawdopodobnie starłby mu ten uśmieszek jakimś paskudnym zaklęciem, gdyby nie to, że miał do niego pełne prawo tworząc coś tak doskonałego. Niespodziewanie młodzieniec wyczuł, iż w domu oprócz nich i skrzatów pojawił się ktoś jeszcze. Skupiając się na aurze przybysza stwierdził, że jest to Lucjusz Malfoy. Klaśnięciem w dłonie wezwał skrzata i nawet na niego nie zerkając polecił przyprowadzić gościa do kuchni, gdzie się znajdowali. Severus wpatrywał się w niego niedowierzająco, a nie było w tym nic dziwnego, gdy po chwili w drzwiach pojawił się jego przyjaciel.



- Chyba trafiłem w nieodpowiednia porę.



- Na twoje szczęście bardzo dobrze, że przyszedłeś, gdyż to chyba twoje kubki smakowe chyba cię sprowadziły do nas - rzekł uśmiechając się do niego Severus, a po chwili wrócił do konsumowania dania, które on sam jadł pierwszy raz.



Deimon położył na stole kolejne nakrycie i bez słowa zaprosił go, aby zajął miejsce.



- Tylko Lucjuszu nie odzywaj się dopóki nie spróbujesz.



Malfoy nie przywykł do takiego traktowania, lecz nie spierał się. Widząc co ląduje na jego talerzu myślał, iż to jakiś żart, ale gdy spróbował tego co młodzieniec nałożył mu zmienił zdanie.



- Co pana tu sprowadza? – Zapytał w końcu Deimon, ponieważ nie spodziewał się go zobaczyć wcześniej niż wieczorem w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa, gdyż w końcu to dziś mijał trzydziesty pierwszy lipca. Uśmiechnął się krzywo na myśl, iż urodziny mu nie służą, bo od rana ma lekkiego kaca, a to i tak było darem niebios zwarzywszy na to ile wypił. Lucjusz bez słowa podał Demonowi kopertę z pieczęcią Ministerstwa Magii, jednak ten tylko położył ją koło siebie, ponieważ nie musiał jej otwierać, aby wiedzieć co tam jest. „Najwyraźniej mój adwokat rzeczywiście jest tak dobry jak mówią’ – przebiegło mu przez myśl. Severus chyba domyślał się co tam jest, ale nie mógł odpuścić sobie takiej okazji.



- Nie otworzysz? Nie martw się nie będziemy się śmiać z powodu, że nie umiesz czytać, a nawet znaj naszą dobroć i nawet możemy ci pomóc. Choć pewnie napisali to specjalnie dla ciebie pismem obrazkowym.



Zbił go trochę z tropu miły uśmiech na twarzy Deimona.



- Muszę cię zmartwić, ale ja po prostu wiem co tam jest, gdyż w przeciwieństwie do twojej moja zdolność dedukcji nie odeszła z roboty i nie wyjechała na Antarktydę byle dalej od ciebie.



Lucjusz, który spożywał kulinarne dzieło młodzieńca, aż zakrztusił słysząc ripostę.



- Wy tak zawsze?



- Teraz to my jesteśmy nadzwyczaj uprzejmi dla siebie.



- To ja nie chciałbym być świadkiem tego co się dzieje jak nie jesteście mili. Deimon chyba wiesz, że w tych papierach był wniosek o zmianę opiekuna na Severusa – odpowiedziało mu tylko kiwnięcie głowy.- Ja się tak zastanawiam czy wy macie skłonności masochistyczne czy coś podobnego?



- Nie, przyjacielu – odparł Snape.- Po prostu moja opieka oznacza dla niego brak jakiejkolwiek opieki.



Lucjusz pokręcił tylko głową mrucząc coś o sadomasochistycznych świrach.







Kilka godzin później w domu przy Grimmauld Place numer dwanaście rozległ się grobowy dźwięk dzwonka, a przed budynkiem stały trzy wysokie i zakapturzone postacie, które w zamyśleniu wpatrywały się w drzwi przed nimi. Z tego stanu wyrwało ich dopiero skrzypnięcie otwieranego wejścia, a gdy szybko wchodzili do środka minęli oniemiałego Remusa Lupina. W holu pomimo, iż upłynęło mało czasu zdążyli zebrać się wszyscy przebywający w byłej rezydencji Black’ów, a teraz stali mierząc w nich z różdżek. Spod jednego z kapturów wydobył się melodyjny i miły głos, który jednak kojarzył się im z szeptem samego Lucyfera.



- Prosiłbym, abyście opuścili waszą broń, gdyż co prawda jest was więcej, ale nie sądzę, że uda wam się z nami wygrać, a nie pragniemy waszej krzywdy.



- Gadaj zdrów, Śmierciojadzie – warknął Szalonooki i choć starał się, żeby w jego głosie brzmiała pewność, ale nie mógł opanować swojego lekkiego drżenia, a to nie uszło uwadze zakapturzonych postaci.



Deimon płynnym ruchem odwrócił się w jego stronę i swym głosem, który był zwodniczo pięknym, spokojnym i godnym władcy piekielnych otchłani powiedział.



Wolałbym być Śmierciożercą niż tym, który najpierw zabija zamiast pytać.



Zrzucił kaptur ukazując zebranym piękne, ale nieznajome oblicze. Twarz, tak jak i oczy godne były samego Lucyfera, lecz wzrok Remusa wychwycił bliznę w kształcie błyskawicy na czole przybysza. Młody Merweredo w głębi śmiał się z ich porównania, gdyż jego ojciec miał chyba dar prorokowania, a to objawiło się w doborze imienia.



- Harry? – Zapytał głosem pełnym niedowierzania, gdyż to nie mógł być ich Harry.



- Nie nazywam się Potter...



Remus odetchnął z ulgą, lecz tylko na chwilę.



- ...Harry Potter tak naprawdę nigdy nie istniał.



Wszyscy wpatrywali się w niego zaszokowani, a w szczególności Ron, Hermiona, Ginny oraz bliźniacy. Ten moment pozostała dwójka wybrała, aby również zrzucić kaptury i przed nimi stali Severus Snape i Lucjusz Malfoy we własnej osobie. Niespodziewanie z różdżki Szalonookiego wystrzelił złotawy promień, który skierował się prosto starszych towarzyszy młodzieńca, jednak błyskawicznie natrafił na niewidoczna przeszkodę pochłaniającą go.



- Co? Jak ?



Wszyscy patrzyli na Deimona, który wolno opuszczał dłoń z niewiadomo kiedy wyciągniętą różdżką, ale on spoglądał na Moody’ego z lekką pogardą dobrze widoczną w zielonych oczach.



- To tego was uczą na kursie dla aurorów? – Zapytał spokojnie.- Atakowania sojuszników, a więc nic dziwnego, że większość młodych idzie w szeregi Śmierciożerców.



Auror tylko prychną w odpowiedzi.



- Śmierciożerca zawsze nim pozostanie.



- Tak jak morderca przez całe swe życie mordercą – odparł filozoficznie młodzieniec.- Mam ci przypomnieć twoje grzeszki, bo wcale nie byłeś lepszy od nich.



- A co ty możesz wiedzieć, dzieciaku.



Moody spoglądał na niego wyzywająco, a reszta zgromadzonych wpatrywała się w tą dwójkę z napięciem i strachem. Jedynie Lucjusz i Severus przyglądali się całej scenie z chłodnym zainteresowaniem. Jeśli Deimon nie utarłby nosa temu hipokrycie to oni by to zrobili, wiedzieli, że to mogło się skończyć tragicznie, a on potrafił bardziej nad sobą panować niż oni.



- Co ja mogę wiedzieć? Przypominają ci coś takie nazwiska jak Adamo, Balanus, Galba, Histrio, Obitus. Pamiętasz ich, a to tylko niektórzy i każdy nich był niewinny. Zginęli zabici z tej różdżki - powiedział wskazując na tą w dłoni Moody’ego, który teraz wpatrywał się w niego ze strachem.



- Skąd...



- Skąd wiem?



Młodzieniec cały czas uśmiechał się niczym sam szatan, a dokładnie w tym samym momencie wydawało się byłemu aurorowi, że oto i król piekieł przyszedł po niego by zabrać go zabrać ze sobą. Deimon delikatnie postukał końcem swej różdżki w jego skroń, a po chwili patrzył mu głęboko w oczy hipnotyzując siłą swojego zielonego spojrzenia.



- Oto skąd wiem.



Alastor Moody zatoczył się na ścianę i gdyby nie szybka reakcja Lupina przewróciłby się. Z pośród wszystkich obecnych jedynie Severus i Lucjusz tylko obserwowali całą scenę z zadowoleniem, gdyż sami nie zrobiliby tego lepiej.



- Chłopak jest wart nazwiska ojca – rzekł Lucjusz na tyle głośno, aby wszyscy go usłyszeli, a na twarz młodego Merweredo odwrócił się do niego z uśmiechem.



- Niech piekło zamarznie, a wszystkie demony rozczłonkują me ciało, jeśli kiedykolwiek nie będę go godzien.



- Nawet masz to samo zamiłowanie do archaicznego języka –roześmiał się Severus obserwując miny zgromadzonym, ale gdy spojrzał na Rona nie mógł odpuścić sobie komentarza:- Panie Weasley radziłbym zamknąć buzie, gdyż wygląda pan jak zdechła ryba, a to nie pasuje do pana image’u wiejskiego chłopaka.



Widać było, że Ron ma zamiar się odgryź, lecz w tym momencie całym domem wstrząsnął wrzask pani Black, która najwyraźniej postanowiła przypomnieć im o swoim istnieniu. Młodzieniec powoli podszedł do kobiety umieszczonej w magicznym obrazie. Pomimo tego, iż nadal wymyślała ich od najgorszych to teraz wpatrywała się w niego czujnie i z niechętnym podziwem. Deimon stanął o długość małego kroku od malowidła, a po chwili rzekł cicho, aby tylko uwieczniona na obrazie postać go usłyszała.



- Jeśli nie pragniesz, o pani, aby twój duch błąkał się po najciemniejszych i najstraszniejszych piekielnych czeluściach zamilcz teraz i na wieki.



Ku zdziwieniu wszystkich kobieta po słowach zamilkła, a spoglądała teraz na młodego Merweredo z jawnym strachem. On jednak tylko się skłonił lekko i wrócił do mężczyzn w czarnych płaszczach.



- Co ty jej zrobiłeś? – Zapytał Severus sam nie wiedząc co o tym myśleć.



- To jest tylko dowód jakie cuda może zdziałać odrobina perswazji i grzeczności – odparł spokojnym głosem, a jego słowom przeczył jedynie demoniczny błysk w oku.



Członkowie Zakonu Feniksa nie wiedzieli co się dzieje oraz dlaczego Snape przyprowadził tu Lucjusza Malfoy’a i tego dziwnego przerażającego młodego mężczyznę, który ma oczy i bliznę Harry’ego, a jednocześnie twierdzi, że nikt taki nie istniał. Prawie wszyscy wzdrygnęli się słysząc trzask towarzyszący teleportacji, lecz czekali z nadzieją na wyjaśnienia, gdyż obok nich pojawił się Albus Dumbledore.



Deimon z rozbawieniem patrzył na oszołomienie widzów tego spektaklu i choć nie planował tak teatralnego pojawienia się, lecz nie dało się tego uniknąć. Poczuł, iż ktoś chce się aportować w budynku i dodatkowo tym kimś jest Albus Dumbledore. „Kawaleria przybywa na odsiecz” – pomyślał i uśmiechnął się trochę krzywo, a po kilku sekundach odwrócił w stronę miejsca gdzie już zaraz pojawił się dyrektor.



- Witajcie! – Rzekł, a hol wypełnił się jego wesołym głosem.– Widzę, że wy też już jesteście - dodał spoglądając na trzech mężczyzn w czerni. – Harry chciałbym z tobą porozmawiać zanim zacznie się zebranie.



- Przepraszam najmocniej, ale nie ma ty żadnego Harry’ego – powiedział Deimon dobrze się bawiąc, gdy dostrzegał w oczach siwobrodego zaskoczenie, a zaraz potem.



- Chyba jednak jest – odparł twardo.



Młodzieniec zgodził się teraz z Lucjuszem dyrektor nie uzna tak łatwo prawdy o jego ojcu, ale to już nie jego zmartwienie.



-Niestety, lecz muszę pana rozczarować – rzekł rozbawionym głosem, który nie pasował do sytuacji.- Od jakichś dwóch godzin Harry James Potter nie istnieje – zobaczył szok, gdyż profesor nie sądził, aby tak szybko uwinął się on ze zmianą ojcostwa i nazwiska. Mógł się założyć o cały swój majątek, iż mężczyzna sądził, że wpłynie dziś na zmianę jego decyzji.



- W takim razie – rzekł Dumbledore odzyskując swój dawny rezon i uśmiechną się dobrodusznie do wszystkich - chyba powinniśmy zacząć zebranie, a raczej jego pierwszą część, na której nie będą obecni najmłodsi oprócz ciebie Harry.



Deimon tylko spojrzał na niego przeciągle, lecz nie skomentował tego zamierzonego użycia jego starego imienia. Zebranie jak zwykle miało miejsce w kuchni, która nie zmieniła się od jego ostatniego pobytu tutaj. Usiadł na końcu stołu tuż obok Severusa, a naprzeciw Lucjusza. Młody Merweredo położył przed sobą czarną teczkę, ale tym razem jednak był w niej list z ministerstwa potwierdzający zmianę opiekuna, nazwiska oraz przede wszystkim metryki. Jednym uchem słuchał tylko przemowy Dumbledore, gdyż i tak wiedział wszystko o czym on mówił, a z otępienia wyrwało go dopiero poproszenie Lucjusza przed nim. Domyślił się, że przyszedł czas, aby złożył przysięgę, lecz nie zwracał uwagi na jej słowa. Cały czas wpatrywał się w teczkę przed sobą, a podniósł go dopiero, gdy Severus zabrał ją sprzed niego i zaniósł dyrektorowi.



- Już ją dostałem od Lucjusza.



- Tak, ale zawarta tutaj dokumentacja jest uzupełniona – rzekł Severus uśmiechając się ironicznie i wrócił na swoje miejsce. „Trochę szkoda mi cię , Dumbledore, ale tylko trochę” -pomyślał.



Albus pochylił się w stronę Molly Weasley i poprosił ją o coś na co ta tylko skinęła głową oraz opuściła salę obrad, aby za chwilę wrócić prowadząc przed sobą swoje dzieci oraz Hermione.



- Usiądźcie – powiedział oficjalnie do nich dyrektor.- Chciałbym, abyście dowiedzieli się o czymś co dotyczy waszego przyjaciela, a zanim to trafi to do gazet.



Młodzież z zainteresowaniem przenosiła wzrok od dyrektora do Harry’ego nie wiedząc o co może chodzić.



- Mam tu dokumenty, które potwierdzają, iż Harry Potter tak naprawdę nie jest synem James’a Potter’a, a jedynie jego pasierbem.



Wszyscy wpatrywali się w dyrektora jakby wyrosły mu co najmniej trzy nowe głowy, ale to i tak wywołałoby mniejszy szok.



- Ale jak ? Przecież to niemożliwe? – Powiedział Remus, który nie potrafił wykrztusić już nic więcej, a spoglądał na Dumbledore’a z nadzieją, że ten powie prima aprilis, lecz nic takiego nie nastąpiło.



- To jest jednak prawda. Harry Potter jest już oficjalnie synem Miszry Vinyolonde i od dziś nazywa się Angelus Deimon Vinyolonde Merweredo, a także jak wynika z tych dokumentów zmienił prawnego opiekuna. Dotychczas byli państwo Dursley, ale od dziś jest nim Severus Snape.



Dyrektor sam nie dowierzał temu co widzi, ale był pewien, że jeśli on jest synem Miszry to Mistrz Eliksirów na pewno nie zrobi nic co mogłoby być w jakikolwiek sposób szkodliwe dla niego.



- Potter miałby być synem tego mordercy i Śmierciożercy, a dodatkowo oddać go pod opiekę innego Śmierciożercy, bądź nawet dwóch – odezwał się Moody patrząc w ich stronę z odrazą.



Młodzieniec wyczuł jak Severus spina się koło niego, lecz położył mu uspokajająco dłoń na ramieniu, a sam spojrzał na Szalonookiego.



- Chyba wyjaśniliśmy sobie pewne kwestie, lecz widzę jednak, że dla pana trzeba dosadniej, a więc wedle życzenia – rzekł spokojnym opanowanym głosem.- Jeśli jeszcze raz obrazi pan mojego ojca, Severusa lub Lucjusza – położył zdecydowany akcent na słowo ojca - to obiecuję, iż zacznie pan błagać, aby to Tom Marvolo Riddle pana torturował nie ja. Pana rodzina będzie ścigana moją klątwą do setnego pokolenia.



Jego głos był idealnie miły i spokojny, a oblicze nie ukazywało żadnych emocji poza chłodnym zainteresowaniem. Jedynie oczy sprawiły, że aurorowi wydawało się jakby patrzył w najgłępszą otchłań piekielną. Nikt ze zgromadzonych nie miał wątpliwości, iż spełni on swą groźbę z dokładnością szaleńca. To nawet nie była groźba, lecz stwierdzenie faktu i nawet nie musiał się silić do najmniejszej demonstracji czy choćby wytworzenia wokół siebie aury mocy. Same słowa wystarczyły. Dyrektor nie wiedział co powiedzieć, gdyż w pewien sposób chłopak miał rację, lecz sposób w jaki ją wygłosił. Albus nigdy nikogo się nie bał, a teraz przestraszył się nie na żart.



Upłynęło trochę czasu, zebranie dobiegło końca, a budynek przy Grimmauld Place numer dwanaście wypróżnił się, gdyż niespodziewanie wszyscy przypomnieli sobie, iż mają coś ważnego do załatwienia.



- Ha.. Deimon, kochaneczku z tego wszystkiego przepadło ci przyjęcie pomimo tego, że przygotowaliśmy tort i wszystko – powiedział pani Weasley patrząc na trzech mężczyzn siedzących w salonie w ciszy, która jej wydawała się przytłaczająca, a dla nich była prawie nie wyczuwalna.



- Nic się nie stało - odparł.- Jakoś nie mam ochoty do świętowanie swoich urodzin – dodał uśmiechając się do niej naprawdę ciepło powodując, iż kobiecie jakby kamień spadł jej z serca.



- Twoi przyjaciele chcieliby z tobą porozmawiać. Jeśli się nie mylę to są na górze pokoju, który zajmowałeś rok temu z Ronem.



- Oczywiście.



Młodzieniec lekko podniósł się z kanapy i skinął im głową, a po chwili szybkim krokiem, prawie płynąc w powietrzu jak przystało na potomka elfów, wspiął się po schodach kierując w stronę ich starej sypialni. Zatrzymał się, gdy usłyszał szybką wymianę zdań pomiędzy osobami znajdującymi się w owym pomieszczeniu. Nie lubił podsłuchiwać, lecz zawsze mógł zrzucić winę na zbyt wyczulony słuch.



- Hermiono, czy nie widziałaś go dzisiaj. Ktoś zrobił mu pranie mózgu, a do tego te gatki i zachowanie. Dochodzi do tego jeszcze inny ojciec. Założę się, że to wina tego Starego Nietoperza, a Dumbledore nic nie robi. Musimy z nim poważnie porozmawiać.



- Ronald! Uspokój się, gdyby to była nieprawda to dyrektor nie ogłaszał by tego.



- Ona ma rację – równocześnie poparli dziewczynę bliźniacy.



Deimon postanowił przerwać im rozmowę pomimo, iż bawiła go, ale mogła się źle zakończyć dla rudzielca. Cicho otworzył drzwi i staną oparty niedbale o futrynę. Jednocześnie wyczuł na sobie spojrzenie Ginny, które na pewno nie było czystko koleżeńskie. „Cholera! Trzeba będzie jej to wybić z głowy, bo jej serca nie chcę łamać. Załatwię to z siostrą, gdyż jest ona specem od takich rzeczy.”



- Miło was widzieć! – Stwierdził przyglądając się im.- Przez przypadek usłyszałem monolog Rona i nie musicie się martwić z moja głową jest wszystko dobrze. Na pewno prania mózgu nie miałem, a Severek-Nietoperek z tym nic wspólnego nie miał.



Przyglądał im się z uśmiechem, gdyż wiedział, że raczej spodziewali się krzyku i awantury, ale on nie chciał robić przedstawienia z tak błahego powodu. Po chwili bliźniacy zbliżyli się do niego i teatralnym szeptem zapytali czy teraz, gdy będzie mieszkał z Mistrzem Eliksirów może załatwić im jakieś rzadko spotykane składniki.



- Mam lepszy pomysł – rzekł z szelmowskim błyskiem w oku.- Załatwiłem wam współprace z pewnym prywatnym importerem takich składników, a dla niego nie ma rzeczy niemożliwych.



Obaj młodzi Weasley’owie zaczęli skakać po pokoju wrzeszcząc coś o tym, iż go kochają, lecz on nie zwracał nawet na to uwagi. Jedynie Hermiona spoglądała na niego podejrzliwie.



- Od kiedy to ty masz takie znajomości.



- Magia nazwiska, Hermi – odparł uśmiechając się rozbrajająco i wyciągnął do niej ramiona.- Nie uściskasz starego przyjaciela po tak długiej rozłące, a nie będę już nawet wspominał, iż powinnaś mi złożyć życzenia.



Dziewczyna nie potrzebowała lepszej zachęty i rzuciła się z impetem na jego szyje. Bliźniacy przypominając sobie o święcie młodego Merweredo zaczęli mu śpiewać.



- Zamiast się wydzierać niczym memortek w dniu śmierci załatwilibyście piwo kremowe.



Jakby te słowa otrzeźwiły Freda, gdyż walnął się otwartą dłonią w czoło i sięgnął za stare łóżko młodzieńca gdzie jak się okazało zrobił skład piwa. Solenizantowi odpowiadało takie postawienie sprawy zwłaszcza, że Ron chyba odpuścił podejrzenia o praniu mózgu. „Dziwne, iż tak łatwo mi poszło. Spodziewałem się ciężkiej przeprawy, a tu proszę taka niespodzianka.” Mini impreza nie trwała długo, gdyż Severus oznajmił mu, że raczej powinni się zbierać.



Kiedy cała trójka przeniosła się do domu Severusa Snape’a rozgorzała rozmowa.



- Dyrektor chyba nie jest zbyt zadowolony. A przy okazji Sev to co z Draco?



- Nie rozumiem.



Były Śmierciożerca spojrzał zdziwionym wzrokiem na przyjaciela i dopiero po chwili dotarło do niego, że przecież młody Malfoy zawsze spędza u niego przynajmniej jeden miesiąc wakacji, aby uniknąć spotkań z matką. Jednak teraz to będzie trudne zważywszy na to, że jest u niego Deimon. Młodzieniec wiedział o co im chodzi i uznał to za ciekawe doświadczenie.



- Przywieź go najlepiej jeszcze dziś, a zwłaszcza, że masz chyba jeszcze jednego gościa.



Lucjusz nie wiedział skąd on o tym wie, ale postanowił nie pytać i tak pewnie by się nie dowiedział.



- Pod moja opieką do rozpoczęcia roku szkolnego będzie Nemezis Deveraux Markov – powiedział.- Jej rodzina mieszka na stałe w Oslo i nie wiem gdzie dotąd się uczyła. Ta dziewczyna to dla mnie zagadka, gdyż w ogóle nic o niej nie wiadomo poza tym, iż jej rodzina ma ogromne wpływy, a nawet większe niż te moje.



Deimon i Severus roześmiali się patrząc na oburzoną minę Malfoy’a.



- Nemezis – rzekł po chwili, gdy się uspokoił.- To ja się nie dziwię, że wiedziałeś o jej przyjeździe.



- Ja spowodowałem jej przeprowadzkę.



Blondyn patrzył na nich nic nie rozumiejąc.



- Czy ja o czymś nie wiem?



- O wielu rzeczach, ale to już inna bajka.



- Moment – rzekł myśląc nad czymś intensywnie.- Deveraux, Merweredo. O w mordę hipogryfa.



Deimon obserwował go z politowaniem.



- Zdolności dedukcji zostałeś chyba pozbawiony przez procenty, ale masz rację i powiedzmy, że jestem przyjacielem rodziny. Przy okazji ją też tu sprowadź.



- Wiecie, że ja w końcu wysiądę całkowicie – oświadczył im Lucjusz, który w danej chwili wyglądał na skołowanego.



- Nie martw się ja też – pocieszył go Severus i poklepał przyjaciela po plecach po czym opadł na kanapę, w końcu dzisiejszy dzień dał mu się także nieźle we znaki.



Młody Merweredo przypomniał sobie, iż ma urządzić przyjęcie. „Dzięki ci, panie, iż Nemi przyjedzie już dziś. Przynajmniej pomoże mi wszystko załatwić.”



- Ty masz dziś, przecież urodziny – rzekł niespodziewanie Severus, który wyglądał jakby właśnie strzelił w go piorun.



Młodzieniec zobaczył, że Malfoy podniósł na niego totalnie oszołomiony wzrok. „Co tu dużo mówić już nie te lata, a o nerwach lepiej nie wspominać.”



- Urodziny odwołane i przeniesione na szóstego sierpnia – powiedział oficjalnym tonem jakby powiedział, że za dwa dni się żeni.- Teraz Lu ty się zbieraj i przywieź tu syna wraz z Nemi.



- Czy ktoś ci pozwolił mówić do mnie po imieniu? – Zapytał patrząc na niego z wyższością typową dla Malfoy’ów.



- Tak wiem, że nie pozwoliłeś, a ja sobie na dużo pozwalam. Jestem bezczelnym, niewychowanym i nieokrzesanym smarkaczem. Wiem to wszystko i jak już mnie uświadomiłeś o tym to możesz się po nich wybrać.



Severus popatrzył tylko na podłamanego przyjaciela z politowaniem, a sam po raz kolejny przekonał się, iż Deimon posiada talent ojca do zbijania z tropu każdego przeciwnika.







Nemezis prosto z brytyjskiego Ministerstwa Magii przeniosła się prosto do rezydencji niejakiego Lucjusza Malfoy’a. Przypomniała sobie, gdy rozmawiała z braciszkiem i zapytała o tego człowieka, bo wiedziała, iż był jednym z tej całej postrzelonej czwórki, lecz on powiedział tylko, że sama powinna oceniać ludzi. Przed sobą miała piękny zamek choć może nie tak jak te należące do Wyklętych, ale jednak miał swój urok. Wolałaby do końca wakacji mieszkać z braciszkiem, lecz jak to mówi czasami jej mama: „Dira necessitas”*. W końcu i tak będą spędzać ze sobą mnóstwo czasu. Zakołatała do drzwi, a po chwili otworzył jej nie kto inny jak pani domu. Nemi miała ochotę się cofnąć, gdyż nie cierpiała ludzi sztucznych, aż do bólu, lecz jednak uśmiechnęła się do niej.



- Witaj! – Powiedziała kobieta i podała jej dłoń idealnie wyćwiczonym gestem tak, aby prawie nie dotknąć drugiej osoby.- Nemezis Deveraux Markov jak sądzę?



- Tak, a pani Narcyza Malfoy jak mniemam?- odparła Nemi, ale miała jej serdecznie dość.



- Ależ oczywiście. Wejdź.



Jasnowłosa kobieta prowadziła ją do salonu, lecz drogę zakłócił im zgrzyt drzwi otwieranych z boku holu, a one obie zwróciły się w tamtą stronę.





Kilka minut wcześniej do rezydencji przybył pan owego dworu. Pojawił on się od razu w swoim gabinecie i od razu zauważył swojego syna czytającego książkę. Nie potrafił się nadziwić jak on się zmienił, gdyż dotychczas ta złośliwa oraz wściekła na wszystkich istota teraz jakby zaczęła uznawać go za swojego przyjaciela, bądź prawdziwy autorytet. Jedynie miał nadzieję, iż jest to trwała zmiana, ponieważ nie chciał stracić syna.



- Witaj, Draco! Radziłbym ci spakować swoje rzeczy, bo zaraz przenosisz się do Severusa.



Młodzieniec podskoczył na fotelu kompletnie oszołomiony i spojrzał na ojca z uśmiechem.



- Oczywiście – i w mgnieniu oka zerwał się, aby już biec na górę. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż miał już dość mieszkania z matką.



- Nie śpiesz się tak – rzekł Lucjusz rozbawionym głosem się na widok miny syna.- Choć najpierw kogoś poznasz.



Senior rodu położył rękę na ramieniu potomka i wkroczył z nim do wielkiego holu. Spotkali w tym pomieszczeniu dwie inne osoby, które dodatkowo były płci pięknej, jego żonę oraz gościa. Draco z fascynacją spoglądał na młodą kobietę stojącą przed nim. Określił ją jako nieziemsko, a raczej zjawiskowo piękną, gdyż długie do pasa czarne włosy oraz oczy błyszczące lazurowo błękitne, w których czaił się jakiś szalony błysk. Całość dopełniała ironicznie uniesiona brew i półuśmieszek na ustach.



Lucjusz patrząc na dziewczynę musiał przyznać, że nie pomylono się w doborze imienia.



- Ty pewnie jesteś Nemezis – stwierdził kiedy się zbliżyli.- To jest Draco mój syn.



Wiedział, że powinien powiedzieć nasz, lecz tego nigdy nie zrobi, a co więcej mocno zaakcentował słowo „mój”. Widział jak Narcyza rzuca mu wściekłe spojrzenie, ale nie spodziewał się ujrzeć rozbawienia na twarz Nemezis.



- Tak to ja, a pan to pewnie Lucjusz Malfoy.



- Tak – odparł i od razu przeszedł do rzeczy.- Nie będę bawił się w zbędne ceregiele i powiem prosto z mostu. Mój syn zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami jedzie w dniu dzisiejszym do swojego ojca chrzestnego – powiedział czując na sobie zdziwione spojrzenie młodzieńca, a myśli mógł poznać bez korzystania z legilimencji: „Jakiego planu?- Chciałbym, żebyś i ty do niego pojechała. Zapomniałbym będzie tam też twój przyjaciel.



Nemezis uśmiechnęła się niczym zadowolona kotka. „Więc ojcem chrzestnym Draco jest Severus” – pomyślała od razu.- „Draco ciekawe imię.” Popatrzyła na chłopaka stojącego koło blondyna i stwierdziła, że są do siebie uderzająco podobni i bardzo przystojni. Coś dziwnego stało się w brzuchu Nemi, gdyż czuła jakby latały tam motylki, ale wolała o tym nie myśleć.



- Z miłą chęcią się tam pojadę, gdyż dawno go nie widziałam.



- Przyjaciel rodziny – mruknął do siebie senior rodu i uśmiechnął się krzywo.- Zaraz tam się przeniesiemy, a twoje rzeczy, synu, zostaną ci dostarczone później.





W salonie domu Severusa Snape’a naprzeciwko siebie siedzieli dwaj mężczyźni, którzy w ciszy sączyli wino. Nawet nie zareagowali, gdy gdzieś z boku dobiegł ich szmer, a potem głosy trzech osób. Deimon odwrócił głowę i z zamyśleniem przyglądał się na kompletnie ogłupiałej minie młodego Malfoy’a.



- Nemi, czyżbyś przeniosła ich na nasz sposób?



- Oczywiście, demonku – stwierdziła z uśmiechem.- Nie mam zamiaru paprać się z tymi ich nic niewartymi środkami transportu.



Bez ceregieli podeszła do niego i uściskała mocno, a potem ku szokowi dwójki Malfoy’ów oraz samego zainteresowanego podeszła do Severusa i jego też przytuliła.



- Jak dobrze być wśród swoich. Co nie, braciszku?



Deimon tylko uniósł kieliszek w geście zgody.



- Kolejny świr – stwierdził Draco, a Lucjusz kręcąc głową i usiadł koło syna zmarłego przyjaciela.- No chyba ktoś powinien wyjaśnić mi sytuacje.



- Nemi.



- Co ja?



Młody Merweredo wzniósł oczy do nieba.



- Wyjaśnij proszę Draconowi co tu się dzieje, bo chłopak zaraz ucieknie z krzykiem. A przy okazji radzę ci odkleić się od Severusa, gdyż ten młodzieniec ma żądze mordu w oczach.



- Powiedz mi za co cię kocham, bo ja tego nie rozumiem, Deimon. Ciebie nie da się kochać.



- Jesteś dobrą siostrą i jak na taką przystało kochasz brata.



Ona tylko roześmiała się na takie wyjaśnienie, a po chwili pociągnęła Draco na kanapę koło siebie.



- Od czego to ja mam zacząć – rzekła i spojrzała niewinnie na młodego Merweredo, a ten tylko pokręcił głowa.



- Draco ! – rzekł, aby zwrócić na siebie jego uwagę.- Przyjacielu, ja jestem Harry Potter, lecz to nazwisko mojego ojczyma i teraz nazywam się Angelus Deimon Vinyolonde Merweredo. Jestem synem starego przyjaciela twojego ojca. No to tak w skrócie będzie na tyle.



Draco wpatrywał się w chłopaka, który siedział na drugim końcu kanapy. To miał być Potter, jego wróg. Przecież on powinien wyglądać inaczej i jak to możliwe, że jego ojcem byłby Miszra. Wiedział o nim, gdyż czasami jego ojciec i Severus stawiali sobie jego zdjęcie na stole koło kieliszka czegoś naprawdę mocnego i zalewali się w trupa. Przypomniał sobie osobę ze zdjęcia, a po chwili stwierdził, że chłopak siedzący przed nim był do niego uderzająco podobny. Tylko oczy ma inne, zielone oczy Potter’a i posiada też bliznę gryfona. „O cholera!” pomyślał Draco i odchylił głowę, aby roześmiać się na całe gardło.



Deimon tylko pokręcił głową.



- Jest zadanie bojowe.



Lu i Sev spojrzeli na niego poważnie, a Nemi tylko uśmiechnęła się wrednie.



- Nie takie zadanie.



- Nemi. – Rzekł młodzieniec jednocześnie spoglądając na nią tym wzrokiem numer 677 pt. „zamilcz kobieto”.- Dziś powinienem obchodzić urodziny, lecz postanowiłem zmienić trochę plany – oświadczył rozsiadając się wygodniej, wyciągając nogi i krzyżując je w kostkach, a przy tym bawiąc się kieliszkiem.- Szóstego sierpnia uczcimy urodzinki Nemi i moje, a także zrobimy ochrzcimy mój domek.



Dwaj mężczyźni obserwowali go w skupieniu, aż wreszcie odezwał się Malfoy senior.



- Jednym słowem zapraszasz nas na przyjęcie urodzinowe?



Deimon uśmiechnął się paskudnie.



- Zwariowałeś, nie jestem dziewicą orleańską. Ja organizuję popijawę.



Panna Deveraux Markov nie wytrzymała i się roześmiała.



- Oni cię słabo znają, przecież jeśli ty urządzasz przyjęcie w tak małym gronie to może być tylko libacja alkoholowa.



- Czyli według ciebie rozpijam ludzi – stwierdził szczerze rozbawiony takim pomysłem chłopak.



- Oczywiście, że nie. Ty tylko dajesz im możliwość rozpijania siebie – odparła filozoficznie całkowicie rozbawiając Draco.



Głowa rodu Merweredo wstała i przechodząc koło Malfoy’a juniora klepnął go lekko po plecach.



- My chyba się dogadamy, przyjacielu.



Deimon opuścił salon gdzie znów toczyła się wesoła rozmowa i przeniósł się szybko do „Czerwonej Róży”.





Wylądował w salonie, który był całkiem inny niż kiedy był tu ostatnim razem.



- Czyżbyś znów kogoś zabił domku.



Poczuł lekkie trzęsienie podłogi oznajmiające, iż dwór jest oburzony takimi insynuacjami, a on w odpowiedzi roześmiał się.



- Różyczko sprowadzę tu dwa skrzaty mające przygotować cały dom na przyjęcie moich gości. Pomóż im szykując pokoje i pamiętaj, że jak wrócę to nie chcę znaleźć żadnych ciał w widocznych miejscach – powiedział, a po namyśle dodał:- w niewidocznych też nie. Jakby co to usuń je z posiadłości. Moim gościom nie może spaść włos z głowy. „To by było na tyle.”



Znajdź tutejszą bibliotekę.



„Co ty znowu kombinujesz, głosiku.”



Nie sprzeciwiał się jednak tylko ruszył w kierunku biblioteki, którą domek przeniósł mu na parter. Stanął na środku pokoju zawalonego mnóstwem książek. „Jestem”



Weź księgę leżącą w popiele na kominku.



Deimon szybko podszedł we wskazane miejsce i wyciągnął małą książkę, z której starł popiół. Pomimo, iż z daleka wyglądała na zniszczoną, lecz nawet nie była nadpalona i to go trochę zdziwiło. Otworzył ją na pierwszej stronie i przeczytał: A. Torchia „Dziewięcioro Wrót Królestwa Cieni”, jednak wiele on mu powiedział, ale najlepsze dostrzegł na samym dole: Wenecja, 1666. „Brawo, głosiku. Nie ma co mam w rękach książkę, która uznawana jest już za nie istniejącą, a samego autora za napisanie tego dzieła spalono na stosie. Kto mu kazał rozgłaszać, że współtwórcą był sam diabeł.”



Bo i tak było, ale jest dziewięć ksiąg, które ocalały. Znajdź je wszystkie oraz „Delomelanikon”



Młodzieniec wybuchnął śmiechem. „Mam znaleźć domniemane dzieło samego szatana. Cóż podobno Torchia dał radę je nabyć. Hmm... z tego co wiem to ryciny w niej tworzą szatańską łamigłówkę, a jej właściwa interpretacja pozwoli na przyzwanie Księcia Ciemności.



W żyłach Ludzi Lodu płynie krew Lucyfera. Znajdź je.



„Jestem bibliofilem i nie masz się co martwi. Już z tego powodu to zrobię.





Czas płynął nieubłaganie i nadszedł szósty sierpnia, a w salonie domu należącego Severusa Snape’a prowadzona była rozmowa.



- Gdzie on jest? Nie ma go nigdzie od 6 dni. Nemi, wiesz coś o tym?



- Mnie nie pytaj, Severusie. Zjawi się nie, bo wiem, że przepuściłby takiej okazji.



- Jeśli coś mu się stało?



- Jemu? – Spytała i wybuchła chichotem.- Nie rozśmieszaj mnie. On ma niebywałą zdolność przeżycia.



Obiekt rozmowy od jakiegoś czasu stał niedbale oparty o ścianę, ale skryty w miejscu okrywającym cień, więc nikt go nie zauważył. Lucjusz przyglądał się parze rozmówców sącząc koniak, a Draco uśmiechał się tylko pod nosem. Deimon postanowił zlitować się już nad nimi.



- Witam – powiedział.



Kiedy wynurzał się z cienia mógł z lubością obserwując jak przez chwilę na ich twarzach pojawia się strach. Nie dziwił się temu, gdyż bardzo dobrze wiedział, że wygląda niczym sam przedstawiciel otchłani piekielnych. Kolejny raz był pod wrażeniem trafności wybranych mu imion.



- Deimon mógłbyś tego więcej nie robić.



- Oczywiście, ale pozwolicie, iż zabiorę was do mojego domu, bo przyjęcie czas zacząć.



- Chyba raczej libację.



- Nie martw się, Draco, sprawdzę czy masz mocną głowę.



Młodzieniec bez ostrzeżenia przeniósł ich do „Czerwonej Róży”.





- WITAM WAS W MOIM DOMU!



Przyglądał się jak wszyscy się wzdrygają i nie dziwił się temu. Jego głos rozległ się w ich głowach omijając jakby narząd słuchu, gdyż nauczył się tego od Śmierci podczas ich rozmowy. „Czy mi się tylko wydaje czy to naprawdę brzmi paradoksalnie” – pomyślał.



- Przestań natychmiast! – Wrzasnęła na niego Nemi, a w oczach płonął ogień, który wymagał mordu.



Niespodziewanie poczuli jak dom się pod nimi porusza i jednocześnie usłyszeli też dziwne dźwięki przypominające prowadzenie prac budowlanych.



- Domek też was wita – stwierdził poważnie Deimon.- Nie strasz ich tylko - pogroził próżni.



- Do kogo ty mówisz? – Zapytał Draco patrząc na niego niczym na wariata, ponieważ nie rozumiał co to za dom, ale wydawał mu się jeszcze dziwniejszy niż Hogwart lub jego własny.



- Mówię do domku, który nazywa się „Czerwona Róża” i jakby to powiedzieć.



- Może prosto z mostu – odezwał się Lucjusz.



- Ten domek żyje własnym życiem.



- Świr – rzucił Sev, który najwyraźniej nie miał ochoty się nad tym zastanawiać.



- Siadajcie – powiedział gospodarz wskazując na meble.



Młody Merweredo tylko czekał, aż rozsiądą i klasnął w dłonie. W ręce każdego pojawiła się szklaneczka jego ulubionego alkoholu. Chłopak uniósł brwi widząc, iż w dłoni jego opiekuna znajduje się kieliszek tequili, a ten w odpowiedzi na jego spojrzenie tylko wzruszył ramionami. Deimon natomiast trzymał kieliszek wina z jego prywatnej winnicy, lecz zawierał on specjalny dodatek w postaci kilku kropel krwi.



- Gdzieś ty znalazł taki dom?



- On odszukał mnie – rzekł schylając się i głaszcząc drewnianą podłogę.- Prawda domku, że mnie znalazłeś.



- O co dokładnie chodzi z tym, iż on żyje? – Zapytał się Lucjusz wyraźnie zaciekawiony.



- Rzucono tu pewien potężny czarno-magiczny urok, który dał mu duszę mordercy, a dokładniej jego twórca kazał mu uśmiercać każdą osobę co tu wejdzie.



Malfoy wypluł cały alkohol jaki miał w ustach i zaczął się dusić.



- Że co? - Wrzasnął patrząc na niego w kompletnym szoku.



- Nic bo on mnie lubi.



- Ty i ten twój słynny urok osobisty.



- Choć jedna osoba mnie rozumie.



- Dumbledore chciał z tobą porozmawiać, gdy cię nie było – powiedział poważnie Severus obserwują go.



- Wiem – odparł młody Merweredo.- Właśnie teraz szuka nas w twoim domu. Ustalił z McGonagall strategię, po której ja mam chcieć wrócić do starego nazwiska i uznawać za ojca Potter’a. Poprosili nawet Lupin, aby opowiedział mi jakim to wielkim draniem był Miszra, czyli jednym słowem nic nowego.



- Deimon – odezwała się Nemi patrząc na niego w zamyśleniu, a na dnie jej oczu błąkały się diabelskie błyski.- Wiesz, że ja cieszę się, że idę z tobą do Hogwartu.



Draco popatrzył to najpierw na Nemi, a później na jej przyszywanego brata i zrobiło mu się prawie żal Dropsa. „Prawie” - pomyślał płacząc ze śmiechu.



- To może ja się też przyłącze do waszej radości – rzekł, gdy się uspokoił.



- Wiecie, że zapomniałem kogoś zaprosić.



- Kogo? – Dopytywał się Lucjusz szczerze zainteresowany.



- Starego przyjaciela rodziny, Tomusia – oświadczył poważnym głosem, który zaraz się zmienił.- Teraz pewnie siedzi sam w Czarnym Dworze, a za towarzystwo ma tylko Nagini. Żal mi trochę tego węża, bo musi mieć go już serdecznie dość, a on pewnie teraz płacze w poduszkę, tuląc swego pluszowego kwintopeda, a jednocześnie marzy, aby ktoś go przytulił - zakończył melodramatycznym tonem z tak szczerym żalem na wymalowanym na twarzy, że prawie przyjęli to co mówił za prawdę.



Nie wytrzymali wybuchając opętańczym śmiechem.



- Deimon, mam prośbę?



Spojrzał czujnie na Nemi, która wypiła już trochę, a znając ją nie wiadomo co mogło jej strzelić do głowy.



- Co takiego?



- Zagrasz?



- To on umie grać? – Zapytał zdziwiony Draco patrząc na niego oniemiały i ledwo kontaktujący ze światem.



Deimon tylko skiną głową, ale nie za bardzo miał zamiar grać. Jednak gdy wszyscy zaczęli go namawiać odpuścił i wyciągną swoje skrzypce. Już po chwili w pokoju rozbrzmiewała melodia pieśni o Nimrodel. Nemi po kilku sekundach podchwyciła melodię i zaczęła śpiewać głosem godnym elfki:



Jak gwiazda lśniąca w pełni dnia

Było to elfie dziewczę:

Barwiony złotem był jej płaszcz,

a trzewik cały w srebrze.



Znak gwiazdy lśnił na czole jej,

Jej włosy światło siały

Jak słońce w cieniu złotych drzew

W szczęśliwym Lórien kraju.



Jej lico białe, długi włos,

Tak piękna, wolna była:

Na wietrze lekki był jej krok

Jak lot lipowych listków.



U wodospadów Nimrodel,

Nad czystą, chłodną wodą

Dziewczęcy głos jak srebrny deszcz

Na stawy lśniące padał.



Nikt nie wiem, gdzie podziewa się,

Czy w słońcu, czy w ciemności,

Bo dawno temu Nimrodel

odeszła w górskie włości.



A statek elfów w porcie stał

U szarej gór zasłony

I długi na nią czekał czas

U mórz wrót szalejących.



Jej lico białe, długi włos,

Tak piękna, wolna była:

Na wietrze lekki był jej krok

Jak lot lipowych listków.



U wodospadów Nimrodel,

Nad czystą, chłodną wodą

Dziewczęcy głos jak srebrny deszcz

Na stawy lśniące padał.



Nemezis skoczyła śpiewać, a ze skrzypiec wydobywały się jeszcze ciche tony. Bardzo dobrze wiedział, że swoja muzyką zawładną nimi. Jednym stanowczym ruchem wyciszył skrzypce, a w pokoju zapanowała idealna cisza.



- Ta muzyka jest gorsza od Imperiusa – tylko tyle zdołał wydusić z siebie Severus po chwili.



- Masz rację, ale to nie wszystko, gdyż mogę nią nawet zabić - powiedział siadając na swym miejscu.



- Nadawałbyś się na ślizgona, nie ma co – rzekł Draco podnosząc swój kieliszek. – Za honorowego ślizgona.



- To dla mnie komplement, bo jak to mówią:

„Od cnoty Gryfonów,

Kretynizmu Puchonów,

Wiedzy o własnej wszechwiedzy Krukonów,

Chroń nas SLYTHERINIE!!!”**



- Nie! Ja się nie zgadzam, aby ktoś taki był gryfonem. Masz iść do mojego domu, bo jak nie daruje ci i do pieprzonej akromantuli dlaczego tiara przydzieliła cię do tych nadętych bufonów – powiedział Severus płaczliwym tonem, a tym samym wywołał salwę śmiechu.



- A jak sobie to wyobrażałeś? Zbawca świata, wielki Harry Potter w Slytherinie, przecież to byłby skandal.



- Teraz już nie nazywasz się Potter – stwierdził Draco uśmiechając się przebiegle. – Kto by oczekiwał po tobie jako synu kogoś uważanego za mordercę, że będziesz gryfonem?



- To dobre spostrzeżenie, ale to trzeba rozważyć przy większej ilości promili we krwi.



Coś wyrwało Deimona z głębokiego pijackiego snu, a po chwili stwierdził, że to chyba przez tą niewygodną pozycje w jakiej spał. Czuł, iż ma ogromnego kaca, ale należało mu się. Mętnie przypomniał sobie wydarzenia z poprzedniego dnia i doszedł do wniosku, że im chyba totalnie odbijało. Pamiętał sprzeczkę z Severusem i urządzony pojedynek na same zaklęcia torturujące, aby rozstrzygnąć spór. To wyjaśniało dlaczego jego ubranie jest zakrwawione. Rozejrzał się po kompletnie zdewastowanym salonie i dostrzegł Nemi z Draco śpiących na jednej kanapie wtulonych w siebie. „Szykuje się chyba parka” – pomyślał ledwo się uśmiechając. Na drugiej kanapie spał Snape, a Lucjusz spał zwinięty w kłębek na podłodze z jakimś pluszakiem, ponieważ chciał się położyć z Severusem, ale on powiedział mu, aby poszukał sobie kogoś z tą samą orientacją i znalazł pluszowego centaura wyczarowanego przez Nemezis. Westchnął i machnięciem dłoni poprzenosił wszystkich do wcześniej uszykowanych łóżek, a jego wzrok zatrzymał się na zabawce, który został na podłodze. Po chwili namysłu wysłał do go Malfoy’a seniora. Ciekawe jaka będzie jego mina, gdy się z nim obudzi. Sam przeniósł się do swojej sypialni, a po chwili walnął na łóżko. Wiedział, że powinien iść do Grupy W jak na szefa przystało, ale nie był w stanie. „Należy mi się wolne po całych sześciu dniach harowania” – pomyślał zanim zapadł w sen.



Objaśnienia:

* Okrutna konieczność

** zapożyczone z forum: [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Monika Stiepankovic dnia Czw 20:38, 06 Lip 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aravan de'Deiamalthe
KRÓL



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Mrocznej Furii

PostWysłany: Pon 0:13, 03 Lip 2006    Temat postu:

*radocha* Mr. Green booooooski rozdział i zaje*****e dłuuugi Grey_Light_Colorz_PDT_10 cuuudownyy, z każdym rozdziałem jest coraz ciekawiej i... śmieszniej Grey_Light_Colorz_PDT_01 masz ogromny talent, naprawdę, piszesz wyśmienicie (tylko mi tu w samozachwyt nie wpadnij Grey_Light_Colorz_PDT_08 ) eh.... nie zawieruszył ci się przypadkiem następny rozdział ?? Wink Twisted Evil Twisted Evil
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madius
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 25 Cze 2006
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 7:44, 03 Lip 2006    Temat postu:

Ja mogę na to odpowiedzieć. Rozdział od wczoraj jest u mnie, lecz dotarłem dopiero do 7 strony, a w piątek mam obronę pracy licencjackiej, więc nie wiem kiedy dam radę go sprawdzić. Sad

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tamuril Sirfalas
KRÓLOWA



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 47
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Pałac Mithgaru

PostWysłany: Pon 8:05, 03 Lip 2006    Temat postu:

zatkało mnie coraz lebszy rozdział. Czytałam trzy razy a wrażenie za każdym razem silniejsze. Mam nadzieję że Demonek da popalić Dropsowi i że będzie w Slytherinie
Madius powodzenia na obronie ja bronię w Lipcu przyszlego roku magisterki


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madius
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 25 Cze 2006
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 9:54, 03 Lip 2006    Temat postu:

Dzieki. Smile Nie zdradze co w nim jest, bo Monika by mnie zabiła, a powoli nanoszę poprawki i korektę. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
el_lothril
Łowca



Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Jazzu

PostWysłany: Pon 13:29, 03 Lip 2006    Temat postu:

Ach, to opowiadanie z kazdym rozdziałem jest coraz lepsze.
Cytat:
lubił grę na skrzypcach
Ha, ja też gram na skrzypcach! I skończyłam już 'podstawówkę' muzyczną. Zastanawiam się też, czy iść do gimnazjum...
Twój Deimon jest świetny! Boski, cudowny, demoniczny!
Czekam na ciąg dalszy.
I pytanie do madiusa: to ile stron ma następny rozdział?
Pozdrowienia i najlepsze życzenia
el


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madius
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 25 Cze 2006
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:34, 03 Lip 2006    Temat postu:

el_lothril napisał:
I pytanie do madiusa: to ile stron ma następny rozdział?


Rozdział dziewiąty ma ponad 20 stron w Wordzie przy pisaniu czcionką 12 z odstępami między wierszami po 1,5 mm. Mało to nie jest, ale jak się uda to może już jutro poprawię, a na następne będzie trzeba poczekać. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
el_lothril
Łowca



Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Jazzu

PostWysłany: Czw 12:21, 06 Lip 2006    Temat postu:

A ja mam jeszcze jedno do powiedzenia.
Cytat:
najgłupsza otchłań piekielną
Przy tym nie mogłam przestać się śmiać. Taka pomyłka!
Pozdrowienia i najlepsze życzenia
el


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Madius
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 25 Cze 2006
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:32, 06 Lip 2006    Temat postu:

Zdarzają się różne byki i nie wszystkie udaje się wyłapać, ale to tak jest jak człowiek spędza parę godzin nad tekstem, a przedtem nad teorią ekonomii. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA



Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera

PostWysłany: Czw 17:12, 06 Lip 2006    Temat postu:

Rozdział 9

Od czasu imprezy w „Czerwonej Róży” upłynęło parę dni i jak Deimon podejrzewał Albus Dumbledore na razie ukrywał przed wszystkimi zmianę danych osobowych młodzieńca, a że w Ministerstwie Magii panował bałagan to prasa nie dała rady wywęszyć tej historii. W końcu po kilku rozmowach z Nemi postanowił poigrać z Voldemortem. Napisał list do niego, lecz nie miał pomysłu jak go dostarczyć, gdyż szkoda mu było sowy. Kiedy zobaczył Dracona wchodzącego do salonu wpadł mu do głowy pomysł godny samego Lucyfera, aby wykorzystać panią Malfoy i jednocześnie podnieść status Lucjusza jako szpiega w szeregach Zakonu Feniksa.
Następnego dnia pojawił się w salonie Malfoy Mansion*, a dzięki koncentracji wyczuł, iż poszukiwana osoba znajduje się w salonie i po kilku sekundach płynnym krokiem skierował się do tego pomieszczenia. Przekraczając próg dostrzegł panią domu siedzącą na kanapie i przeglądającą jakąś gazetę.
-Witam! – Rzekł, aby zwrócić jej uwagę, a gdy lekko podskoczyła kontynuował.- Nazywam się Angelus Deimon Vinyolonde Merweredo i może pani nie wiedzieć kim jestem, ale Voldemort będzie wiedział. Dlatego mam do pani prośbę, jednak pozostaje pytanie czy zgodzi się tak zacna kobieta je wykonać?
-Może najpierw, pan, wytłumaczy o co chodzi – odparła dostojnie, ale widział jak spięła się, gdy powiedział jego imię.
-Chodzi o zwykły list zapieczętowany magią, aby tylko adresat był w stanie go otworzyć.
-Co w nim jest?
Spojrzał na nią swoimi zielonymi oczami hipnotyzując ją i dopiero po chwili odezwał się.
-Zostaniesz za to wynagrodzona przez Czarnego Pana, – jego głos był niczym aksamit, z którego powstały jej szaty lub elfia pieśń – a nawet może uzna cię za najwierniejszą spośród wszystkich Śmierciożerców.
-Dla mojego Czarnego Pana zrobię wszystko i dostarczę mu twój list.
-Zarówno ja, jak i on później jesteśmy ci wdzięczni – powiedział podając jej list, a jednocześnie dalej spoglądając jej w oczy.- Wybacz piękna niewiasto, lecz muszę już się oddalić. Do zobaczenia!
-Żegnaj! – Odpowiedziała po chwili, ale jej słowa skierowane były w próżnie. Schowała zapieczętowany pergamin i wróciła do dawnego zajęcia.

Zadowolony Deimon przeniósł się do siedziby Grupy W mieszczącej się w Oslo. Zajął się papierkową robotą, gdyż później umówiony był z Nemi i młodym Malfoy’em w jednej z restauracji. Nie przejmował się wiadomością oddaną Narcyzie, gdyż wiedział, że adresat dostanie go.

Lord Voldemort zwołał zebranie Wewnętrznego Kręgu. W ciągu kilkunastu sekund zaczęli pojawiać się jego słudzy, a kiedy wszyscy przybyli przemówił głosem zimnym i pozbawionym jakichkolwiek uczuć.
-Witajcie, moi wierni Śmierciożercy! Wezwałem was, gdyż pora zacząć działać. Jutro zaatakujecie Pokątną...
-Panie, wybacz, że ci przerywam...
-Ja nigdy nie wybaczam. Crucio!
Klątwa uderzyła niespodziewającą się tego kobietę, która upadła na ziemię wijąc się z bólu i jednocześnie krzycząc. Po kilku długich minutach przerwał jej działanie patrząc jak ciało jeszcze dygocze.
-Mów czego chcesz, Narcyzo – powiedział po kilku sekundach.- Radzę ci, aby to było coś ważne, gdyż inaczej zapłacisz za to drogo.
-P... Panie, dzięki ci za łaskę – wychrypiała.- D... Dzisiaj odwiedził mnie pewien mężczyzna i wręczył ten oto – wyciągnęła go z szaty – list, abym oddała ci go.
Jednym zdecydowanym ruchem różdżki przywołał pergamin do siebie, aby po chwili zagłębić się w jego treści. Brzmiał on:

Drogi Tomusiu,
Nie wiem czy jakiś twój psidwak z Ministerstwa Magii doniósł ci, iż zmieniłem nazwisko i od kilku dni nazywam się Angelus Deimon Vinyolonde Merweredo, a nie jak dawniej Harry James Potter. Pisząc ten list chcę cię poinformować, abyś nie czuł się opuszczony, pominięty oraz obrażony.

Twój stary przyjaciel,
Angelus Deimon Vinyolonde Merweredo

PS. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.

W miarę jak zmierzał ku końcowi jego czerwone gadzie ślepia nabierały coraz większego błysku wściekłości, a twarz wykrzywiał grymas niedowierzania.
- Crucio! - Wrzasnął wskazując różdżką pochyloną w pokłonie kobietę.
Znowu przez kilka minut trzymał zaklęcie, jakby to przynosiło mu ukojenie, lecz w końcu przerwał działanie klątwy.
- Dwie rundy dla niej za to co zrobiła – wydał rozkaz z zimnym uśmiechem na ustach.- Poza tobą Lucjuszu, podejdź.
Jak sobie życzysz, Panie.
- Wiesz coś o tym? – Zapytał podając mu pergamin, a gdy blondyn czytał tym bardziej bladł.- Pytałem się o coś.
- Tak, Panie – odparł normalnym głosem, choć w środku był zdenerwowany.- Na zebraniu Zakonu Feniksa, które odbyło się trzydziestego pierwszego lipca Dumbledore ogłosił, iż Harry Potter naprawdę nazywa się inaczej i jest synem Miszry Vinyolonde.
- Malfoy, czemu dowiaduję się dopiero teraz? – Warknął wyraźnie wściekły.
- Panie, nie miałem jak cię zawiadomić, a poza tym chciałem coś więcej wyciągnąć z Severusa.
- A sowa? – Powiedział aksamitny, a to nie wróżyło zbyt dobrze dla mężczyzny.- I co do tego ma Snape?
- On jest jego opiekunem prawnym.
- Ten zdrajca... nie jeszcze mi się przyda – rzekł sam do siebie obecność sługi i przyglądając się torturą.- Niech żyje, bo jeszcze może się przydać jako źródło informacji.
- Mój syn przebywa w domu Mistrza Eliksirów razem z nimi, a ja odwiedzając ich dowiedziałem się, że to prawda. Dodatkowo zabezpieczyli jakoś dom i nikt bez pozwolenia tam nie wejdzie.
- Dobrze, ale to wciąż za mało. Jednak jak na początek bardzo dobrze, a teraz pokaż mi Znak.
Blondyn wykonał polecenie i czekał obserwując jak Lord Voldemort dotyka różdżką swojego symbolu. Po kilku sekundach poczuł ból palący w miejscu gdzie został kiedyś wykonany tatuaż, lecz szybko on minął.
- Od dzisiaj z ważnymi informacjami możesz przybywać bez wezwania, Lucjuszu, ale to ma być naprawdę coś ważnego inaczej...
- Będzie jak sobie życzysz, Panie.
- Teraz mam dla ciebie zadanie specjalne - powiedział jeszcze do niego, a potem zwrócił się do wszystkich:- Wystarczy już jej, bo więcej nie wytrzyma. Zabij ją, aby udowodnić jak bardzo jesteś mi wierny.
Wszyscy odsunęli się od niej, aby dać mu podejść. Zobaczył wymęczone torturami ciało własnej żony, jednak jego dłoń nawet nie zadrżała, gdy podnosił różdżkę do góry.
- Avada Kedavra!
Patrzył jak klątwa uderzyła w nią, a jej ciało opuszcza dusza. Czuł, że w końcu jest wolny jednak nie okazał zbytniego zadowolenia. „Kolejny fanatyczka ginie z rozkazu swego władcy.”
- Brawo, Lucjuszu! – Oświadczył zadowolony Czarny Pan, aby zaraz wybuchnąć zimnym, okrutny śmiechem.- Ten list zmienił trochę moje plany i dlatego teraz zaatakujecie szlamę Granger i jej rodzinę. Nikt ma nie przeżyć, a zajmą się tym Jugson, Gibbon, Rosier, Travers oraz Carrows. Reszta może odejść. Malfoy zostań.
- Jak sobie życzysz, Panie.
- Zabierz ciało żony do domu i zostaw ją – rzekł do niego.- Masz znaleźć ją dwie godziny później. Zrozumiano?!
- Tak, Mistrzu.
Ruchem dłoni dał blondynowi znak, iż może zabrać ciało i znikać.

Dochodziła godzina dwudziesta, a w domu państwa Granger cała rodzina zebrała się, aby spożyć ostatni posiłek danego dnia. Nagle wesołe rozmowy zostały przerwane przez trzaski aportacji. W budynku pojawiło się pięć postaci ubrany w czarne długie szaty oraz białe maski i rękawiczki w tym samym kolorze.
- Crucio! - Klątwę wypowiedział męski głos.
Trafiła ona w pana domu, który upadł wyjąc z bólu, lecz po chwili przerwał jej działanie.
- Najpierw trochę was potorturujemy, - oświadczył inny głos - a potem może szybka avada.
- Kim jesteście? – Zapytała wystraszona pani Granger.- Czego od nas chcecie?
- Śmierci takiego gówna jak mugole i szlamy.
Młoda dziewczyna będąca w pomieszczeniu wiedziała kim są. Jednym ruchem wyciągnęła swoją różdżkę, którą od pewnego czasu zawsze przy sobie nosiła i rzuciła pierwsze zaklęcie jakie przyszło jej do głowy.
- Expelliarmus!
Jednego z napastników pozbawiła broni, lecz następny potraktował ją klątwą powodującą oparzenia ręki, a Hermiona z bólu upadła na ziemię.
- Nie mamy czasu na zabawę, ale ty zginiesz ostatnia szlamo.
- Masz rację, Rosier. – rzekł stojący dotąd z tyłu człowiek.- Avada Kedavra.
Klątwa trafiła w pana Granger’a, którego martwe ciało natychmiast osunęło się na podłogę. Jego towarzysz wycelował w matkę dziewczyny i uśmiercił ją wypowiadając te same słowa. Żaden nie reagował na łzy obficie płynące po twarzy ich ostatniej ofiary, a także nie zauważyli pojawienia się człowieka ubranego podobnie do nich.
- Pora umierać, szlamo. Avada Kedavra.
- Avada Kedavra!
Przybysz rzucił tą klątwę i jednocześnie obserwował jak dokładnie ta sama zmierza w kierunku dziewczyny. Później nastąpiło najdziwniejsze co widział w całym swoim życiu, gdyż niczym od zwierciadła odbiła się ona i poleciała w stronę Śmierciożerców. Dokładnie w tej samej chwili pojawił się jakiś człowiek wyglądający niczym sam Lucyfer z gniewem wymalowanym na swym pięknym obliczu.

Kilkanaście minut wcześniej w domu Severusa Snape’a trzy młode osoby wybierały się na miasto, jednak plany zmieniło zaniepokojenie młodego mężczyzny, który nagle spojrzał niewidzącym wzrokiem na ścianę i nie poruszał się przez blisko dwie minuty. „Co się dzieje? Nigdy tak się nie czułem.”
Wiele rzeczy się stało lub teraz ma miejsce.
„Mógłbyś przestać filozofować i powiedzieć o co chodzi.”
Twoją przyjaciółkę napadła grupa Śmierciożerców.
Zniknął nic nie mówiąc nikomu.

Pojawił się w domu Granger’ów dokładnie w chwili, gdy klątwa zabijająca odbiła się od Hermiony oraz uśmierciła przerażonego Śmierciożercę. Zdziwił się, ponieważ wiedział, iż tylko kilka ras jest w stanie odbijać avadę. Dostrzegł Lucjusza, który rzucił tym samym zaklęciem niewybaczalnym w innego sługę Voldemorta. Wyciągnął przed siebie dłoń i z niej wyleciały trzy siwe promienie, a każdy skierował się na w stronę jednego z napastników i trafiły bezbłędnie pozbawiając ich życia. Deimon spojrzał na Malfoy’a myśląc nad czymś intensywnie, gdyż widział zdziwiony wzrok mężczyzny.
- Jak... – Wydusił w końcu z siebie blondyn zdejmując maskę.
- Później, teraz muszę się nią zająć – odparł młody Merweredo podchodząc do przyjaciółki i czując jakiś dziwny lodowaty pocisk rozchodzący się po nim.- Hermi, spójrz na mnie.
- H... Harry?!
Pytanie była skierowane do ogółu, gdyż ból głowy wzmagał się coraz bardziej, a ona ledwo go znosiła nie krzycząc.
- Mam na imię Deimon, jakbyś zapomniała. Wiem, że boli, ale otwórz oczy na chwilę.
- B... Boli – powiedziała, a po chwili otworzyła lekko oczy patrząc na uśmiechającego się chłopaka.
- Masz podstawową cechę Neniszów, ale teraz nie myśl o tym – rzekł uspokajającym tonem.- Jutro wszystko ci wyjaśnimy.
- Co się dzieje? Jak ona to zrobiła?
- Później, a teraz mam do ciebie prośbę – odezwał się młodzieniec po chwili.- Powiesz Nemi, że musi sprowadzić „diabelską szóstkę” do Cytadeli.
- O czym ty mówisz?
- Ona będzie wiedziała o co chodzi.
- A wy?
- Lecimy w tamto miejsce.
Jak powiedział tak zrobił. Wziął dziewczynę ostrożnie na ręce i przeniósł ich do swojej komnaty w Cytadeli Mroku. Ułożył ją na łożu i teraz musiał czekać.

Kilka minut później Lucjusz Malfoy pojawił się przed domem swojego przyjaciela i szybki krokiem przemierzał go poszukując Nemezis. Parę nastolatków znalazł w salonie, gdzie rozmawiali zastanawiając się nad tajemniczym zniknięciem Deimona.
- Tutaj jesteście – odezwał się mężczyzna podchodząc do nich.- Już myślałem, że was nie znajdę.
- Czekamy na mojego brata, ponieważ gdzieś zniknął – odparła panna Deveraux Markov.
- Spotkałem go u Granger, ale prosił, aby przekazać ci coś o... „piekielnej szóstce” i jakiejś cytadeli czy coś takiego.
Niespodziewanie uśmiech zniknął z twarzy dziewczyny, a jego miejsce zajęło opanowanie.
- Postaram się wrócić najszybciej jak się da – powiedziała wstając i już po chwili nie było jej w pomieszczeniu.

Odnalezienie całej reszty rodu Merweredo nie zajęło jej wiele czasu i gdy wbiegła wraz z Lao do apartamentów następcy tronu dostrzegła jak Cyrus podawał jakiejś młodej dziewczynie środki znieczulające.
Deimon wraz z resztą głowili się nad tym jak to możliwe, iż ona jest jedną z nich. Po zażartej dyskusji na ten temat nie doszli do żadnych konstruktywnych wniosków. Pod koniec rozmowy zrozumiał dopiero jakim był idiotą, gdyż jej imię musiało pojawić się w Osgiliath tak jak i wszystkich Wyklętych. Nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia przyjaciół w ekspresowym tempie znalazł się znów w „sali z drzewkami” jak mówiła Nemi. Za radą głosiku skierował się do miejsca gdzie znajdowała się genealogia rodu Deveraux Markov. Bardzo dobrze wiedział, że Dag miał starszego brata, Mordred Bellus Deveraux Markov. Jednak nikt chyba nie wiedział jednak, iż miał on córkę. Teraz on miał przed sobą linie łączącą Mordreda z Luthien Idril Deveraux Markov. „Kolejne nieślubne dziecko to jakaś przeklęta tradycja czy co?” Nie był co prawda pewny czy to Herm, ale innej możliwości nie widział.
Luthien Idril to twoja przyjaciółka jest potomkiem Mordreda, a on sam nie wiedział o jej istnieniu.
„No to jesteśmy w domu” - powiedział i cały czas rozmawiając z głosikiem o historii dziewczyny skierował się w stronę salonu, w którym zostawił oniemiałych przyjaciół.

- Jak ona może być jedną z nas? – Dopytywał się Dario podnosząc lekko głos.- Przecież jej rodzice byli mugolami.
- Jest i już– odparł Deimon.- Jej matka była niemagiczna, ale ojciec był jednym z nas.
- Był?
- Niestety, nazywał się Mordred Bellus Deveraux Markov.
- Brat Daga? Ale jak to możliwe ze my o niczym nie wiedzieliśmy. – Zapytał się trochę uspokojony Cyrus.
- Przecież wiesz jakie wtedy były czasy– zaczął mówić Deimon.- Polowano na nas, gdyż kilku czarodziejów przetrwało wojnę, w której zginął mój dziadek i jeden z nich uśmiercił jej ojca. Będzie trzeba ją wyszkolić w Cintrze i wprowadzić do naszego świata – oświadczył młody Merweredo.- Nemi mam do ciebie prośbę.
- Słucham – powiedziała tylko, gdyż dostrzegła w oczach lekkie zdenerwowanie.
- Możesz pomóc jej w szkoleniu i spędzić z nią ten czas w zamku?
- Oczywiście, w końcu to moja kuzynka.
- Pozostała jeszcze jedna sprawa, a dokładniej dwie – oświadczył zamyślony Deimon.
Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni, a po chwili jego przybrana siostra zrozumiała.
- Draco i Lucjusz.
- Właśnie – odparł młodzieniec.- Mamy dwa wyjścia wymazanie pamięci lub zabezpieczenie wspomnień po wtajemniczeniu ich.
- Co o nich sądzicie? – zapytał Ulvhedin.
Były gryfon zamilkł jakby głęboko rozważał co powiedzieć, aż w końcu się odezwał.
- Malfoy senior nas nie zdradzi, gdyż oznaczało by to zdradę przyjaciół, a w Tomusia i jego ideę powoli przestaje wierzyć. Natomiast Draco zakochał się w Nemi – a po kilku sekundach dodał uśmiechając się – z wzajemnością.
- Blokada wspomnień na jakiś czas – zdecydował w końcu Maximus.
- Będę musiał z nimi porozmawiać.
- Najlepiej sprowadź ich tutaj – rzekł Cyrus.- My się nią zajmiemy, a ty załatw tamtą sprawę.
W komnacie pozostali tylko Nemezis, Lao oraz Alastair, którzy mieli się zaopiekować dziewczyną podczas i po przemianie.

Młody Merweredo pojawił się w salonie domu Severusa i od razu podszedł do barku lekceważąc pytające spojrzenia.
- Zabieram was – odezwał się w końcu - do Cytadeli Mroku.
- Gdzie? – Zapytał zdziwiony Draco.
- Do mojego domu.
- Jesteś pewien – tym razem odezwał się pan domu – tego co robisz?
- Nie mam wyboru, gdyż mogę wszystko im powiedzieć lub też wymazać pamięć, a poza tym jest jeszcze sprawa Hermiony.
- Lucjusz powiedział nam co się stało, ale nie wiemy co z nią. Możesz nasz oświecić?
- Powinieneś wiedzieć, - oparł Deimon – ponieważ ja przechodziłem przez to samo.
- Ona też jest... ale jak? Przecież jej rodzice byli mugolami.
- Matka tak, a ojciec był jednym z nas.
- Kto?
- Mordred Bellus Deveraux Markov.
- Jest spokrewniona z Nemi?!
- Tak, ich ojcowie byli braćmi, ale nie ma czasu zabieram was stąd. Podejdźcie.
Kiedy wstali z miejsc złapał ich i przeniósł ich do królewskiej twierdzy.

Czas mijał powoli, dowiedzieli się w końcu jak naprawdę nazywa się jego przyjaciółka. Luthien Idril Deveraux Markov. Deimon zajmował się korporacją, a reszta młodzieży spędzała czas w Cintrze. Często spotykali się jednak w Oslo na ulicy Metrigha lub jakiejś innej knajpce. Nemi pomagała uporać się kuzynce ze wspomnieniami i powoli przyzwyczajała się kim jest. Najciekawsze jednak było odkrycie jakie cechy uzyskała po przodkach. Nie odziedziczyła zdolności wężomowy, a natomiast wiele zyskała od elfich oraz wampirzych przodków. Powoli rozwijała w sobie te cechy coraz bardziej, ale dalej najwięcej czasu poświęcała książką.

-Witaj, Deimon! Co cię do mnie sprowadza – rzekł Dag Deveraux wyglądając na wyraźnie ucieszonego wizytą głowy rodu Merweredo.- Usiądź – wskazał mu miejsce na kanapie.
- Mam do ciebie prośbę dotyczącą córki twojego brata.
- Córki Mordreda? Przecież on nie miał dzieci – odparł, lecz młodzieniec wyraźnie dostrzegł grymas bólu na twarzy starszego mężczyzny na dźwięk imienia brata.
- Miał – i po krótko nakreślił obraz całej sytuacji.- Chciałbym, abyś ty i twoja żona przejęli nad nią oficjalnie opiekę oraz uznali za członka rodziny.
- Oczywiście. Ona musi nosić nasze nazwisko.
- Tak. Chciałbym jednak, aby nikt oprócz Wyklętych nie znał jej historii za dokładnie – powiedział kładąc przed przyjacielem czarną teczkę z dokumentami.
„Chyba weszło mi w nawyk noszenie takich papierów w czarnych teczkach” – pomyślał i przypomniał sobie pewną sytuację z biura. Jakiś czas temu wydał zakaz przynoszenia do niego czegokolwiek w czarnym. Wyrzucił za drzwi asystenta, który zapomniał o rozporządzeniu i dostarczył mu jakieś ważne sprawozdanie w takiej teczce. Cała ta sytuacja wywołała rozbawienie w biurze, a on stwierdził, że jak ma być ekscentrykiem to już na całego.
- Tu masz wszystkie potrzebne papiery – a w jego oczach zamigotały szatańskie błyski.-Oczywiście wiesz jak ważne jest dla niej przebywanie z rodziną i dlatego sądzę, że należy powiadomić Radę Hogwartu, aby przydzieliła ją zważywszy na okoliczności do tego samego domu co kuzynkę by nie czuła się osamotniona.
Dag popatrzył na niego figlarnie, gdyż bardzo dobrze wiedział o co chodzi młodemu Merweredo i był pewien, że przekona radę do swoich racji zadziwiająco szybko.
- Ależ oczywiście, w końcu Wyklęci zawsze dostają to co chcą.
- Gdzie ja to już słyszałem – rzekł uśmiechając się do siebie.
Po rozmowie z przyjacielem przeniósł się prosto do swojego gabinetu w Oslo gdzie na biurku czekała czarna teczka. Młodzieniec bez zastanowienia rozpalił ogień na kominku i na oczach asystenta, który ją tam umieścił teatralnym gestem wrzucił ją do ognia śmiejąc się przy tym opętańczo. Bardzo dobrze wiedział, iż wygląda jak szaleniec, ale co to było by za nudne życie bez odrobiny szaleństwa.
- mam jakieś ważne sprawy do załatwienia?
Asystent tylko otwierał i zamykał usta wskazując bezradnie na płonącą teczkę.

Deimon trzymał w ręce jeszcze nie zapieczętowany list, gdyż nie musiał tego, aby wiedzieć co w nim jest napisane. Właśnie z jego powodu stał teraz przed bramą Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, a celem wizyty było wezwanie na dywanik do dyrektora. „Wygrałem bitwę, a Dumbledore myśli, że to do niego należeć będzie ostateczne zwycięstwo. Jeśli tak bardzo chce wojny to będzie ją miał.” Choć Deimonowi dużo bardziej przypadło by do gustu spędzenie tego wieczoru z przyjaciółmi w jakimś zacisznym lokalu z dobrą muzyką i wybornym winem, a najlepiej w knajpie Lao. Westchną tęsknie będąc coraz bardziej złym na Dropsa, iż ten sprawia tyle problemów i trzeba by go nastawić na wiarę. Zauważył pytające spojrzenie Severusa i tylko skinął mu uspokajająco głową. Wkroczyli ramie w ramie na teren Hogwartu kierując się prosto do zamku.

Stanęli przed uśmiechająca się do nich złośliwie chimerą, a młody Merweredo popatrzył na nią groźnie. Wystraszona odsunęła się pośpieszne robiąc im przejście choć nawet nie podali hasła.
- Nie ma co ochronę to tutaj mają cudowną – stwierdził chłopak.- Niech ziemia lekką będzie temu kto powiedział, że Hogwart jest niezdobytą twierdza.
Snape spojrzał na niego karcąco.
- Trzeba było nie straszyć wzrokiem biednego zwierzaczka.
- Ja straszyć - prychnął.- No coś ty, przecież ja nawet muchy bym nie przeraził, a co dopiero kamień – rzekł uśmiechną się niewinnie do towarzysza, który tylko popatrzył na niego kpiąco.
Deimon zapukał lekko w drzwi gabinetu dyrektora. W pomieszczeniu czekał na nich już wielce szanowny i godny podziwu komitet powitalny w składzie Minerwa McGonagall, Remus Lupin oraz Albus „Drops” Dumbledore. Lucjusz kiedyś przyznał, że nawet Voldemort pomylił się kiedyś i tak go nazwał, w końcu zasłużył sobie na to dręcząc wszystkich tymi swoimi niesmacznymi cukierkami.
Z gabinetu usłyszeli ciche proszę. Młodzieniec spojrzał na Severusa, który skiną głową i odetchną głęboko. „Ave virgo Maria chroń nas od złego” przypomniały się mu słowa jakiejś piosenki. „Dziś przyda się nam ochron, bo choć nie wątpię, że to my wyjdziemy z tej potyczki zwycięsko to straty po obu stronach mogą być bardzo duże.” Snape pchnął lekko drzwi i zdecydowanym krokiem obaj weszli do gabinetu, aby po chwili lekko, a nawet wręcz lekceważąco skinąć obecnym głową nie mówiąc ani słowa.
Remus wzdrygną się słysząc ciche pukanie. Po cichym zaproszeniu do gabinetu weszli Severus i Harry. Obaj stanęli na samym środku pomieszczenia oraz bez słowa skinęli głową na przywitanie. Wilkołak nie widział przed sobą już małego i lekko niezdarnego chłopaka jakim Potter był jeszcze w czerwcu. Łudził się, że osoba w budynku przy Grimmauld Place nie jest tak naprawdę Harry’m, a to wszystko stanowiło jakiś okrutny żart. Jednak oto przed nim stał ten sam mężczyzna, gdyż kogoś takiego nie można było nazwać chłopakiem. Przed nim stał jego Harry, syn James’a tak niepodobny już do ojca. Ten młody człowiek był niepokorny, dumny, zdecydowany i zimny niczym głaz. Remusowi wydała się śmieszna pewność dyrektora z jaką mówił, że odzyskają Harry’ego. Był pewien, że z tą obcą osobą nie będzie żartów.
Deimon był świadom lustrujących go spojrzeń i całkiem świadomie przywołał na twarz maskę zimnego drania, którego nic nie obchodzi. Wiedział jednak, że nie może pozwolić sobie na litość i słabość przy takim przeciwniku jak Albus Dumbledore. Pierwsza zasada jakiej nauczył go Tengel brzmiał: „Nigdy nie wolno ci nie doceniać przeciwnika. Nie bój się go, ale doceń.
- Witaj Harry i ty Severusie.
Merweredo demonstracyjnie rozejrzał się po gabinecie, aby po chwili zwrócić się do swojego opiekuna z zapytaniem.
- Przyjacielu możesz mi powiedzieć z kim wita się dyrektor? Co prawda drugi człon powitania był skierowany do ciebie, ale nie rozumiem pierwszego. Chyba że mój wzrok się pogorszył i nie zauważyłem kogoś? – powiedział, a kątem oka dostrzegł jak Severusowi nieznacznie zadrgały kąciki ust na widok wściekłej miny dyrektora, a jednocześnie godnego podziwu dla zacięcia i zdecydowania widocznego w oczach.
- Nie, z twoim wzrokiem jest wszystko jak najbardziej w porządku.
- Więc nie rozumiem, ale być może wyjaśni mi pan tą zagadkę dyrektorze i prawdę powiedziawszy wygodniej byłoby nam prowadzić tą rozmowę na siedząco – mówiąc to Deimon delikatnie wytknął dyrektorowi jego zaniedbanie co w innych okolicznościach nie było by niczym szczególnym, lecz w tych równało się niemal z wymierzeniem mu policzka oraz ewidentnego zaniedbania etykiety jak zauważył jeden z byłych dyrektorów na obrazach.
- Siadajcie – rzekł dyrektor wskazując im fotele, a gdy zajęli miejsca zaproponował herbatę, o którą poprosił tylko Deimon. Siwobrody mag chyba pożałował swojej decyzji, gdy młody Merweredo nieprzyzwoicie długo wsypywał do niej cukier uprzednio bardzo powoli wyciągając torebeczkę z herbatą, a potem z lubością mieszał ją, aż stwierdził, iż cukier idealnie się rozpuścił. Starzec miał zamiar wrócić już do przerwanego wątku, ale chłopak przypomniał sobie, że przecież słodzi trzy łyżeczki, a nie jedna.
Severus zakrztusił się starając ukryć śmiech wywołany poczynaniami Deimona. Nikt nie powinien był mu się dziwić skoro bardzo dobrze wiedział, iż ów nastolatek nie dość, że nie słodzi nigdy niczego to dodatkowo nienawidzi herbaty z całego serca. Spojrzał on na krztuszącego się Snape’a unosząc pytająco brew, a jego twarz wyglądała niczym maska używana w starożytnym greckim teatrze, jednak bardzo dobrze go rozumiał, gdyż w duchu prawie płakał ze śmiechu.
- Może chcesz herbaty? – zapytał robiąc niewinną minkę oraz słodkim głosem.- Na pewno ci pomoże, gdyż chyba coś podrażniło ci gardło. Może cię poklepać po plecach?
- Nie! Nic mi nie będzie – odparł podziwiając w tym momencie zdolności i opanowanie tego dzieciaka, który teraz wydal mu się diabłem wcielonym.
- Skoro nic ci nie jest, Severusie – zaczął wyraźnie poirytowany dyrektor.- A ty Harry posłodziłeś swoja herbatę to przejdziemy do konkretów.
- Z miłą chęcią, ale niech będzie pan łaskaw mi powiedzieć czy badał pana ostatnio jakiś psychiatra? Ktoś mi powiedział, że bardzo niedobrze widzieć ludzi, których inni nie widzą, a dodatkowo, aby ci ludzie słodzili herbatę – rzekł Deimon uśmiechając się do niego w bardzo miły sposób, któremu nie można było zarzucić sztuczności, a sam zainteresowany powiedziałby pewnie, iż to wada wrodzona.
- Potter! – Warknęła McGonagall z naganą widoczną w oczach.
- Severusie, bądź tak miły i powiedz mi dlaczego oni przez cały czas mówią o kimś kogo tu nie ma, a w dodatku patrząc na mnie? Czyżbym nie zauważył i wyrosła mi jakaś druga głowa?
Czarnowłosy nie zdążył się odezwać, a prawdopodobnie nawet by nie potrafił widząc tak idealne przedstawienie i tak ledwo powstrzymywał śmiech co było jak na niego dość dziwne, a bardzo częste w towarzystwie tego młodzieńca.
- Ależ oni mówią do ciebie, Harry, to przecież ty - tym razem przemówił Remus obserwując go swoimi ciemnymi oczyma wyrażającymi niemy ból oraz rozpacz.
Temu ziemskiemu wcieleniu samego Lucyfera zrobiło się go prawie żal. Prawie, gdyż był w obozie wroga, a choć bardzo nie chciał go ranić to jednak musiał, ponieważ tu nie było miejsca na sentymenty. „W innych okolicznościach jest on przyjacielem, ale tutaj i teraz to przeciwnik, a z nimi się walczy” – pomyślał bardzo powoli odwracając się tak, aby siedzieć dokładnie naprzeciw wilkołaka. Na jego twarzy nie było już tej samej uprzejmości, choć nie była ona też zimna była po prostu obojętna. Wbił swój wzrok w niego i wiedział, że Lupin chce przerwać to połączenie nie pozwolił mu na to.
- Proszę posłuchać uważnie, bo nie mam zamiaru tego powtarzać ani nawet wracać do tego tematu już nigdy. Harry James Potter przestał istnieć z dniem, w którym dowiedział się, że jego nazwisko brzmi Angelus Deimon Vinyolonde Merweredo. Może mi pan uwierzyć, iż jestem bardzo wdzięczny pana przyjacielowi i zawsze będę za to co zrobił wtedy dla mnie oraz mojej matki, ale nie był on moim ojcem - mówił kładąc coraz większy nacisk na słowa, a w tym momencie znów wyglądał jak sam władca piekielnych otchłani. – Jestem synem Miszry Vinyolonde, a nawet byłem oraz będę i nikt ani nic tego nie zmieni – spojrzał twardo na dyrektora. Kątem oka widział jak w oczach wilkołaka pojawia się niebezpieczna wilgoć, która po chwili zamieniła się w łzy. Był pewny co za chwile się stanie, ponieważ zbyt dobrze znał się na psychologii, aby nie wiedzieć.
- Ty nie jesteś synem tego mordercy. Jak możesz odrzucać nazwisko James’a dla jakiegoś Śmierciożercy? Jak możesz odrzucać moja opiekę dla niego? – wskazał dłonią na Severusa.- Nie zdziwiłbym się, gdyby on i ten jego przyjaciel, - prychną pogardliwie - gdy tylko nadarzy się okazja wydadzą cię Vol…
Severus miał ochotę w tej chwili rozszarpać Remusowi gardło, ale ostatkiem sił powstrzymał się przed tym i spojrzał na syna zmarłego przyjaciela. Przestraszył się, gdyż przyzwyczaił się już do jego twarzy „jestem królem ciemności”, ale nie do tego wypranego z wszelkich uczuć wzroku mordercy. Wyciągnął rękę, aby uspokajająco dotknąć jego ramienia, ale równie szybko ją cofnął, ponieważ przez ubranie czuł, że jest on zimniejszy od lodu.
Deimon czuł jak w jego żyłach zamiast krwi zaczyna płynąć ciekły azot. Wiedział, iż nie powinien dopuścić, aby jego zwierzęca strona natury wzięła nad nim górę, ponieważ w takim momencie mógłby stać się nieobliczalny, a to byłoby wielce niebezpieczne. Stanowiło to minus przechodzenia przemiany przy takich przodkach. Tyle różnych na wpół zwierzęcych przodków: wampiry różnych odmian, wilkołaki, lycjanie, elfy, fauny i bóg wie co jeszcze. Młodzieniec z całych sil starał się nad sobą zapanować i pomogło mu w tym życzliwe ciepło ręki Seva na przedramieniu. Poczuł jak w jego wnętrzu wszystko wraca do normy, a gdy wiedział, iż już może sobie ufać spojrzał bez namiętnie w przerażone oczy Lupin.
- Jeśli kiedykolwiek i w jakikolwiek sposób obrazisz moja rodzinę lub przyjaciół to żadna siła na niebie, ziemi czy podziemiu nie będzie w stanie obronić cię przed moim gniewem – powiedział i skierował spojrzenie na dyrektora, który najwyraźniej przeżył szok. Uśmiechnął się do niego miło dodając:- Jeśli to już wszystko dyrektorze...
- Nie wszystko. Remus ma rację i nie powinieneś zmieniać nazwiska. Jesteś Harrym Potter’em, a dla twojego bezpieczeństwa powinno tak zostać.
- Nie jestem Potter’em i nie mam zamiaru nosić nazwiska jakiegoś gryfona – określenie domu swojego ojczyma wypowiedział już z jawnie wyczuwalną pogardą oraz ironią, jakby to była największa obelga jaka istnieje, a dyrektora obserwował z politowaniem.- Pan chce zrobić ze mnie kogoś kim nie jestem. Chce pan bym spełniał jego wolę oraz rozkazy nie zastanawiając się co one mogą dla mnie znaczą. Bardzo mi przykro, ale nie ma pan żadnego prawa, aby mną kierować, gdyż nie jest pan moim opiekunem, a jako dyrektor tej... cudownej placówki nie ma żadnego prawa do wpływania na decyzje moje bądź mojego opiekuna dopóki nie zagrażają mi one w żaden sposób. Ministerstwo Magii oraz sam minister uznali, że nic takiego nie zachodzi, więc nie widzę powodu, dla którego nie miałbym nosić nazwiska mojego ojca – popatrzył na opiekuna Gryffindoru.- Ojca, który był ślizgonem duszą i ciałem, a jestem z tego dumny. Bardzo się cieszę mogąc nosić jego nazwisko. Doprawdy jestem zobowiązany wobec, panie świeć nad jego duszą, Potter’a.
- Potter, przeproś natychmiast dyrektora. Masz przestać w ten sposób mówić o swoim ojcu – wrzasnęła McGonagall zaczerwieniona ze złości i wyraźnie nad sobą nie panująca.- Był on bardzo dobrym gryfonem, a później aurorem. Pamiętam Miszrę. Wiesz kim on był zwykłym nic nie wartym zapatrzonym w mrok chuliganem. Jego przyjaciółmi byli sami Śmierciożercy. Remus ma rację nazywając go mordercą. Zacznij się zachowywać jak przystało na gryfona i skończ z tymi fochami – zastępca dyrektora nagle przerwała jakby przestraszona swoim wybuchem.
Deimon obserwował ją zamyślonym wzrokiem.
- Więc twierdzi pani, że powinienem przeprosić dyrektor. Proszę bardzo – mówiąc to odwrócił się z kpiącym uśmiechem do Dumbledore i z ironia w głosie powiedział:- Bardzo przepraszam pana profesorze, choć doprawdy nie wiem za co, bo z moich informacji wynika, iż nie złamałem żadnych zasad szkolnych, nie naruszyłem w żaden sposób prawa ani też zasad dobrego wychowania. Może trochę mnie poniosło, ale na swoje usprawiedliwienie mam działanie w obronie moich najbliższych co chyba pan rozumie, więc doprawdy nie rozumiem wybuchu szanownej pani profesor. Może ja o czymś nie wiem, ale osądzanie kogoś kogo się nie znało i pewnie nawet nie raczyło poznać, gdy były ku temu okazje, o kim nie wiedziało się nic jest jak najbardziej nie na miejscu. Zasada niewinny dopóki nie udowodni mu się winy obowiązuje. Wątpię, aby znalazła pani kogokolwiek kto potwierdziłby, że mój ojciec był mordercą, bo Miszra był moim ojcem co jest niezaprzeczalną prawdą – patrzył twardo w oczy swojej nauczycielki widząc jak traci ona nad sobą panowanie.
- Nie zasługujesz, aby nosić nazwisko takie jak Potter. Niewinny dopóki nie udowodni mu się winny. Czy ty się słyszysz? Może to samo powiesz w stosunku do Voldemorta – powiedziała oraz ostentacyjnie odwróciła się do swojego przełożonego, lecz tak naprawdę zrobiła to próbując uciec od kpiącego spojrzenia tych zielonych oczu.- Dyrektorze, chciałabym pana prosić, aby przenieść pana Vinyolonde do innego domu pod groźbą mojej rezygnacji z pracy, gdyż nie chce, aby był on dłużej gryfonem.
Młody Merweredo uśmiechnął się zadowolony w duchu, a gdzieś z boku usłyszał zduszony okrzyk Remusa. Jego plan został osiągnięty, ale nie sądził, iż tak łatwo mu pójdzie.
Severus nie mógł się oprzeć wrażeniu, że to co teraz nastąpiło było już od początku priorytetem Deimona i czymś do czego zmierzały wszystkie jego dotychczasowe działania. „Syn przerósł ojca jeśli chodzi o intrygi oraz przebiegłość” pomyślał potwierdzając to co wcześniej zauważył kiedyś Lucjusz.
Dyrektor przestraszył się nie na żarty, gdyż takiego obrotu sytuacji się nie spodziewał. Myślał, iż na swoim gruncie wykorzystując swój autorytet z łatwością przekona chłopaka do swoich racji, a teraz nie dość, że go do tego nie przekonał to dodatkowo poniósł klęskę na całej linii. Nic już nie mógł zrobić, ale teraz nie to stanowiło jednak jego najważniejszy problem. Na pierwszym planie znalazł się teraz obraz Nemezis w postaci jego wieloletniej przyjaciółki mówiącej: „jeśli przeciwnik nie ma słabych punktów stwórz mu je”. Ten młodzieniec wybrał doskonałą technikę i perfekcyjnie ją wykonał.
- Minerwo zastanów się nad tym co mówisz. Usiądź i uspokój się – powiedział dyrektor starając się załagodzić sytuacje, aż nadto świadomy dwóch kpiących spojrzeń.
- Nie mam zamiaru się uspokajać, Albusie. Albo on albo ja. Nie chce go widzieć w swoim domu i nawet nie chciałabym go widzieć w Hogwarcie jeśli było by to możliwe.
- Minerwo! – Krzyknął siwobrody w próżnie, gdyż profesor transmutacji nie było już w jego gabinecie, a Deimon postanowił wykorzystać tak piękną okazje do zmiany domu jaką pomógł stworzyć.
- Panie dyrektorze, wydaje mi się, iż w takich okolicznościach ponowny przydział byłby jak najbardziej na miejscu – powiedział do Dumbledore’a, który popatrzył na niego tępo, ale już po chwili jednak odzyskał rezon.
- Czemu tak sądzisz?
- Widzi pan z całym szacunkiem, lecz gdyby pan chciał mnie zostawić w Gryffindorze to pani profesor prawdopodobnie by odeszła już tylko dlatego, że to obiecała. To stanowiło by zbyt wielką stratę dla szkoły abym mógł brać na siebie za nią odpowiedzialność. Gdyby jednak udało się panu ją przekonać, aby mnie zostawiła w domu lwa bez ponownego przydziału to sytuacja pomiędzy nami stała by się dość napięta i na pewno dochodziłoby do zgrzytów, których nie powinno być zwłaszcza z opiekunem domu. Ja sam nie chciałbym być zmuszony do znoszenia takiej atmosfery i na dłuższą metę to byłoby uciążliwe. Może jednak uda się panu ją przekona, ale jeśli tiara przydzieli mnie na powrót do Gryffindoru to będzie znaczyło, iż jednak nadaję się na gryfona, gdyż w końcu to tam mnie umieściła kiedyś? Dla świętego spokoju chyba jednak powinniśmy to zorganizować.
Dumbledore nie mógł się nie zgodzić z tak jasnymi i niepodważalnymi argumentami. Od pewnego czasu podejrzewał, a teraz był pewien, iż go nie docenił. Ten dzieciak to wykorzystał i pokonał wdeptując w ziemie, a dokonał tego wszystkiego w białych rękawiczkach oraz butach. Nie pozostało mu nic jak tylko się zgodzić.
- Zostaniesz więc znów przydzielony razem z panną Deveraux na dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego – powiedział Dumbledore postanawiając zostawić sobie furtkę, gdyby miał przez przypadek trafić tam gdzie nie trzeba i mógłby jeszcze spróbować to zmienić choć i tak wiedział, że prawdopodobnie mu to się nie uda.
- Chyba jednak będzie wygodniej, żeby to odbyło się na uczcie zważywszy, że dopiero wtedy pojawi się jeszcze jedna osoba, która trzeba przyjąć do szkoły, a nie będącą pierwszoroczniakiem – rzekł Severus, który do tej pory milczał i postanowił wreszcie wyręczyć swojego podopiecznego. Doskonale wiedział, iż dyrektor specjalnie chciał zostawić sobie trochę czasu, a teraz przyszedł czas na największą bombę. Usłyszał jeszcze jak drzwi zamykają się cicho za Lupinem, który dopiero teraz pozbierał się na tyle, aby wyjść. Snape położył na biurku Dumbledore’a papiery.- Chodzi o Luthien Idril Deveraux Markov.
- Kto to?
- Krótko mówiąc Hermiona Granger – odparł mając nadzieję, że nie przejrzy tych papierów do końca, lecz jego nadzieja okazał się jednak płynna, gdy już po chwili na obliczu dyrektora pojawił się gniew.
- Co to ma znaczyć?
- To. Nic oprócz tego, że po ataku Śmierciożerców na jej rodzinę oraz śmierci jej opiekunów, a przynajmniej ich nieobecności opiekę nad nią przejęła rodzina ze strony matki – powiedział Mistrz Eliksirów.- Ich jedynym warunkiem była zmiana jej nazwiska, gdyż jest to chyba ich tradycja. Nie mam prawa się w to mieszać, ale ważne jest, iż Idril ma rodzinę, która ją pokochała.
Wiedział, że tym ugasił zapędy dyrektora. Nie mógł on przecież podważyć decyzji dwóch Ministerstw Magii i w tym momencie dziękował Deimonowi, że z taką łatwością załatwił tą sprawę w ciągu tak krótkiego czasu. „Jak to on mówi magia nazwiska i sakiewki.”

Prosto z Hogwartu młody Merweredo przeniósł ich do Cintry gdzie w tej chwili wbrew zasadom Wyklętych przebywali Lucjusz oraz Draco. Znalazła się tam także Hermiona, która ukończyła już szkolenie. „Hermi” - prychną cicho na samo jej wspomnienie.- „Ta dziewczyna narobiła mu tylu problemów, że z chęcią zamknąłbym ją w Cintrze na wieki.” Wiedział niestety, że pomimo iż jego zdanie było prawem nie mógł tak postąpić. „Herm, a raczej Idril. To imię do niej teraz pasuje.” W języku elfów znaczyło iskierkę, a ona teraz nie przypominała samej siebie, gdyż wszędzie było jej pełno i stała się bardzo podobna do Nemi, ale to nie było nic dziwnego w końcu ich ojcowie byli braćmi. Przyłapał się na tym, że zaczął matkować wszystkim Wyklętym. „Idril, cholera za dużo o niej myślę.” Ogólnie działała mu trochę na nerwy, lecz z drugiej strony, gdy wreszcie nie odstawiała jakiś szopek z Nemi rozmawiali godzinami. „Człowieku przestań już bo się zakochasz.”
Chyba z Severusem trafili właśnie na jakaś stypę, gdyż wszyscy siedzieli w zielonym salonie jak na szpilkach i aż podskoczyli kiedy ich zobaczyli.
- Cholera! Człowieku gdzieś ty tyle był? – krzyknęła Nemi, która wprost ekspresowym tempie dobiegła do niego i rzuciła się mu na szyje.
- Ty wariatko nie duś mnie. Wszystko załatwione i może Dumbledore da mi w końcu spokój. Idril wracasz do Hogwartu jako nowa osoba – powiedział patrząc na nią ciepło.
Zmartwił się widząc pustkę w jej oczach, więc bez słowa wyplątał się w objęć siostry, która ciągle obejmowała go w pasie. Podszedł do obrazu nieszczęścia i rozpaczy skulonego na fotelu. Nemi chyba zorientowała się o co chodzi jej braciszkowi, gdyż w ekspresowym tempie i tak cicho, że był pod wrażeniem jej zdolności wyprowadziła wszystkich z salonu. Deimon bez żadnych ceregieli posadził sobie przyjaciółkę na kolanach jak małą dziewczynkę oraz przytulił mocno nic nie mówiąc czekając, aż trochę ochłonie.
- Powiedz mi dlaczego to wszystko musi być takie pojebane? – zapytała, a w jej głosie słychać było ból.
- Iskierka, popatrz na mnie – powiedział, lecz ona uporczywie wpatrywała się w jego podbródek. Pochylił lekko głowę i spojrzał jej głęboko w oczy.- Posłuchaj uważnie i zapamiętaj sobie moje słowa. Już nic złego ci się nie stanie, a ja Angelus Deimon Vinyolonde Merweredo obiecuje, że każdy kto spróbuje ci cię skrzywdzić będzie błagał o śmierć, a gdy już się spełni jej marzenie to osobiście dopilnuje, aby Lucyfer się nim odpowiednio zajął tak, iż na wieki popamięta gniew Wyklętych. Zrozumiano!
Idril roześmiała się widząc te szatańskie błyski w oczach przyjaciela, ponieważ widziała do czego zdolni są on wraz z Nemi, gdy mają wybitnie wredny humor.
- No widzę, że już lepiej. Leć, bo Nemi gotowa pomyśleć, iż cię uwiodłem i jeszcze mnie wykastruje za grzech nie popełniony acz planowany.
Idril posłała mu uwodzicielski uśmiech, za który niejeden facet dałby się zabić.
- Możesz pomarzyć.
- Jesteś pewna? Wiesz ja mam swoje sposoby.
- Oj nie wątpię. Wiesz ja chyba słyszę jak Nemi mnie woła.
- Tchórz – rzucił w pustą przestrzeń.
Śmiał się długo patrząc na drzwi, za którymi zniknęła jego mała przyjaciółeczka. „Mała, cóż trafne określenie, w końcu jest mniejsza ode mnie o dobre trzydzieści centymetrów.” Pokręcił głową i przeniósł się do swojego gabinetu. „Przyjemność przyjemnością, ale obowiązek na pierwszym miejscu” pomyślał, ale trochę zwątpił widząc to co czeka na niego na biurku.

Deimon dopiero po upływie trzydziestu sześciu godzin skończył pracę w biurze, a jedyne na co miał ochotę stanowił prysznic oraz łóżko. „Spać przez kolejne dwie doby” - z takimi marzeniami przeniósł się do swojej sypialni, w której zwątpił czy w czasie najbliższych kilkunastu godzin zobaczy je, lecz postanowił walczyć choć wiedział po minie Nemi wyciągniętej wygodnie na miejscu, gdzie on powinien być, że i tak nic z tego nie wyjdzie.
- Dobrze, że już jesteś – powiedziała, gdy tylko go dostrzegła.- Jedziemy dziś na Pokątną.
Młodzieniec spojrzał nią groźnie, ale ona nawet nie zareagowała, ponieważ wiedział, że tylko ona może sobie na to pozwolić.
- Siostra ja idę spać. Koniec kropka – Nemi spoglądała na niego spod rzęs, a ono nie podobało mu się wcale.
- Jesteś pewny?
- TAK!!!
- No cóż. W razie pójdę powiedzieć Idril, że chcesz spać i musi iść bez ciebie.
- To był cios poniżej pasa.
- Wiem – odparł uśmiechając się do niego promiennie.
- Daj mi choć wziąć prysznic i się przebrać.
Patrzył jak w podskokach wybiega z jego sypialni i pokręcił głową. „Dobrze, że choć ona jest na tyle odważna, aby mi się przeciwstawić.” Szybko ruszył do łazienki bardzo dobrze wiedząc, iż nie może sobie pozwolić na puszczenie Idril na Pokątną samej. Co prawda dziewczyna doszła już do siebie i bardzo się zmieniła, więc mógłby być o nią spokojny w każdej innej sytuacji, ale nie w tej, gdy będzie musiała poradzić sobie z tyloma wspomnieniami. Zaklął szpetnie pod nosem.

Gdy zszedł do salonu wszyscy oczekiwali już tylko na niego. Skinął nieznacznie głowa nie mówiąc ani słowa jednocześnie czując na sobie ich zdziwione spojrzenia. Nemi powiedziała im tylko, że on dziś będzie niczym zombie oraz aby dali mu spokój i za był jej bardzo wdzięczny. Trochę przeszła mu wściekłość na nią za to, iż go w to wmanewrowała, jednak widząc pełny podziękowań wzrok Idril całkiem jej wybaczył. Uśmiechnął się ciepło i wspólnie przenieśli się prosto na prawie pustą, z powodu wczesnej pory, ulicę Pokątną. Deimon chwali niebiosa za to, że nie ma na niej zwykłego gwaru, ponieważ był pewny, iż by tego nie zniósł.
- Co mamy najpierw w planie? – Zapytał młody Merweredo.
- Nowe szaty. Zamów sobie w kolorach Slytherinu, bo na bank będziesz tam razem ze mną.
Młodzieniec roześmiał się.
- Idril ty też to zrób, gdyż idziesz tam z nami.
- Cała rodzina w moim domu. Lu, powiedz mi co ja takiego zrobiłem, iż te cztery diabły wcielone będą notorycznie przyprawiać mnie o niestrawność.
- Wujaszku nie ciebie innych – rzekła Idril, która podchwyciła sposób zwracania się do Seva od następcy tronu, a Snape to tolerował choć nie bardzo mu się podobało nazywanie go w ten sposób.
-Widzisz, Sev, ty będziesz bezpieczny przyjacielu – odparł Lucjusz obejmując go pocieszającym gestem i ciągnąc w stronę sklepu Madame Malkin.

Pozostali nie mogli wyjść z podziwu dla sprawności z jaką Deimon i Nemi wszystko załatwiali, a biorąc pod uwagę zdolności do przeciągania w nieskończoność czynności kupowania przez czarodziejskich sprzedawców było nie lada wyczynem. Działo się tak chyba przez ich onieśmielające zachowanie, gdyż dopiero można było zauważyć ich arystokratyczne korzenie, o których zapominali w gronie przyjaciół.
Odwiedzili także sklep ze sprzętem do Quidditcha, gdzie na wystawie prezentowana była najnowsza miotła wykorzystywana już przez niektóre drużyny. Młody Merweredo choć ostatnio nie miał czasu na ten sport to jednak bardzo się nim interesował. „Podmuch” prezentował się znakomicie, a jego walory dla koneserów najpopularniejszego sportu czarodziejów były po prostu wspaniałe. Przyspieszenie do 190 mil na godzinę w ciągu 12 sekund, wyposażona w najnowsze zaklęcia pozwalające na grę w każdą pogodę oraz rączka zrobiona z hebanu to wszystko nie pozwalało Draconowi odejść od wystawy i obserwować ją oczami podobnymi do spodków. Po kilku minutach jednak dwie młode kobiety odciągnęły ich od wystawy, gdyż nie miały w planach spędzenia w tym miejscu całego dnia.

- No to chyba wszystko załatwione, a teraz pozostała tylko księgarnia – powiedziała Nemi uśmiechając się słodko do braciszka.
- Dlaczego zostawiliście ją na koniec?
- Bo on, - wskazała drugiego młodzieńca – Draco, jest bibliofilem – mówiąc to uśmiechnęła się złośliwie do Deimona.
- Może i jestem, ale tutaj nie ma nic co mogłoby mnie w jakikolwiek sposób zainteresować.
- Nie kracz, bo wykraczesz wrono – odparła jego siostra i niczym małe dziecko pokazał mu język, a ten tylko wzniósł oczy do nieba.
- Chodźcie, bo coś mi mówi, że zaraz zjawi się tu połowa Zakonu – rzekł Sev patrząc wymownie w stronę Remusa Lupina, który jeszcze ich nie zauważył.

W księgarni przyszywane rodzeństwo znów zaczęło odstawiać swoją szopkę, lecz tym razem dołączyła do nich Idril. Młody Merweredo stanął za siostrą i objął ją lekko w pasie, aby bez problemu zaglądać jej przez ramię oraz widzieć co ta czyta. Po kilku sekundach wzdrygnął się.
- Romans z epoki wiktoriańskiej, Nemi?!
- Demon, co ty masz do romansów. No popatrz na przykład ten – Idril z szatańskim błyskiem w oku wyciągnęła jedna z książek leżących koło niej, a młodzieniec bez ceregieli zajął taką samą pozycję jak wcześniej za Nemi i lekko opierając brodę na jej ramieniu przeczytał tytuł: „Dziwne losy Jane Eyre”
- Draco, pozwól na chwilkę.
Bladowłosy oderwał się od księgi, którą właśnie przeglądał i podszedł do Deimona stając tak jak wcześniej on za Nemi przysuniętej do reszty i kontemplującej dzieło.
- Draco widzisz to – powiedział Deimon i delikatnie wyjął książkę z rąk Idril jakby była ohydną oraz śmierdzącą skarpetką, trzymał ją w dwóch palcach jak najdalej od siebie.- To właśnie jest literatura, której druku powinno się zakazać, a autorkę zlinczować. Właśnie przez coś takiego kobiety żądają od mężczyzn niewiadomo jakich dowodów miłości i wypróbowują ich cierpliwość biorąc ich na zazdrość.
Młody Malfoy nie namyślając się długo wyjął różdżkę, a na jej końcu zapłonął ogień, który natychmiast z szatańskim błyskiem w oku zbliżył do klasyki autorstwa Charlotte Bronte.
- Spalić! Zniszczyć!
- Synu, bądź człowiekiem. Nie widzisz, że dziewczyny cierpią widząc twoje poczynania – rzekł Lucjusz szczerze ubawiony tym małym przedstawieniem, lecz jego humor trochę popsuł widok gromadki Weasley’ów w drzwiach księgarni „Esy i Floresy”. Szturchnął przyjaciela i wskazał głową na wejście ten tylko zaklął szpetnie, gdyż wiedział, że na pewno nie obejdzie się bez zgrzytów i nie mylił się.

Deimon wyczuł zbliżających się ludzi, odwrócił się ciągle obejmując Idril w pasie opiekuńczym gestem. W drzwiach stała cała rodzina Weasley’ów z Ronem na czele. Nemi podchwyciła jego wzrok i podążyła za nim odwracając się co też musiał zrobić Draco. Teraz obie pary stały dokładnie naprzeciw rodziny. Młody Merweredo bardzo dobrze widział zdenerwowanie Rona, które przerodziło się we wściekłość, gdy zobaczył kogo on obejmuje. Idril nie zmieniła się tak bardzo, aby nie dało się w niej rozpoznać dawnej Hermiony, a rudzielec był w niej zakochany. Jednak ta dziewczyna miała niewiele wspólnego z tamtą znaną gryfonowi. To co przeżyła wywarło duży wpływ na jej charakter.
- Witam państwa. Bardzo się cieszę, że się spotkaliśmy. Jak mijają wakacje? – zaczął Wyklęty, który postanowił być miłym tak długo jak się da, a jednocześnie delikatnie przesunął Idril tak, że stała teraz za nim. „Jestem gentelmenem i jeśli już ktoś ma oberwać to niech będę to ja” – pomyślał widząc jak Draco próbował chyba zrobić to samo, lecz nie z jego siostrzyczką te numery.

Severus obserwował rodzeństwo, które wyraźnie zamierzało bronić pozostałej dwójki niczym tygrysy swoich młodych.
- Możemy się nie wtrącać dadzą sobie radę – rzekł po chwili.
- Na pewno? – Zapytał Lucjusz patrząc na niego z powątpiewaniem.
- Popatrz.
Malfoy zrozumiał o co chodziło przyjacielowi. Rodzeństwo najwyraźniej postanowiło wziąć cały ewentualny atak na siebie i bronić przyjaciół, czyli jeśli ktoś jest na tyle głupi, aby z nimi zadzierać równie dobrze mógłby już teraz popełnić samobójstwo. „Tych dwoje jest wprost cudowne dla rodziny” – pomyślał. „Są oddani i gotowi zrobić wszystko, a jednocześnie bardzo trudno mi jest sobie wyobrazić, że mogliby kogoś skrzywdzić, ale kiedy w grę wchodziła ich rodzina, a oni za jedna wielką rodzinę już się uważali, nie mieli skrupułów. Dowiedział się o tym pewnej nocy na ulicy mrocznych czarodziei w Oslo, gdy Deimon prawie zabił człowieka, który odważył się obrazić jego siostrę.

Merweredo słyszał rozmowę Seva z Lu i sam nie wiedział czy był im wdzięczny za to, że nie maja zamiaru się wtrącać czy może zrobić im awanturę.
- My też się bardzo cieszymy, że się spotkaliśmy, kochaneczku – powiedziała Pani Weasley uśmiechając się do niego ciepło tak jak reszta rudej kompani oprócz Rona.- Chyba nie znam twojej towarzyszki.
- Gdzie moje maniery?! – rzekł teatralnym gestem okręcił Nemi dookoła.- Nemezis Deveraux Markov.
- Dzień dobry! Jak sadze mam przyjemność z państwem Weasley – odezwała się z oszałamiającym uśmiechem czym już podbiła serca bliźniaków i pana Weasley’a.
- Oczywiście. Ja jestem Fred - jeden z bliźniaków wskazał na plakietkę na piersi.
- Czyli to jest George – wtrąciła wskazując na drugiego z braci, a obaj patrzyli na nią trochę skołowani.- No co?! Deimon opowiadał mi o was.
- Naprawdę! Ja jestem Ginny, ale i tak wszyscy mówią mi Gin.
- To ja powiem ci w sekrecie, że mi teraz wszyscy mówią Nemi, a to wina tego drania –skinęła głową w stronę następcy tronu.
- Moja wina. Moja tak.
- Czyżbym uraziła naszą świętą niewinność? - roześmiała się szyderczo.
- Nie uraziła, a zdenerwowała. Moja zemsta będzie słodka i ostateczna.
- Już się boje.
- Bój się – rzekł Deimon patrząc na nią z jawną groźbą w oczach i jakimś szatańskim błyskiem, że aż dziewczyna się wzdrygnęła.
- Przestań natychmiast.
- Ja dopiero zaczynam, ty szlamo od siedmiu boleści – wiedział, iż tym słowem wywołał niezłe poruszenie za sobą, a Idril i Draco ledwo powstrzymywali śmiech.
- Szlamo! Moja krew jest bardziej błękitna niż Malfoy’a, ale i tak dziękuję za komplement- odparła uśmiechając się do niego promiennie.
- Zawsze do usług – rzekł podnosząc ją bez ostrzeżenia i okręcając się z nią parę razy.
- Sądziłem, że da ci w twarz – w końcu przemówił Fred tylko kręcąc głowa z niedowierzaniem.
- Miałabym go spoliczkować tylko za to, że powiedział mi komplement?
- U nas się tego nie uznaje za komplement – powiedział pani Weasley obserwując ją ze zdziwieniem.
- Dla mnie posądzenie o bycie mugolskiego pochodzenia to komplement.
- Bo ty siostra jesteś inna.
- Tak, a kto mi może wytłumaczył te wszystkie zawiłości rasistowskie i piękno tego słowa inaczej pojmowane – odezwała się po chwili dając mu niezłego kuksańca w bok.
- My chyba przez to wszystko się nie przywitaliśmy.
- Ależ my was znamy, Hermiono.
Przez twarz dziewczyny przebiegł nagły jakby bolesny skurcz.
- Tak, lecz zaszły pewne zmiany, panie Weasley. Chyba pan wie, iż...
- Tak, wiemy – odezwała się Molly przyglądając się dziewczynie ze współczuciem.
Deimon chciał do niej podejść i objąć ją, a później samemu im wszystko wyjaśnić, lecz wiedział, iż powinna zrobić to bez niczyjej pomocy, aby ostatecznie odciąć się od przeszłości.
- Zaszły pewne zmiany – przemówiła cichym głosem.- Teraz jestem pod opieką rodziny ze strony matki, ale zanim mnie do siebie przyjęli postawili warunek zmiany imienia i nazwiska. Taka jest tradycja, a mi to jak najbardziej odpowiada.
Młody Merweredo kontem oka dostrzegł jak Ron prostuje się gwałtownie.
- Tak, rozumiemy. Mamy nadzieje tylko, że ta rodzina będzie dla ciebie odpowiednia.
- Ależ jest, proszę pani, oni są cudowni – wyraźnie się rozpromieniła.- Teraz jednak nazywam się Luthien Idril Deveraux Markov, a wszyscy mówią mi Idril – widać było, że w napięciu czeka na reakcje rudowłosej rodziny.
- Czyli wy - Odezwał się pan Weasley wskazując głową na Nemezis - jesteście rodziną.
- Kuzynkami.
Deimon stwierdził, że już czas zakończyć tą rozmowę. Podszedł do przyjaciółki jednocześnie rzucając swojej przyszywanej siostrze spojrzenie, a błyskawicznie pojęła o co mu chodzi, lecz nie zdążyli wprowadzić tego planu w życie.
- Możesz mi powiedzieć, Idril – powiedział Ron cedząc jej imię z jawną kpiną.- Co ty robisz w towarzystwie syna Śmierciożercy, który prawdopodobnie był jednym z osób zabijających ci rodzinę? Nie zdziwiłbym się gdyby i on miał mroczny znak na ręce. Ty, Harry, dałeś się im przekupić bajeczkami o innym ojcu? Zdrajcy i mordercy - ostatnie słowo wręcz wypluł im pod nogi.
Na Deimonie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Objął tylko Iskierkę, którą te słowa wyraźnie zabolały. Musiał coś zrobić, gdyż bardzo dobrze wiedział, że Severus i Lucjusz już się do nich zbliżają niewidoczni za półek z książkami.
- Ron dam ci jedną radę – powiedział zimnym głosem widząc wściekłość wymalowaną na twarzy pani Weasley i samemu myśląc o zaciśnięciu dłoni na gardle byłego przyjaciela.- Zastanów się nad tym co mówisz i myślisz, bo Pettigrew zaczynał tak samo swoja karierę, a teraz jest zabawką Tomusia skazaną przynajmniej na jeden Cruciatus dziennie i zaznaczam przynajmniej jeden. Jeśli takie są twoje aspiracje na przyszłość to w takim wypadku nie przeszkadzam i życzę powodzenia – zakończył słysząc jak koło niego Nemi zakrztusiła się dławionym śmiechem, a Draco musiał odwrócić głowę, gdyż szczerzył się niczym wariat.
- Przepraszam za tą scenę - rzekł uśmiechając się naprawdę przeuroczo do pani Weasley.
Severus stwierdził, iż najwyższy czas zabrać ich stąd, ponieważ sytuacja zrobiła się niebezpieczna.
- Na nas już czas. Było nam bardzo miło, ale sami państwo rozumiecie - głos Snape’a bynajmniej nie potwierdzał, że miał takie odczucia, ale czego powinni się po nim spodziewać.
Pożegnali się ze sobą w dość sztywnej atmosferze, a Deimon niby przypadkiem wychodząc jako ostatni staną koło Rona i szepnął mu do ucha słowa, które były przeznaczone tylko dla niego.
- Jeszcze raz spróbujesz zrobić coś takiego, a obiecuje, że zabije – rudzielec wzdrygnął się słysząc tak lodowaty i złowieszczy głos z ust przyjaciela.- Później załatwię ci przytulną miejscówkę u Lucyfera, aby on wyjaśnił ci czemu z moją rodziną się nie zadziera – skończył rzucając jeszcze zimne spojrzenie na twarz bledszą od koloru widmowej skóry Prawie Bezgłowego Nicka.
Po opuszczeniu księgarni Nemi popatrzyła na niego ostro.
- Coś ty mu powiedział?
- Tajemnica zawodowa.
Widział jak ona, aż gotuje się ze złości.
- Możemy już wracać?! Jestem może wytrzymały, ale jak zaraz nie znajdę się w pobliżu mięciutkiego łoża w mojej sypialni to zacznę zabijać, gryźć, kopać i niech siła wyższa ma cię w opiece siostra jak dorwę twoje ciało.
- A co tobie? – Zapytał Severus spoglądając na niego i nic nie rozumiejąc.
- On powinien teraz smacznie spać po kilkunastu godzinach pracy ponad siły. Przepraszam, braciszku, ale wiesz ja nie potrafię się już bez ciebie nigdzie ruszyć – powiedziała i przytuliła się do niego na oczach zdziwionych przechodniów, a po chwili cmoknęła go w policzek.
- Ty się nie łaś i tak ci nie wybaczę.
- Na pewno?! A co mogę zrobić, żebyś mi wybaczył? – Spytała patrząc na niego z przymilnym uśmiechem.
- Zastanówmy się – rzekł uśmiechając się wrednie.- Możesz mi zrobić masaż.
- Tylko tyle? – odezwała się, lecz zaraz pożałowała swojej wypowiedzi.
- To dopiero preludium do tego co cię czeka, siostra.
- Oj daj spokój, Deimon. Zmywajmy się – odezwał się Draco, który najwyraźniej miał już dość ich ciągłego przekomarzania się choć, gdy tylko mógł wtrącał swoje trzy knuty.

Zaraz po powrocie z Pokątnej młody Merweredo pożegnał się ze wszystkimi i przeniósł do swojego domu, który powitał przybycie gospodarza zadowolonym mruczeniem. Myślał nad wydarzeniami tego dnia wycierając włosy po zimnym prysznicu. Martwiło go trochę, że Ron tak zareagował. Jednak nic nie mógł na to poradzić. Zaśmiał się wrednie myśląc, iż w jego gabinecie leży decyzja Rady Hogwartu, aby Idril umieścić w domu, do którego trafi Nemezis. Było to oczywiście wbrew przepisom, ale czego nie załatwi sakiewka pełna złota i wpływowe nazwisko.
- Czas spać, bo jutro będzie z ciebie wrak, a w końcu jutro musisz być głową rodziny i zaopiekować się nimi.
Zdziwił się z jaka łatwością przejął wszystkie swoje obowiązki.


Objaśnienia:
* nazwa domu Malfoy’ów


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MITHGAR ŚWIAT FANTASY Strona Główna -> Opowiadania ze świata Harrego Pottera Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 3 z 7

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin