Forum MITHGAR ŚWIAT FANTASY Strona Główna MITHGAR ŚWIAT FANTASY
FORUM ZOSTAŁO PRZENIESIONE NA http://mithgar.jun.pl/
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Harry Potter i historia pradawnych
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MITHGAR ŚWIAT FANTASY Strona Główna -> Opowiadania ze świata Harrego Pottera
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
el_lothril
Łowca



Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Jazzu

PostWysłany: Czw 19:25, 06 Lip 2006    Temat postu:

Ha! I oto kolejna cudowna część. Ja mam tylko jedno - no, może dwa "ale".
Cytat:
lecz jego nadzieja okazał się jednak płynna
Taa... Płynna jak morze...
No i jeszcze dwa pytania: kto to są ci 'lycjanie', bo jestem chyba nie w temacie? I czy będzie coś jeszcze o Bractwie Skrzydła Nocy, bo także nie bardzo wiem co to jest? Ach, i jeszcze jedno - standardowe: kiedy kolejny rozdział?
Z góry dziekuje za odpowiedź.
Pozdrowenia i najlepsze życzenia
el


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tamuril Sirfalas
KRÓLOWA



Dołączył: 25 Maj 2006
Posty: 47
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Pałac Mithgaru

PostWysłany: Czw 19:37, 06 Lip 2006    Temat postu:

Monika chyba peany zacznę pisać na twoją czejść . Rozdział poprostu cudo i Ślizgoni górą . Fantastyczne. Napiszę coś więcej jutro bo dopiero co wróciłam z Wrocka i jestem padnięta.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA



Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera

PostWysłany: Czw 20:44, 06 Lip 2006    Temat postu:

Odpowiedz na pytania el_lothril

O tych tajemniczych lycjanach jeszcze się dowiesz tak jak dowiesz się wiecej o Bractwie. Wszystko jednak w swoim czasie. =)

Z pozdrowieniami
Monika Stiepankovic


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
d@rk @ngel
Gość






PostWysłany: Pią 13:11, 07 Lip 2006    Temat postu:

Mam jedno małe pytanko.
Chodzi mi o to, że Miona, a raczej Idriel jak napisałaś na początku jest cóką brata Daga, czyli jest Wyklętą od strony ojca. Natomiast dalej jak opisywałaś, to było, że zajmie się nią rodzina od strony matki. Nie wiem czy to jest błąd zamierzony, by zmylić Dropsa i innych, czy też błąd niezamierzony ale popełniony przez zwykłą pomyłkę. Chciałabym Cię prosić o to, byś mi to wyjaśniła, bo nie za bardzo rozumiem.
Z pozdrowieniami
d@rk @ngel
Powrót do góry
teri
Gość






PostWysłany: Pią 14:33, 07 Lip 2006    Temat postu: prośba

Kiedy będzie nastepny rozdział???!! Ta historia jest sssssssssssuuuuuuuuuuuuupppppeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeerrrrrrrrrrrrrrrrr!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!11 Z koleżankami ją uwielbiamy, a że 15 jedziemy na obuz to wydrukowałyśmy sobie te rozdziały i będziemy sobie ta historie czytać wieczorem. Więc miałabym prośbe do autroki aby jeszcze przed 12 lub w ten dzień napisała rozdział lub więcej abysmy i te mogły sobie wydrukować, abyśmy miałt więcej tej cudownej histori Mr. Green
Powrót do góry
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA



Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera

PostWysłany: Pią 19:22, 07 Lip 2006    Temat postu:

To jest błąd zamierzony. D@rk @ngel I ja sama wyjeżdżam 9 wiec nie wiem czy wkleję kolejne rozdziały, choć 10 powinien się ukazać

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cissy
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 26 Maj 2006
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zamek Czarodzieji Słońca i Księżyca

PostWysłany: Pon 14:03, 10 Lip 2006    Temat postu: NOBEL LITERACKI DLA KSIĘŻNICZKI

No Monika, mam nadzieję że jak dobrze wypoczniesz to będziesz pisała częściej. Chociaż i tak piszesz systematycznie... i dobrze. Rozdział jak zwykle super... Co tu dużo mówić. Pisz dalej i dalej zachwycaj nas pomysłami.
Poczucie humoru jak najbardziej mi odpowiada Grey_Light_Colorz_PDT_05
Życzę miłych wakacji
Wierna fanka (Grey_Light_Colorz_PDT_02 )
Cissy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA



Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera

PostWysłany: Nie 17:13, 16 Lip 2006    Temat postu:

Rozdział 10


Postanowili przenieść się jako ostatni od razu do pociągu, a wcześniej wysłali tam Severusa, aby zajął im jeden przedział, gdyż swoim nagłym pojawieniem mogli wzbudzić sensacje. Bądź co bądź nie mieli licencji i choć nie przenieśli się tam za pomocą teleportacji to woleli nie musieć się z tego tłumaczyć.
W przedziale byli tylko Nemi i Deimon, gdyż pozostała dwójka musiała podołać obowiązkom bycia prefektem. Dziewczyna była zaciekawiona ich dość niecodziennym sposobem dostawania się do szkoły.
- Wy tak zawsze?
Jej towarzysz tylko skinął głową widząc niesmak na twarzy siostrzyczki, a prawdę powiedziawszy gdyby nie oni prawdopodobnie pojawiłby się w szkole dopiero następnego dnia, ale nie mógł tego uniknąć, gdyż w końcu trzeba się zaopiekować swoja trzódką, która była dość nieokiełznana.
- Demon, powiedz mi, że ta szkoła nie będzie taka okropna jak mi się wydaje?- Zapytała z nadzieją panna Deveraux, której twarz wyrażała przerażenie jakby to był tylko zły sen.
- Nie będzie, bo my tam będziemy i prędzej rozniesiemy Hogwart na strzępy niż pozwolimy sobie na nudę. Zgoda?!
Patrzył z uśmiechem na siostrę, która zapiszczała z radości. „Czego się jednak nei robi dla rodziny” – pomyślał patrząc na dziewczynę, która zajęła się lekturą „Dziwnych losów...”. Używała tej książki, aby denerwować Draco szczerze jej nie znoszącego. Przymknął oczy i czekał, aż pojawi się tamta dwójka. Zapowiadało się niezłe przedstawienie.
Nie musiał długo czekać, gdyż już po chwili do przedziału wpadły dwie roześmiane kulki energii przez przypadek będące również ich przyjaciółmi. Uśmiechnął się cierpko i znów przymkną oczy.
Idril popatrzyła na przyjaciela wygodnie rozpartego na siedzeniu z wyprostowanymi nogami skrzyżowanymi w kostkach i głową lekko odchyloną do tyłu oraz zamkniętymi oczami. Wyglądał jakby spał, lecz była pewna, że wszystko bacznie obserwuje. Uśmiech, który pojawił się na jego wargach potwierdził jej to przypuszczenie. Podeszła do niego mijając kłócących się znów o tą książkę Smoczka z Nemi i cmoknęła go w policzek na powitanie wiedząc, że to go natychmiast „obudzi”, a jednocześnie usiadła mu na kolanach.
Deimon popatrzył na to piękne coś co bezceremonialnie usiadło mu na kolanach i uśmiechało się do niego niewinnie z oczkami podobnymi do sarenki Bambi.
- Widzę, że wynajęliśmy za mały przedział, bo nie ma dla nas miejsca.
- Tak masz racje – odparła Idril uśmiechając się do niego promiennie.
- Ja zawsze mam rację. Tylko zastanawiam się czy mam skorzystać z okazji i zachować się jak prawdziwy facet czy może jak gentleman. Jak myślisz, Kocie?
Dziewczyna najeżyła się na sam dźwięk przezwiska jakie nadał jej młody Malfoy. Jednak jej myśli zaprzątnęła dłoń Deimona, która znalazła się niebezpiecznie blisko jej nogi. Idril z piskiem zeskoczyła mu z kolan i opadła na siedzenie obok. Młodzieniec tylko się roześmiał oraz wyciągnął z kieszeni zapalniczkę, aby zacząć się nią bawić, a jednocześnie rozkoszował się widokiem zarumienionej i zawstydzonej przyjaciółki.
- Szelma z ciebie wiesz?
- To nie ja wpakowałem ci się na kolana.
- To ty mnie nie lubisz – rzekła Idril zręcznie udając, że zbiera jej się na płacz.
- Masz racje ja cię nie lubię - powiedział całkiem poważnie.
Dziewczyna patrzyła się na jego poważną twarz z niedowierzaniem. Nawet Nemi i Draco przestali rozmawiać i przyglądali się całej scenie.
- Myślisz że jestem ładna? – Zapytała w końcu.
- Nie – odparł zimnym i obojętnym głosem.
- Jestem w twoim sercu? - Dziewczyna była coraz bardziej podłamana.
- Nie.
- Jakbym odeszła płakałbyś za mną?
- Nie.
Nemi obserwująca całą tą scenę myślała, że na miejscu zabije swojego brata albo lepiej zacznie go torturować. Jak on mógł jej to zrobić.
Deimon patrzył jak Idril ze wszystkich sił stara się nie płakać i podnosi się z miejsca. Złapał ją za rękę oraz odwrócił twarzą w swoją stronę tak, aby patrzyła mu w oczy. Zaczął mówić poważnym głosem.
- Nie lubię cię, a kocham cię. Dla mnie nie jesteś ładna tylko piękna. Nie jesteś w moim sercu, bo to ty jesteś moim sercem. Nie płakałbym za tobą, a umarłbym z tęsknoty.
dziewczyna przez chwilę nie wiedziała co się dzieje potem z dzikim piskiem rzuciła się w otwarte ramiona młodzieńca, który śmiał się teraz głośno.
- Przeklęty romantyk – rzekła Nemi, której głos ociekał jadem, lecz w oczach czaiły się iskierki rozbawiania. W końcu to był jej brat, a przy nim o zwykłym wyznaniu miłości nie mogło być mowy.

Severus wchodząc do przedziału przyszłych ślizgonów nie bardzo wierzył w to co widzi. Deimon czytał książkę, a jednocześnie gładził rudą czuprynę Idril, która spała z głową na jego kolanach. Na drugim siedzeniu obrazek był podobny tyle, że panna Deveraux nie spała, a czytała książkę robiąc sobie poduszkę z kolan Draco. Pokręcił głowa. „Tu albo będą dwie pary albo rebelia w szkole i czworokącik” – pomyślał.
- Sev, a cóż cię sprowadza w nasze skromne progi? – Zapytał jego podopieczny, który wyglądał na rozbawionego czymś i nauczyciel miał nieodparte wrażenie, że tym czymś jest jego mina.
- Tu. Pewnie popieprzony uke – odparł widocznie nie zadowolony.
- Chyba raczej pieprzony. Jak mniemam chodzi o Lucjusza?
Draco drgnął gwałtownie słysząc imię swojego ojca wypowiedziane w tak dziwnym kontekście zwłaszcza, że czuł wyraźnie jak Nemi ledwo powstrzymuje śmiech.
- Tak o niego. Draco, proszę przyjdź po uczcie do mojego gabinetu. Najlepiej weź ze sobą też ich.
Severus nie powiedziawszy nic więcej zmył się jak niepyszny. Draco wpatrywał się intensywnie to w przyszywane rodzeństwo.
- O co chodzi z tym uke?
Deimon patrzył z niesmakiem na siostrę, która już jawnie zaczęła się zwijać ze śmiechu.
- Bo widzisz, Draco, tu chodzi o budowę związku homoseksualnego – powiedział, a jednocześnie pomyślał: „do czego to doszło, żebym ja musiał uświadamiać tego gościa” a po chwili kontynuował tak samo poważnym tonem:- Dokładniej uke jest w takim związku odpowiednikiem kobiety. Chyba nie muszę ci tłumaczyć do czego jest potrzebny w takim wypadku seme?
Draco przez chwilę trawił słowa Deimona, a potem uświadomił sobie, że oni powiedzieli, iż jego ojciec jest uke. W tym momencie sam wybuchnął śmiechem, gdyż posądzenie jego ojca o bycie gejem było już samo w sobie pomysłem niedorzecznym, a dodanie do tego, że to on w takim związku byłby kobietą było już szczytem niedorzeczności.

Byli już gotowi do wyjścia, gdy pociąg wtoczył się na stacje w Hogsmeade. Na zewnątrz czekał na nich Mistrz Eliksirów.
- Jeszcze godzinę i masz mnie traktować jak nauczyciela, a nie opiekuna – powiedział mężczyzna, a jego głos był ostry, ale w oczach migotały rozbawione błyski. Obaj bardzo dobrze wiedzieli, że Deimon nie zastosuje się do tego polecenia i żaden z nich nie chciał tego, ale musiało to zostać powiedziane przy świadkach, aby nikt nie podejrzewał, iż Severus Snape na zamiar wyróżniać swojego podopiecznego.
- Oczywiście, szefie – odparł młodzieniec salutując mu czym wywołał ogólne rozbawienie młodzieży już zgromadzonej koło powozów.
Wiedział, że wszyscy przyglądają się im z zainteresowaniem, a zważywszy, iż większość z nich rozpoznała w Idril dawną Hermione i nie mogła uwierzyć własną oczom widząc jak rozmawia z Draconem w cywilizowany sposób. Ron patrzył z zawiścią na Deimona, który jak gdyby nigdy nic obejmował jego ukochaną. Jak on mógł i jak ona mogła mu na to pozwolić. Szybko ruszył w ich stronę potrącając po drodze niezliczoną ilość osób. Jakieś dwa metry od roześmianej piątki drogę zastąpiła mu Ginny.
- Opanuj się człowieku.
- Zejdź mi z drogi.
- Podejdziesz do nich i co im zrobisz? – Zapytała, a Ron starał się odepchnąć siostrę, lecz kiedy to mu się nie udało spojrzał na nią przeciągle.
- Co? Wypatroszę tego przyszłego Śmierciożercę Malfoy’a oraz rzucę parę porządnych klątw na Deimona i tą dziwkę Deveraux, a potem zabiorę stamtąd Hermione.

Cały peron nagle ucichł. Deimon odwrócił się powoli w stronę dawnego przyjaciela i bardzo wolno skierował się w jego kierunku.
- Coś ty powiedział?
- To co słyszałeś – odparł Ron, który teatralnie napluł mu pod nogi.
- Obiecuje ci, że wyplujesz te słowa razem z własną krwią – powiedział Merweredo i w tym momencie nie było osoby, która podejrzewałaby, iż nie spełni swojej groźby.
- Cholera! Profesorze, proszę stąd zabrać tego idiotę zanim Demon go rozszarpie – zawołała. Severusowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, gdyż wiedział, że Weasley’owi i tak się nie upiecze, a lepiej by zrobił zaczynając się modlić, aby nie spotkać potomka Lucyfera w jakimś ciemnym zaułku. Nemi bez żadnych wstępów stanęła pomiędzy bratem a rudzielcem.
- Deimon dosyć. Chodźmy stąd – mówiła, a ciarki przeszły jej po plecach kiedy pochwyciła wzrok swojego brata, w którym kryła się niczym nie tłumiona żądza mordu. Słyszała jak Mistrz Eliksirów odciąga protestującego Weasley’a.- Chodź – powiedziała w końcu głosem tak zimnym, że ci którzy ją słyszeli wzdrygnęli się.
Deimon postanowił, iż bezpieczniej będzie nie robić tutaj żadnych scen. Co prawda to był jego przyjaciel, ale nikt nie ma prawa obrażać jego siostry. Uśmiechnął się do niej promiennie.
- Dobrze!- skinął głową, a po chwili dodał:- Co się odwlecze to nie uciecze.
Ginny patrzyła jak jej przyjaciel odchodzi w stronę pozostałej dwójki, a jednocześnie słyszała też jak Ron kłuci się z nauczycielem.
- Pan go teraz broni tak? Boi się pan, że mógłbym mu coś zrobić i już nie byłby taki doskonały w oczach ogółu.
- Mylisz się, Weasley. Nie chciałem po prostu, aby zabił cię przy świadkach, gdyż po prostu nie warto przez kogoś takiego jak ty włóczyć się po sądach.
- Trafiłby do Azkabanu – powiedziała Ginny, która już na serio bała się o brata, a Mistrz Eliksirów jednak tylko się uśmiechnął.
- Uwierz mi, że nie skazano by go. Jednak radziłbym ci nigdzie nie chodzić bez obstawy. Może teraz ci odpuścił, lecz nie zrobi tego więcej.
Jego siostra patrzyła za oddalającym się Snapem. „Przecież Harry nie mógłby skrzywdzić Rona, a może jednak szepnął” - pomyślała. „Co się odwlecze to nie uciecze to były jego słowa.” Zadrżała i pociągnęła wciąż oniemiałego brata do jakiegoś powozu. Jedno wiedziała na pewno Wielka Trójca Hogwartu już nie istnieje.

Słyszeli gwar z Wielkiej Sali, gdy sami zajmowali wygodne fotele w bocznym pokoju koło stołu nauczycielskiego. Czekali na moment kiedy dyrektor zabierze głos i oznajmi, że odbędzie się przydział jeszcze dwóch osób, ale to trzy znajdą nowe domy, a raczej dom, ponieważ Deimon nie miał wątpliwości, że znajdą się w Slytherinie. Słyszał jazgot uczniów na dźwięk nazwiska nowego nauczyciela obrony. Oczami duszy widział też ich zdziwione miny na widok Mordimera Madderdina.

W wielkiej Sali zakończyła się ceremonia przydziału i wszyscy spodziewali się, że zaraz usłyszą słynne „wcinajcie”, ale dyrektor wstał i podniósł rękę chcąc uciszyć wszelkie rozmowy.
- Chciałbym ogłosić jeszcze tylko trzy sprawy. Po pierwsze dziś do naszej szkoły dołączy jeszcze jedna osoba, która trafi na szósty rok. Jest to Nemezis Deveraux Markov. Po drugie chciałbym was powiadomić, iż dwójka uczniów z naszej szkoły zmieniło swoje nazwiska. Jedną z nich jest Hermiona Granger, która wedle życzenia jej rodziny teraz nazywa się Luthien Idril Deveraux Markov i jak pewnie zauważyliście nosi ona takie samo nazwisko jak nasza nowa uczennica – mówił dyrektor uśmiechając się ciepło choć wcale nie czuł radości, a raczej bezsilność.- Ona też z powodów osobistych przeniesie się do domu, do którego zostanie przydzielona jej kuzynka. Proszę jednak nie pytać dlaczego tak ewidentnie nagięliśmy zasady szkoły. Trzecia i ostatnią sprawą jest to, że z dniem 31 lipca pan Harry James Potter przestał istnieć.
W pomieszczeniu dało się słyszeć krzyki oburzenia i zaskoczenia, a także przerażenia. Starzec znów podniósł rękę chcąc uciszyć młodzież.
- Okazało się, iż James Potter nie był jego ojcem i wedle życzenia Harry’ego przybrał on nazwisko zmarłego ojca. Teraz jest to Angelus Deimon Vinyolonde Merweredo i wygląda on inaczej o czym się sami przekonacie. Z pewnych przyczyn również zostanie powtórnie przydzielony.

Deimon wiedział, że najwyższy czas wyjść. Otworzył drzwi przed paniami i sam wyszedł za nimi. W Wielkiej Sali panowała nienaturalna cisza, a on bardzo wyraźnie czuł spojrzenia wszystkich skupione na nich. Profesor McGonagall gestem kazała mu usiąść na miejscu, które zwykle zajmują pierwszoroczniacy. On tylko lekko się kłaniając wskazał Nemi krzesło.
- Grzeczny, aż do bólu. Co, braciszku?! - Szepnęła mu do ucha.
Widział jak bez słowa dała sobie włożyć stary kapelusz na głowę. Już po chwili w Wielkiej Sali echem odbiło się wykrzyczane z mocą jedno słowo Slytherin. Idril puściła do niego oczko i szybko pobiegła do Nemi.
- Możecie usiąść przy stole Slytherinu – powiedziała im cicho wicedyrektor jednocześnie obrzucając chłodnym spojrzeniem.
- Oczywiście.
Deimon śmiał się w duchu widząc jak te dwie kobiety zmierzają w stronę Dracona. Widział zauroczone spojrzenia chłopców i zawistne dziewczyn. Nie dziwił się, gdyż ciężko jest spotkać dwie równie piękne dziewczyny i to w tym samym miejscu. Teraz jednak była jego kolej. Drugi raz w życiu usiadł na tym niewygodnym krześle wiedząc, że czeka go długa rozmowa.

Nemi patrzyła na brata, który rozsiadł się wygodnie na krześle, a ręce założył na klatce piersiowej oraz wyciągnął nogi przed siebie, aby założyć w kostkach. Rozbawiło ja oburzone spojrzenie profesor McGonagall. Wstrzymała oddech, gdy tiara spoczęła na jego głowie. Widziała jak stary kapelusz mówi mu coś cicho i jak on mu odpowiada. Trwało to nieprzyzwoicie długo. Zaczęła się już poważnie zastanawiać nad spektakularnym spaleniem tego czegoś, gdy w Wielkiej Sali ciągle nienaturalnie cichej potoczyły się dziwne słowa.
- Ty chory sadomasochistyczny gadzi draniu. Wyklęta zakało ludzkości. Świrze niepojęty. Ty pojebana egoistyczna świnio. Idź w cholerę do Slytherinu i nie waż się przysyłać tu swych dzieci, bo wyklnę je na wszystko co święte – wywrzeszczała stara tiara, aby po chwili zamilknąć wprawiając w osłupienie wszystkich, którzy słyszeli jej monolog.
Deimon patrzył rozbawiony na kapelusz teraz spoczywający spokojnie na krześle, które jeszcze przed chwila sam zajmował.
- Wedle życzenia pośle je do Durmstrangu. Podobno nie jest tam tak źle – powiedział i niedbale ukłonił się oniemiałemu ciału pedagogicznemu, a po chwili skierował się wolno w stronę trójki przyjaciół, którzy wyraźnie mieli ochotę wybuchnąć śmiechem.
- Coś ty jej powiedział, że cię tak znienawidziła? – Zapytała Nemi wyraźnie gotowa wydrzeć z niego wszystkie szczegóły.
- Powiedzmy, iż wygłosiłem jej mały wykład na temat jakimi to ludźmi staja się uczniowie trafiający do Slytherinu za przykład podając Tomusia.
- Może oszczędź nam szczegółów, bo ja naprawdę mam ochotę jeszcze coś zjeść – odezwał się Draco zaczynając udawać, że źle się czuje co zresztą wychodziło mu na tyle dobrze, iż rozbawił tym połowę domu z zaciekawieniem przysłuchującej się ich rozmowie.
Dyrektor znów wstał, aby zabrać głos.
- Cóż ceremonia przydziału dobiegła końca, - powiedziała, a w pomieszczeniu dało się słyszeć stłumione śmiechy - a więc nie pozostaje mi nic innego jak powiedzieć. Wcinajcie!
W Wielkiej Sali, aż huczało od rozmów. Każdy co jakiś czas spoglądał w kierunku czwórki osób przy stole Slytherinu jakby w obawie, że zamiast nich pojawi się tam jakiś potwór. Oni jakby tego nie zauważając rozmawiali jak gdyby nigdy nic.

Deimon postanowił, że poczekają na Severusa w Wielkiej Sali. On chyba rozumiejąc o co chodzi czwórce młodych ludzi spokojnie patrzących na kłębiących się przy wyjściu uczniów podszedł do nich.
- Nie mogłeś sobie darować takiego przedstawienie co? – Zapytał, a jego słowa wywołały szok u tych ślizgonów, którzy jeszcze nie odeszli od stołu.
- Uważaj, bo jak dalej będziesz miły to zniszczysz swój wizerunek – odparł Deimon mrugając do niego znacząco.
- Już go zniszczyłem. Wiesz, że ja się jednak nie dziwię tej tiarze. Spotkanie z twoimi umysłem to musiało być naprawdę traumatyczne przeżycie.
Merweredo wzniósł oczy do góry i wymruczał cichym acz bardzo dobrze słyszalnym głosem.
- I kto to mówi.
- Chyba czas się zbierać – powiedziała Idril wyglądająca na szczerze czymś ubawioną, tak samo jak Draco i Nemi.
- Po prostu wasza rozmowa wywołała szok wśród publiczności, a chyba nie chcemy, żeby przez nas ktoś doznał trwałego szoku.
Severus potoczył zimnym wzrokiem po młodzieży, która wpatrywała się w nich tępo nic nie rozumiejąc wreszcie zatrzymał go na Nemi.
- Powiedz mi w takim razie jak mam się odnosić do kogoś kto jest trwale pod moja opieką, aby nie wzbudzić palpitacji ani żadnych objawów szoku u przypadkowych słuchaczy - powiedział to tak słodkim głosem i na tyle głośno, że nauczyciele którzy również przysłuchiwali się rozmowie jakoś nagle zaczęli się zbierać do wyjścia.
- Do mojego gabinetu. Zaraz macie tam być.
Severus idąc do swych lochów wywołał znów niemały szok uśmiechając się, lecz w duchu śmiał się z zachowania dzieciaków. Nie mógł jednak stracić swojej ponurej i złowrogiej opinii zimnego wrednego starego nietoperza, dlatego rozdał już pierwszego dnia parę szlabanów pierwszorocznym, którzy zamiast być w swoich dormitoriach plątali się po lochach. W gabinecie czekał na niego Lucjusz, który wziął sobie za punkt honoru opróżnienie mu barku z wszelakiego mocnego alkoholu.

- Stado zbieramy się – powiedział Deimon bardzo dobrze wiedząc jak zareagują na jego słowa, więc przezornie zanim ich znaczenie do nich dotarło on już był daleko.
- Poczekaj niech no cię tylko dorwę – krzyk Nemi potoczył się po już prawie pustych holu jedyną odpowiedzią na jej słowa był szyderczy śmiech.

- Zabije! Ukatrupię! Poćwiartuję! Wypruje flaki i znów zabije! Spalę, a jego prochy rozsypię na cztery strony świata! Na zawsze przeklnę jego duszę!
- Nemi, bądźmy szczerzy przytulisz się do niego na dobranoc lub zaśniesz na jego kolanach tak jak wiele razy wcześniej po kłótniach, ale najpierw wychylicie parę lampek waszego ulubionego wina – rzekł Draco patrząc rozbawiony jak dziewczyna prycha niczym rozłoszczona kotka i zostawiając ich szybkim krokiem rusza za bratem.
- Jak oni tak mogą?! Kłócą się bez przerwy, lecz mimo wszystko zgodniejszego rodzeństwa nie ma.
- Oni się kłócą ze sobą tylko dlatego, że to lubią, Idril.
- Ktoś powinien im chyba uświadomić, iż kłótnie nie mogą być traktowane jak rozrywka, Smoku.
Draco popatrzył w zamyśleniu na towarzyszkę.
- Jeśli masz skłonności sadomasochistyczne to powiedz im, ale ja wole żyć. Chodźmy już do tego gabinetu.
Nie wiedzieli, że w nieprzeniknionej ciemności obserwowała ich para niebieskich oczu starca, który teraz jakby się przebudził ruszył do swego gabinetu starając się poukładać to co usłyszał.

- Jak ja mu mam o tym powiedzieć. Zabiłem ci matkę, gdyż tak kazał mi Czarny Pan, a gdybym tego nie zrobił to on zabiłby mnie?
- Tak to powinieneś powiedzieć.
Severus i Lucjusz odwrócili się w stronę Deimona, który cicho zamkną drzwi.
- Nie usłyszałem pukania.
- Bo nie pukałem, Severusie – odparł, a po kilku sekundach dodał:- Lucjuszu, powiedz mu prawdę, gdyż on zrozumie. Nie doceniasz swojego syna.
Malfoy opadł na kanapę ukrywając twarz w dłoniach.
- Nie twierdzę, że ta wiadomość go nie poruszy może nawet wyklnie cię, lecz wierz mi jeśli to zrobi wróci i przeprosi.
- Skąd możesz być taki pewien?
- Jestem kim jestem, Severusie. Muszę być pewien tego co mówię, gdyż noszę zbyt wielką odpowiedzialność na barkach, aby nie wiedzieć takich rzeczy.
Snape miał ochotę odpowiedzieć, ale wtedy otworzyły się drzwi i do komnaty weszła trójka młodych ludzi. Draco ze zdziwieniem patrzył na swojego ojca, gdyż nigdy nie widział go w takim stanie. Ten dumny zawsze wyprostowany mężczyzna, który wyglądał jakby do niego należał świat teraz siedział zgarbiony z twarzą schowana w dłoniach.
- Draco, usiądź – rzekł Deimon stojący koło niego ze szklanką czegoś co wyglądało jak koniak, a Nemi wystarczyło tylko jedno spojrzenie na brata, aby wiedzieć, iż ta rozmowa nie będzie należała do przyjemnych.
- Lu... – zaczął Sev patrząc ze smutkiem na przyjaciela.
Malfoy senior spojrzał w oczy syna i wypalił na jednym wydechu.
- Twoja matka nie żyje.
Jego syn tylko wzruszył ramionami.
- Kiedyś to i tak musiało się stać, ale nie spodziewajcie się, że będę płakał, gdyż jej nie ma.
- To ja ją zabiłem – powiedział Lucjusz i znów pochylił głowę nie chcąc patrzeć synowi w oczy.
Młodzieniec podszedł i objął go ramionami.
- Kochałeś ją?
- Ja nie – odparł mężczyzna, który wyglądał na kompletnie przerażonego takimi insynuacjami.
- No to nie rozumiem o co chodzi.
- Oto, że ja zabiłem twoją matkę!
- Taka praca i nie histeryzuj – rzekł, cmoknął ojca w policzek i sięgnął po koniak podany mu przez Merweredo. Sam się sobie dziwił, lecz śmierć matki go nie ruszyła, gdyż dla niego była to całkiem obca osoba.
- Tylko nie mów, a nie mówiłem.
- Chciałem tylko powiedzieć, że lepiej by było jakbyśmy już poszli – powiedział Deimon uśmiechając się promiennie do obu mężczyzn, a w ekspresowym tempie zebrał swoją trzódkę prowadząc do pokoju Wspólnego Slytherinu.
W pokoju prawie nikogo już nie było, a to nawet lepiej. Wiedział, że oni raczej nie zasną, więc wolał nie mieć światków na to co mogą wymyślić. Szybko wyciszył pomieszczenie i wyczarował bardziej wygodnie i obszerne fotele koło kominka, w którym buzował ogień.
- Brawo, braciszku! Teraz tylko jakiś dobry alkohol oraz krwiożercza opowieść i będziemy mieli piżamowe party.
Draco popatrzył na nią z wyższością.
- Opowieści o duchach są przestarzałe, a najlepsze są o mugolskich mordercach.
Nemi spojrzała wyczekująco na Deimona.
- Dobrze. Opowiem kilka, ale teraz stado siadać i nic nie gadać.
- Stado! - Krzyknęła naburmuszona Idril.- Ja sobie wypraszam.
- Wypraszaj sobie, Kocie – odparł młodzieniec biorąc ją bez uprzedzenia na ręce i rzucając po chwili na fotel.
- Brutal.
- Nie zmuszaj mnie to nie będę, Kocie – rzekł, a ona w odpowiedzi tylko prychnęła.- Nie prychaj na mnie.
Sam zajął miejsce koło kominka wyciągając się na dywanie jednocześnie opierając się plecami o kominek, a całą jego postać była spowił cień. Zaczął się bawić kieliszkiem wina.
- No to zaczynaj swoją opowieść, braciszku.
- Dla takich dzieci zrobię cenzurę i wytnę brutalne sceny. Opowiem wam o Charlesie Mansonie, który okazał się najbardziej niebezpieczniejszym żyjącym człowieku na ziemi.
Zawiesił głos czekając, aż któreś z nich się odezwie, lecz milczeli.
- Urodził się on w 1934 roku jako nieślubne dziecko prostytutki Kathleen Maddox, a że wkrótce zaczęła ona żyć z Billem Mansonem to chłopiec otrzymał jego nazwisko. Gdy miał pięć lat jego matkę aresztowano za napad z bronią w ręku, a jednocześnie pogłębiło i tak wielką przepaść dzielącą go od reszty społeczeństwa. Po okresie tułaczki po różnych krewnych Charliem zajęła się obsesyjnie religijna babcia, która starała się go nauczyć chrześcijańskich cnót. Od niej powędrował do wuja i ciotki w Maychem w Wirginii. Wuj pragnął, aby z chłopca wyrósł prawdziwy mężczyzna, więc kazał mu zapomnieć o naukach babci. Miało temu służyć posyłanie go do szkoły ubranego jak dziewczynka. Wyśmiewanie się z niego rówieśników wprowadziło chłopca w tak straszliwą furię, że wkrótce został respektowanym zabijaką. Po zwolnieniu matki z więzienia stanowego w Moundsville Manson wrócił do niej, aby kilka lat później trafić pod opiekę innego wujka, który był alkoholikiem i nauczył go pić. Gdy od niego uciekał, wylądował w „Domu dla Chłopców” prowadzonym przez Braci Katolików. Panowała tam surowa dyscyplina, szczególnie lubowano się w chłoście, którą buntowniczy Charlie często był karany. Po pewnym czasie uciekł stamtąd i wtedy znów wkroczył na drogę przestępstwa. W wieku 14 lat został zatrzymany na próbie kradzieży samochodu i wylądował w Indiana School for Boys. Był tam niemiłosiernie bity przez strażników i wychowanków oraz wielokrotnie gwałcony. Uciekł z Indiany, lecz wkrótce został aresztowany i osadzony w National Training School w Waszyngtonie. Tam także był bity i wykorzystywany seksualnie. W marcu 1967 roku po odsiedzeniu siedmiu lat za sutenerstwo jako 33 - letni mężczyzna opuścił zakład karny w Terminal Island w Californii. Jeśli czegoś się tam nauczył to tylko walczyć z przeciwnościami losu. Amerykę wówczas ogarnęła rewolucja dzieci kwiatów, a Manson zaczął wałęsać się z podobnymi mu wyrzutkami oraz pochłaniać nieprawdopodobne ilości LSD. Żył z muzykowania na rogach ulic i w tanich barach. Prawdopodobnie zajął się czarną magią i satanizmem. W 1969 roku zebrał wokół siebie gromadę ludzi, nazwaną później rodziną, którzy po niedługim czasie byli gotowi nawet oddać życie za swojego charyzmatycznego przywódcę.
Znowu zamilkł, aby przetrawili to co powiedział, a po kilku minutach kontynuował.
- Charles wyznawał wtedy teorię, że cały świat znajdzie się wkrótce w wierze rasistowskiej rewolucji, gdyż czarni sięgną po władzę i tylko jego „rodzina” przyniesie odrodzenie jako nasiona nowej rasy aryjskiej, a on sam zostanie przywódcą. Mieszkał razem ze swoimi współwyznawcami w opuszczonym ranczu wytwórni filmowej. Na przygotowanie nadchodzącego Armagedonu potrzeba było dużo pieniędzy i Manson szybko wpadł na pomysł skąd je zdobyć. Dowiedział się, że jeden z jego przyjaciół, muzyk Gary Hinman odziedziczył okrągłą sumę w wysokości dwudziestu tysięcy dolarów. Dwudziestego piątego lipca 1969 roku Mary Brunner, Bobby Beausoleil i Susan Atkins odwiedzili dom nieszczęśliwego Hinmana i usiłowali za pomocą tortur wyłudzić od niego pieniądze. Jednak wszystko co ofiara posiadała to były tylko dwa samochody. Na rozkaz Mansona mężczyzna został zamordowany, a na ścianie wykonano napis jego krwią: „polityczna świnia”. Narysowano też schematyczny rysunek przedstawiający szczęki pantery, co miało spowodować zrzucenie odpowiedzialności za dokonanie mordu na Czarne Pantery, rasistowską organizację murzyńską. Niedługo potem rodzina dokonała swojego najsłynniejszego zbiorowego zabójstwa. Tuż po północy w sobotę dziewiątego sierpnia 1969 roku cztery postacie zakradły się do posiadłości 10050 Cielo Drive w Beverly Hills. Byli to „Tex” Watson, Patricia „Kate” Krenwinkle, Susan „Sadie” Atkins oraz Linda Kasabian. Mieszkał tam Roman Polański, który aktualnie przebywał poza domem oraz jego żona Sharon Tate.
Znowu zawiesił głos i zrobił łyk wina.
- Tej nocy oprócz znajdującej się w zaawansowanej ciąży Tate przebywało tam jeszcze czworo jej przyjaciół. W swoim morderczym szale „rodzina” zostawiła za sobą straszliwie zmasakrowane zwłoki. Wojtek Frykowski, przyjaciel Polańskiego, otrzymał ponad 50 ciosów nożem, a później został także postrzelony. Pomimo błagań nie oszczędzono nawet ciężarnej Sharon Tate. Po dokonaniu zbiorowego morderstwa tylko jedna osoba z „rodziny” nie była z niego zadowolona, a dokładnie przywódca Charles Manson. Nie spodobał mu się bałagan jaki tam zostawiono, więc postanowił pokazać jak należy mordować. Jedenastego sierpnia, czyli zaledwie dwa dni po zabójstwie po zażyciu dużej dawki narkotyku Manson poprowadził grupę w składzie: "Tex" Watson, Patricia Krenwinkle, Susan Atkins, Linda Kasabian, Clem Grogan i Lisie van Houten. Krótko po pierwszej nocy wdarli się w nocy do domu przy Silver Lake, który zamieszkiwał biznesmen Leno LaBianca wraz z żoną Rosemary. Po zgwałceniu swoich ofiar na ścianach wykonano napisy krwią: „śmierć świniom”, „powstaliśmy”, a na brzuchu pana domu wyryto napis: „wojna”. Prawdopodobnie i przy tym morderstwie Manson nie był obecny, a jego rola ograniczała się do wydania poleceń. Wszystko wskazuje na to, że sprawców obydwu rzezi nigdy by nie wykryto, gdyby nie Susan Atkins, która jakiś czas później schwytana za uprawianie prostytucji opowiedziała wszystko koleżance z celi. Informacja szybko dotarła do władz więziennych i pierwszego grudnia 1969 „rodzinie” przedstawiono zarzuty dokonania zbiorowych morderstw w mieszkaniach Polańskiego i LaBianca.
Popatrzył na nich trójkę młodych ludzi, która słuchała go z nieskrywaną fascynacją.
- Dziewiętnastego kwietnia 1971 zakończył się proces przeciwko „rodzinie”, w którym wszyscy otrzymali karę śmierci. Wkrótce potem Manson, Bruce’a Davisa i Clema Grogana uczestniczyli w jeszcze jednym procesie dotyczącym zabójstwa Hinmana. W Californii zawieszono wykonanie wyroków śmierci, więc zamieniono im karę na dożywocie. „Rodzina” była także podejrzana o wiele niewyjaśnionych morderstw z końca lat 60-tych. Jakiś czas później Charles Manson przyznał się do popełnienia trzydziestu pięciu morderstw, lecz nie potrafił tego udowodnić. Składał on wielokrotnie podanie o zwolnienie warunkowe, jednak mając reputacje najbardziej niebezpiecznego człowieka w Stanach Zjednoczonych nie otrzymał i prawdopodobnie długo nie otrzyma takiej możliwości. Obecnie przebywa w celi o rozmiarach siedem na trzynaście stóp w więzieniu stanowym Corcoran. Podobno w 1967 roku, gdy zwalniano go z więzienia błagał, żeby go zatrzymano, lecz niestety wyszedł...
Cała historia wywarła na nich niemałe wrażenie, więc siedzieli z otwartymi oczami. Deimon przypomniał sobie o małym prezencie dla siostry i Idril, który został w domu. Mruknął coś, że musi na chwile zniknąć i zostawił ich samych.
- Ta historia była genialna.
- Draco uwierz mi on zna ich dużo więcej – powiedziała poważnie Nemi, po chwili uśmiechnęła się rozleniwiona.
- Może by tak urządzić mały seans spirytystyczny.
- Seans? Idril, ty wiesz jak się to robi? – Zapytał Draco patrząc na nią jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
- W bibliotece Deimona było coś o tym. Cały osobny dział.
- Ona ma racje, lecz były to i tak niektóre z jego książek o tym, gdyż w swoim domu oraz apartamentach ma prywatna bibliotekę, a tam są prawdziwe skarby.
Jej kuzynce, aż oczy się zaświeciły na te słowa. Zanotowała sobie w pamięci, żeby poprosić młodego Merweredo, aby ją tam zabrał.
- Pomysł z seansem jest nawet niezły.
- No to na co czekamy. Dawaj.
Nemi z niezwykła energią zerwała się z kanapy na której siedziała. Za jej przykładem poszli inni. Idril bez słowa usunęła z pokoju wszystkie meble i tak jak było w książce. Na środku narysowała gwiazdę z trzema ramionami potrójnie zaznaczonymi. Na czubku każdego z nich postawiła świece w innym kolorze: zieloną symbol ziemi, czarną symbol podziemia oraz niebieską symbol nieba. W najprostszej wersji kazała im stanąć za wybraną świecą.

Deimon szybko znalazł dwa kotki drepczące po jego domu. Obydwa były bardzo włochate i malutkie, ale jeden był czarny, a drugi biały. Czarny z oczkami kryształowo jasnymi, zielonymi na górze, a niebieskimi na dole miał być dla siostry. Natomiast biały z intensywnie fiołkowymi był dla Idril, gdyż jej Krzywołap niestety zaginął. Włożył kotki do wiklinowego koszyka i przeniósł się do Pokoju Wspólnego Slytherinu.
To co zobaczył sprawiło, że krew przestała mu płynąć w żyłach. Położył pospiesznie kosz z przerażonymi kotkami na podłodze. Czuł wyraźnie jak temperatura w pokoju podniosła się bardzo wysoko, a pozostali jednak tego nie zauważyli.
- Czy wyście oszaleli. Przestańcie – wrzasnął czując rosnące zdenerwowanie. „Przecież oni nie wiedzieli co właśnie zrobili” - pomyślał.
- O co ci chodzi, braciszku? – Powiedziała, a uśmiech z twarzy Nemi nagle zniknął, gdy usłyszała jak basowy ryk wstrząsa pomieszczeniem.- Co to?
- Demony, siostra – stwierdził Deimon odnotowując jak temperatura w pokoju osiągnęła niebotyczne rozmiary, lecz wiedział, że tylko dla niego.
- Demony? Co ty pleciesz?
Czuł jak wbijają się w niego trzy przerażone spojrzenia. Zaklął szpetnie pod nosem i obrócił się w prawą stronę gdzie portal, który naruszył magiczną aurę Hogwartu. Młodzieniec wyczuł jak z okiem na korytarzach powylatywały szyby znikając w nocy, a źródło ryku pojawiło się w wirującym kręgu energii. Jakaś postać, stwór lub coś, czego Deimon nigdy wcześniej nie widział. Z początku niewielki, ale szybko rosnący, zbliżał się wyłaniając z oparów nocy niczym prehistoryczny ptak. Wielkie zielone ślepia, długi dziób pełen ostrych kłów oraz łuski zamiast skóry. Młody Merweredo dostrzegł jak wyciągał w jego kierunku szpony i wywalał długi jęzor, a jednocześnie słyszał słowa powtarzane niczym mantre: „otwórz drzwi, wypuść nas”.
Pamiętaj co ci mówiłem o nich.
„Pamiętam, głosiku. Zachowaj spokój i nie bój się, gdyż jesteś silniejszy od nich wszystkich póki się nie boisz.”
Tak i nie przedrzeźniaj mnie.
Roześmiał się. Wiedział, że nie powinien o czym powiedziały mu zaszokowane i przerażone spojrzenia młodych ludzi, ale nie mógł się powstrzymać. „Jestem silniejszy od nich wszystkich tak?” – Pomyślał, a jego wzrok spoczął na stworze, który zbliżał się do niego powoli jakby obmyślając kolejne posunięcie. Wiedział, iż jego śmiech zbił demona z tropu. Magia Wyklętych tu mu nie pomoże.
Jesteś potomkiem Sargona Wielkiego w sto pierwszym pokoleniu.
„Oj wiem.” Jednak nie mógł dłużej rozmawiać z głosikiem, gdyż stwór rzucił się w jego stronę zadając bolesny cios szponami w bok. „Cholera” – zaklął robiąc bez zastanowienia piruet przy okazji rozrywając sobie mięsień do reszty i kopnął to coś w brzuch posyłając z głuchym łoskotem na ścianę.
- Wracaj do piekła – wrzasnął wkurzony.
Słysząc jego głos Nemi wzdrygnęła się, gdyż jeszcze nigdy nie był on tak zimny. Zdziwiła się jednak jeszcze bardziej widząc jak potwór znika.
- Czy wyście... a zresztą nie ważne – zaczął, ale po chwili machnął ręką i przywrócił Pokojowi Wspólnemu normalny wygląd siadając na fotelu przy kominku.
- Braciszku, wyjaśnij mi to.
- Siadajcie – powiedział i odczekał, aż to zrobią.
W międzyczasie zdejmując koszulę i klnąc szpetnie na widok rany, która jednak nie była tak głęboka jak mu się na początku wydawało. Zabandażował ją z postanowieniem, że profesjonalnie zajmie się nią później.
- Na samym początku obiecajcie mi, iż nie odprawicie żadnego seansu kiedy ja będę w pobliżu?
- Moment czemu tylko wtedy, gdy ty jesteś blisko?
- Dobre pytanie, Draco. Z racji ojca jestem Magiem Skrzydła Nocy. Oni czerpią swą moc od właśnie takich stworów, a dokładniej demonów. Większość z nich znajduje się w zamkniętych otchłaniach, lecz niektóre jednak są ciągle otwarte. Są to tak zwane ziejące rany ziemi. Z takich niezabezpieczonych otchłani wydostają się różne demony. Może pamiętacie potwory w szafie albo pod łóżkiem? To właśnie one. Większość jest głupia, ale niektóre może nie są mądre, lecz sprytne. Ja jako członek bractwa działam na nie niczym magnes, ponieważ jedynym celem tych, które się wydostana jest wypuszczenie współbraci. To tak w skrócie, może kiedyś podam wam rozszerzoną wersje.
- Czemu kiedyś? - Zapytała Nemi robiąc minę naburmuszonego dziecka najwyraźniej już ochłonąwszy z ostatnich wydarzeń.
- Bo to za dużo jak na teraz – powiedział i niespodziewanie poczuł jak coś wskakuje mu na kolana i miauczy. „Koty! No popatrzcie byłbym zapomniał o was maluchy” – pomyślał patrząc na białą kulkę. Przełożył go na kolana siedzącej obok Idril.- Koteczek dla Koteczka – rzekł uśmiechając się perfidnie i szybko uciekając przed jakimiś przekleństwami, którymi chciała go uraczyć jego piękna pani.- Podobno kocha, a chciała usmażyć!
- Kochać kocham, lecz nie wtedy, gdy tak do mnie mówisz.
Deimon szybko znalazł drugiego kotka i zaniósł go Nemezis.
- Ten jest dla ciebie, siostra – powiedział uśmiechając się widząc niemy zachwyt w jej oczach.
- Gdzie znalazłeś coś tak pięknego.
- Mam przyjaciela, który zajmuje się hodowlą tej rasy. Jest ona bardzo rzadko spotykana co prawda, ale i bardzo piękna.

Deimon po zagonieniu swojej trzódki do łóżek sam przeniósł się do „Czerwonej Róży”, a po kilku minutach miał na sobie wygodne jeansowe spodnie w czarnym kolorze oraz zwykłą koszulę w tej samej barwie. Uśmiechnął się słysząc zadowolony pomruk domu na obecność właściciela, gdyż zdążył już zżyć się z tym miejscem. Zszedł do piwniczki gdzie długo i z wielkim namaszczeniem wybierał odpowiednie wino. Planował opróżnienie jej całej tego wieczoru, gdyż wiedział, że nie powinien poddawać się melancholii, lecz nie miał siły walczyć z nadchodzącą depresją. Znał ją dobrze, a jej wizyty były zapowiedziane i dzięki temu mógł się na nie przygotować. Ułożył się wygodnie na starej drewnianej huśtawce w ogrodzie sącząc wino jednocześnie rozmyślając nad tym co było i tym co przyniesie jeszcze los. Kiedy dotarł do swoich uczuć był nimi przerażony. Powiedział dziś kocham, ale sam nie wiedział czy to czuje. On i siostra mieli ten sam problem nie wierzyli w miłość. Był potrzebny Iskierce, tak samo jak to słowo. Nie ważne jest jednak czy on coś takiego czuje czy nie, gdyż dla niego samego było to nieważne.
Sączył stare wino czekając spokojnie, aż śmierć zbliży się do niego. Gdyby nie spotkał go już wcześniej prawdopodobnie nie rozpoznałby aury istoty, która odważyła się przekroczyć próg jego samotni. Widział jak postać w płaszczu czarniejszym niż noc siada koło niego na huśtawce. „Śmierć siedząca na huśtawce, gdyby nie okoliczności mogłoby być to nawet zabawne” - pomyślał
- ZNÓW SIĘ SPOTYKAMY – odezwał się po chwili Mistrz Kosy.
- Cóż cię sprowadza w te okolice?
- To samo co ciebie.
- Nie będę udawał, że się dziwie – potrząsną głową zastanawiając się nad niedorzecznością tej rozmowy.
- NIE WIEM DLACZEGO PRZYCHODZĘ DO CIEBIE. NIE POWINIENEM TEGO ROBIC TAK JAK TY NIE POWINIENEŚ ŻYĆ. CHYBA OBAJ NIE DBAMY O ZASADY.
- Prawdopodobnie – wzrok Deimona padł na smukłą klepsydrę, w której prawie przesypał się piasek.- Chyba masz zadanie.
Śmierć spojrzała na wskazany przedmiot.
- TAK. CHOĆ BARDZO BYM CHCIAŁ NIE MUSIEĆ TEGO ROBIĆ.
W oczach młodzieńca pojawiły się szatańskie błyski.
- Więc może ci pomóc.
Mroczna istota odwróciła gwałtownie głowę, a ten ruch spowodował zsunięcie się kaptura ukazując nagą czaszkę.
- POMÓC? CHCESZ IŚĆ ZE MNĄ I ZABIERAĆ LUDZIĄ ŻYCIE?
- Czemu by nie – odrzekł filozoficznie Merweredo skierował głowę w niebo obserwując piękny księżyc.
- DOPRAWDY POTOMEK LUCYFERA – stwierdził gość.- A WIĘC CHODŹ.

Deimon przeniósł się wraz z Śmiercią do małego wiejskiego domku, który zamieszkiwał samotnie pewien staruszek. Teraz widział jego pogrążoną w niespokojnym śnie pooraną zmarszczkami twarz. Spojrzał na istotę, która wyciągnęła swoja kosę. „Ludzie właśnie tak sobie go wyobrażali choć tak naprawdę nie wierzyli, że tak wygląda, a tu proszę...” – pomyślał i podszedł do staruszka, aby przyklęknąć przy jego łóżku. Śmierć obserwowała jego poczynania ze smutkiem.
- NIE MOŻESZ TEGO ZMIENIC ON UMRZE – powiedziała zerkając na klepsydrę.- POZOSTAŁA MU JUŻ TYLKO MINUTA.
- Wiem, lecz w pewien sposób tak będzie dla niego lepiej. Przed tobą nie powinno się uciekać, gdyż jesteś dopiero początkiem – rzekł uśmiechając się kącikiem ust, a jednocześnie wyczuwając zdziwienie towarzyszki. Wiedział, że jak na człowieka mówi dziwne słowa.
- NIE BOISZ SIĘ ŚMIERCI. MOGĘ ZROZUMIEĆ, ŻE NIE BOISZ SIĘ MNIE, LECZ ŚMIERCI JAKO KOŃCA TEGO CO ZNASZ STĄD?
Deimon zastanowił się prze chwile, ponieważ pragnął odpowiedzieć szczerze.
- Nie boję się.
- WIĘC CZEMU NIE POZWOLIŁEŚ MI SIĘ ZABRAĆ KIEDY NADSZEDŁ TWÓJ CZAS?
- Bo mam tu jeszcze coś do zrobienia.
- A CÓŻ TAKIEGO?- zapytała szyderczo, a ten wzruszył tylko ramionami.
- Vendetta.
Zrozumiała.
- NIE POWINIENEM, LECZ ŻYCZE CI POMYŚLNEGO ZAKOŃCZENIA JEJ.
Nie odpowiedział, a jedynie dotknął lekko ciepłego czoła starego mężczyzny i swoją magią uspokoił mu sen. Zobaczył jak na usta ofiary wpływa uśmiech, gdy we śnie widzi najpiękniejsze chwile swego życia. Pragnął, aby umarł szczęśliwy i spokojny. Wziął od Śmierci kosę ważąc ją przez chwile w dłoni i w momencie, gdy ostatnie ziarnko piasku przesypało się zakończył życie tego człowieka. Uśmiechnął się oddając narzędzie właścicielowi.
- DZIEKUJĘ.
- Za co?- Zapytał szczerze zdziwiony.
- ZA PRZYWRÓCENIE MI WIARY W MOJE ZADANIE.
Nikt nie odezwała się więcej. Odwieczny kat zniknął, a młodzieniec wyszedł przed dom, gdzie wciągnął głęboko w płuca zapach nocy, polnych kwiatów oraz lasu. Uśmiechną się, gdyż to był dla niego zapach wolności. Usłyszał odgłos przypominający coś pomiędzy mruczeniem i miauczeniem, który dochodził od strony wiekowego dębu. Cicho podszedł do źródła dźwięku. Okazało się, iż był to czarny zwierz z długą sierścią i małą białą plamką na jednej łapce. Malutki szczeniak kota cały utaplany w błocie i wyglądający nędznie.
- Widz, że nie tylko mi jest źle mały przyjacielu – rzekł do niego jednocześnie delikatnie biorąc go na ręce, a ten chyba tego nie zauważył pogrążając się w śnie. Przeniósł się prosto do domu.
Merweredo umył małego brudasa, a po kilku minutach wycierał go puchowym białym ręcznikiem.
- Chodź biedaku damy ci jeść – powiedział, gdy skończył.- Tylko się obudź.
Okazało się, że oczy kotka są koloru płynnej platyny .
- No i co ja mam z tobą zrobić, mały przyjacielu?
Uśmiechnął się słysząc ciche zadowolone mruczenie spowodowane podrapaniem za uchem. W końcu znów znalazł się na huśtawce. Położył wilczka na swoim brzuchu i rozmyślał wpatrując się w gwiazdy hojnie obsypujące niebo swymi wdziękami.
- Nazwę cię Soledad – powiedział w końcu do towarzyszki.- Jesteś tak jak ja w pewien sposób samotna, malutka.

- Gdzieś ty się podziewał, że cię nie było?
Głos Nemezis przypomniał mu o lekkim bólu mięśni spowodowanym spędzeniem nocy na twardej drewnianej huśtawce, która o tyle dobrze, iż była wielka. Rozmyślania przerwał mu nagły ciężar, który z impetem wpadł mu w ramiona. Spojrzał w dół na coś co z grubsza przypominało jego siostrę. Rozejrzał się po Pokoju Wspólnym Slytherinu i unosząc ją lekko w ramionach skierował się w stronę Draco.
- No to co robiłeś w nocy, braciszku.
Deimon zatrzymał się na środku pomieszczenia i opuścił dziewczynę na ziemie tak, że stali teraz twarzą w twarz. Wnętrzem dłoni pogładził ją po policzku wiedząc, że wywołuje tym niezłe poruszenie, a dodatkowo pochylił głowę tak jakby miał zamiar ją pocałować. Po diabelskich ognikach w oczach siostry wiedział, iż ona bardzo dobrze pojmuje jego intencje.
- Mam ci opowiadać ze szczegółami o moich... nocnych podbojach miłosnych? – Zapytał, a jego głos był cichy jednak doskonale słyszalny w całkowicie cichym Pokoju Wspólnym. Nemi przysunęła się do niego jeszcze bliżej tak, że teraz nawet szpilki nie można było pomiędzy nich włożyć.
- Może lepiej byłby gdybyś mi pokazał – odparła ze wzrokiem migotającym wyzywającymi ognikami.
- Tobie zawsze i wszędzie – rzekł i delikatnie musnął wargami jej czoło. Zanim ktokolwiek zorientował się co się dzieje pociągnął ją za sobą w kierunku wyjścia.
Gdy tylko oddalili się trochę od wejścia do domu Salazara wybuchnęli zgodnym śmiechem, który bynajmniej nie wróżył nic dobrego.
- No to na idziemy teraz na śniadanie, braciszku. Powiedz gdzie byłeś?
- Uciąłem sobie pogawędkę ze Śmiercią.
Dziewczyna popatrzyła na niego nic nie rozumiejąc. Wiedziała jednak, że wczoraj jej brat miał jeden ze swoich napadów depresji, którym ona nie mogła przeciwdziałać choć znała bardzo dobrze ich powód. Sama też to miała. Przytuliła się do niego i tak objęci weszli do pełnej uczniów Wielkiej Sali.
Deimon bardzo dobrze wiedział, że wszyscy się w nich wpatrują. Nie przejmował się tym i przycisnął tylko jeszcze bardziej siostrę do siebie, a zaraz ruszył ku ich miejscom u stołu ślizgonów. Odsunął Nemezis krzesło i kłaniając się ciału pedagogicznemu, które wbijało w niego zdziwiony wzrok sam usiadł obok niej. Nie zdążył jednak nic powiedzieć, gdyż miejsca naprzeciwko zajęli Draco oraz Idril.
- Wy sobie wyobrażacie jakie wrażenie wywarło wasze przedstawienie – zaczął blondyn.- Teraz wszyscy myślą, że jesteście razem i dodatkowo on cię zdradza, a ty mu na to pozwalasz.
- Co więcej poszła plotka, iż jest to wolny związek, do którego każdy może się przyłączyć. Robią nawet listy kto pierwszy – dodała dziewczyna, w której oczach błąkały się iskierki rozbawienia.
Bardzo dobrze wiedziała, że to gra i że bardzo przesadzili z Draco nad doniesieniami, jednak przedstawienia z Pokoju Wspólnym nie było koniec. Dlatego ona i młody Malfoy wygłosili swoje kwestie na tyle głośno, aby usłyszała je jak największa liczba osób łącznie z zaszokowanym teraz ciałem pedagogicznym.
Deimon oraz Nemezis popatrzyli na siebie i wybuchnęli zgodnym szyderczym śmiechem.
- Widzisz, kochanie, teraz wyszedłem na drania, który zdradza coś tak doskonałego jak ty, a ty na kobietę lekkich obyczajów – powiedział Deimon, którego głos był bardzo smutny tak jak i mina zdobiąca teraz jego oblicze godne Lucyfera, a jedynie oczy przeczyły słowom. To one rzucały wyzwanie kobiecie patrzącej w nie.
- Boli mnie, że ciebie moje ukochane wcielenie doskonałości posądzają o taką rozwiązłość – odparła, a młodzieniec uśmiechnął się kącikiem ust widząc, iż siostra podchwyciła wyzwanie. Kątem oka zauważył jeszcze zdziwione spojrzenia przyjaciół, którzy choć przyzwyczajeni do ich słownych utarczek nie spodziewali się czegoś takiego.
- Niech ja pochwycę tego kto odważył się zbrukać dobre imię mej pani. Ślubuje ci, że jego głowę ci przyniosę na złotej tacy, o piękna. Póki starczy mi sił niech strzeże się ten kto odważy się zbrukać cześć twą dziewiczą.
W Wielkiej Sali zapanowała nienaturalna cisza, gdy Deimon szarmanckim gestem odsunął Nemezis krzesło i podał jej dłoń prowadząc na pierwszą w tym roku lekcję, którą były podwójne eliksiry. Uśmiechnął się wrednie na myśl, że następna będzie transmutacja oraz obrona.

Nemi z rozbawieniem obserwowała jak jej brat opiera się o ścianę przed salą eliksirów i nieświadomie wtapia w mrok stając się prawie niewidocznym. Całym sobą udowadniał, że jest demonem, a najlepsze było to, iż robił to mimowolnie. Istota bez sumienia, a jednocześnie potomek największych i najpotężniejszych przeklęty. „Nieśmiertelny, gdyż tak o nim powiedziano, ponieważ nie ma serca. Och jak bardzo się mylą” - pomyślała. Słyszała jak zbliża się reszta klasy, a Smok i Kotek oczywiście byli na dużo przed nimi. Stanęli przed nią rozglądając się jakby kogoś szukali.
- Gdzie Deimon? – zapytał Draco, który najwyraźniej nie mógł uwierzyć, że on zostawił ją samą.
Deimon nie zwracał uwagi na swoich przyjaciół. Rozmyślał o tym co wydarzyło się podczas ich seansu.
Zapytaj Severusa o dom twego ojca.
„Ty głosiku znów z jakimś genialnym pomysłem. Dom mego ojca. Powiedz czemu mi się wydaje, że tam będzie otchłań, którą chciał ten demon, abym otworzył.”
Bo tak jest w istocie.
Deimon nie odpowiedział nic głosikowi obserwując uczniów zbierających się już pod klasą. Eliksiry mieli z gryfonami, a raczej z ich garstką i to bardzo małą. Wśród nich nie było Rona, czyli jeden problem z głowy. Choć niewątpliwą przyjemność sprawiłoby mu spotkanie go po jakiejś lekcji samego w lochach. Severus staną pośród swych uczniów rozglądając się zdziwiony.
- Draco, gdzie jest Deimon?
„Więc to o mnie mu chodzi” - pomyślał Deimon niespiesznie wynurzając się z cienia, a przy okazji przyprawiając o zawał połowę uczniów, którzy myśleli, iż zobaczyli księcia ciemności.
Doprawdy imiona dobrano ci idealnie zważywszy na ich odczucia.
„Nawet ty głosiku.”
- Witam, profesorze – rzekł i skłonił lekko głowę na powitanie. Severus odpowiedział mu tym samym lekko się uśmiechając czym wywołał niezłe poruszenie wśród uczniów.
Wpuścił wszystkich do klasy od razu każąc wyciągnąć pióra, ponieważ miał zamiar sprawdzić ich wiadomości.
- Nie wątpię, że ten test wypadnie fatalnie, ale mam zamiar sprawdzić ile wiedzy wyparowało wam z tych i tak pustych główek. Nie myślcie, że skoro dostaliście się do tej klasy to będę wam pobłażał – zakończył jednocześnie wykonując machnięcie różdżką i na tablicy pojawiły się pytania, które wywołały jęk przerażenia w klasie.- Deimon, pozwól do mnie.
Wiedział, że większość klasy jest oburzona tym, iż nie pisze tego testu, a zwłaszcza gryfoni, gdyż ślizgoni puścili to mimo uszu. Podszedł do Severusa, który siedział za katedrą i spojrzał na pergamin leżący przed mężczyzną. Był to innowatorski eliksir chroniący w dużym stopniu umysł przed skutkami działania zaklęć torturujących.
- Twój?
- Tak, ale nie mam jednak dostępu do niektórych składników – odparł patrząc na niego w zamyśleniu.- Za to ty miałbyś je na pewno.
Merweredo przyglądał się uważnie poszczególnym substancją, a wiele z nich było nielegalnych.
- Da się załatwić, ale musisz dać mi trochę czasu. Sprowadzenie tego do kraju będzie wymagało czasu i zachodu.
Severus uśmiechną się.
- Jeśli to wszystko to napisze ten sprawdzian.
- Nie wierzę własnym uszom.
- Ja też, ale to szczegół.
Usiadł koło siostrzyczki i zaczął pisać odpowiedzi na pytania, które swoja drogą da niego były banalne.


Objaśnienia:
1 Tekst o mordercy zaczerpnięty ze strony:
[link widoczny dla zalogowanych]
2 Smok = Draco
3 Soledad z hiszpańskiego samotność


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aravan de'Deiamalthe
KRÓL



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Mrocznej Furii

PostWysłany: Nie 19:09, 16 Lip 2006    Temat postu:

ŁOOOOŁŁŁŁ.... Shocked Shocked to jest boooskie Grey_Light_Colorz_PDT_01 rozdział wywarł na mnie ogromne wrażenie jestes fenomenalna Very Happy HEHE no to Ronuś może się uważać za zmarłego Twisted Evil Miałeś świetny pomysł z opowieścią o tym mordercy, świetne. A z tym Seansem spirytystycznym, poprostu genialne, podobały mi się też odwiedziny "Mistrza Kosy". Grey_Light_Colorz_PDT_02
Ech... twoje opowiadanie jest wyśmienite na poprawienie nastroju Wink niech wena będzie z toba teraz i na wieki wieków AMEN


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cissy
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 26 Maj 2006
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zamek Czarodzieji Słońca i Księżyca

PostWysłany: Pon 12:02, 17 Lip 2006    Temat postu: Ślizgoni górą...

No i znowu świetnie Smile Ślizgoni górą ! Tekst był poprostu wyśmienity. Odprężający, ale i poważny. Śmierć górą Twisted Evil Manson też był niezły...
I przytoczę jeden fragment:
Cytat:
- Ty chory sadomasochistyczny gadzi draniu. Wyklęta zakało ludzkości. Świrze niepojęty. Ty pojebana egoistyczna świnio. Idź w cholerę do Slytherinu i nie waż się przysyłać tu swych dzieci, bo wyklnę je na wszystko co święte


Hehehe to było wyśmienite! Jeszcze się śmieję jak głupia:)
I cóż za wytworne wyznanie miłości Razz

Pozdrawiam i życzę weny

Cissy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
abmastermind
Obywatel



Dołączył: 19 Lip 2006
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 16:18, 20 Lip 2006    Temat postu:

Hey! Czytam twoje opowiadanie i zagladam rowniez na twojego bloga. Już nie mogę doczekać się cd.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
el_lothril
Łowca



Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Jazzu

PostWysłany: Czw 15:21, 27 Lip 2006    Temat postu:

Cudowne!!! A w dodatku taki długi rozdział! Ja tu przyjeżdżam z jeszcze gorętszej od Polski Francji mając nadzieję na jakiś krótki rozdzialik, a tu takie zaskoczenie. Pozytywne, oczywiście. Ale chociaż był taki długi, to już nie mogę doczekać się dalszego ciągu:D
Pozdrowienia i najlepsze życzenia
el


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA



Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera

PostWysłany: Pią 13:47, 28 Lip 2006    Temat postu:

rozdział 11


- Deimon, zaczekaj chwilkę – odezwał się Severus stojący obok katedry obserwujący wychodzących uczniów i na tego jednego, który zdawał się bardzo dobrze wiedzieć co on chce mu teraz powiedzieć. Jednak Snape czekał, aż wszyscy opuszczą salę eliksirów. W międzyczasie Draco szepnął przyjacielowi, że poczekają na niego na korytarzu, a ten uśmiechnął się uspokajająco do wujaszka.
- Obiecuje, - zaczął pierwszy - że postaram się być delikatny, ale jeśli ona... Sam rozumiesz.
- Cholera mam to gdzieś. Proszę cię tylko o jedno, abyś nie doprowadził do stałych uszkodzeń ani nie zrobił nic co byłoby ewidentnie twoja winą.
Sev wzdrygną się słysząc śmiech swojego podopiecznego, a jednocześnie zaczął żałować swych słów. Powinien jednak rygorystycznie nakazać mu być „grzecznym” na transmutacji. Wiedział, iż to i tak by nic nie dało on, gdyż jest taki sam jak jego ojciec, a większej wrednej gnidy w białych rękawiczkach nie było na świecie.

Po eliksirach mieli godzinę wolnego do zajęć z profesor McGonagall. Młodzież postanowiła rozlokować się w jakimś co bardziej niedostępnym i nie odwiedzanym miejscu zamku, lecz gdy wychodzili już z lochów Merweredo poczuł, że ktoś stara się go znaleźć za pomocą telepatii i z nim skontaktować. Niestety nie wziął pod uwagę silnych zakłóceń spowodowanych magią występującą tu w nadmiarze i do tego często nieudolną, jednak on bardzo dobrze jednak wiedział kto go szuka.
- Przepraszam was moi kochani, ale musze zniknąć na chwilkę. Obiecuję, iż znajdę was jak skończę.
Nie powiedział nic więcej i szybko ruszył w stronę schodów prowadzących bezpośrednio do innych, które wiodły w danej chwili już do wieży północno-zachodniej. „Tak wygląda moja zdolność poprawnego układania zdań” – pomyślał wpinając się, a jednocześnie całkowicie ignorując dobiegające go z dołu pytania dokąd się wybiera. Już po chwili był poza ich zasięgiem, a postronni widzowie patrzyli ze zdziwieniem jak staje na fałszywym stopniu i nic się nie dziej, ale nie bohatera. W końcu jednymi z jego przodków były elfy wysokiego rodu. Bardzo szybko znalazł się przed mosiężnymi dębowymi drzwiami w jednej z najwyższych wież Hogwartu. Uchylił je lekko nie pukając, aby dostrzec długowłosego mężczyznę wpatrującego się w ogromne okno, jednak określenie, iż patrzył było nieprawdziwe. Rozumiał o co chodzi, gdyż choć nie widział potrafił czuć, a od wieków mówiło się, że niewidomi dostrzegają więcej i była to prawda. Tengel zafundował mu potwierdzenie tego w praktyce, a on na to wspomnienie uśmiechnął się trochę krzywo.
- Chciałeś się ze mną widzieć jak mniemam?
Mężczyzna przy oknie drgnął i odwrócił się szybko do źródła dźwięku.
-Nie dość, iż poruszasz się bezszelestnie to jeszcze nawet tak otwierasz drzwi. Usiądź – powiedział wskazując mu jeden z foteli naprzeciw dużego panoramicznego okna, przed którym sam stał, a Madderdin podszedł do biurka biorąc z niego stary zniszczony pergamin.- Jest to napisane jakimś dziwnym językiem i nikt z kim się kontaktowałem nie potrafił go odczytać, ale może ty byś mógł. Z tego co wiem jesteś doskonałym lingwistą.
Deimon lekko się uśmiechnął sięgając po pergamin. Zapisany on był równym lekko pochyłym pismem używanym stulecia temu, a w pierwszym momencie nie potrafił określić w jakim języku.
- Nic dziwnego, że nie mogli tego rozszyfrować – powiedział przyglądając się arkuszowi.- Język ten funkcjonował w Egipcie faraonów pomiędzy wybranymi. Posługiwało nim się podziemie tamtejszych magów.
- Parakarasze?
-Tak. Czarni magowie. Magowie nocy.
- Teraz wiem dlaczego pergamin jest przesiąknięty złem – odezwał się Madderdin kręcąc głową.- Możesz to odczytać?
Deimon nie odpowiedział. Spojrzał na tekst, który ma przed sobą. Uczył się tego języka na tyle na ile pozwalały mu możliwości. Teraz tyle tysiącleci po jego wymarciu, gdy już nikt nawet nie wie, że on istniał. Niektórych słów nie kojarzył. Prawdopodobnie było to pisane jakimś jeszcze innym narzeczem, lecz całość potrafił odczytać. Zaczął czytać na głos:
Modlitwa Eszkarameth.
Chodźcie do mnie chmury...
Wstańcie jako złowrogi sztorm
By rozedrzeć ich na strzępy.
Niech osłona nocy
Zrodzi świadków i zniszczy tych,
Którzy się oprą, by mnie nie skrzywdzili.
Pozwól krwi, we mnie wezbrać...
Zapewniając wieczne piękno.
Dopadnę cię.

A poniżej napisane zostało:

Witaj,
jeśli tego słuchasz to znaczy,
że popełniłeś wielki błąd.
Wymówiłeś słowa,
za które w wkrótce zapłacisz.
W tym momencie, zło tego miejsca
tętni w twoich żyłach.
Zostałeś skazany na śmierć...

Mordimer poruszył się niespokojnie, a Deimon wiedział dlaczego. Sam czuł przez chwilę lodowaty powiew.
- Wiersz? – Zapytał Medderdin sam nie wierzył w to co mówi. – Tyl zachodu o wiersz?
- Wiersz? Nie… - Odparł młodzieniec popatrzył jeszcze raz na pergamin uśmiechając się krzywo, a po kilku sekundach dodał:- To jest klątwa. Widać Riddle ma konkurencje jeśli chodzi o rytuały przywracające do życia.
- Cholera.
Merweredo patrzył na nauczyciela, który krążył po gabinecie jakby nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Szybko jednak jego myśli zaprzątnęła klątwa odczytana na głos. To był błąd, gdyż dzięki temu wprawił ją w ruch. „Tylko tego mi było trzeba” - pomyślał. Co prawda nie sądził, aby osoba pragnąca wrócić dzięki niej do życia stanowiła dla niego problem, lecz nie miał czasu na takie rzeczy.
- Nie martw się.
Poklepał Nenisza lekko po ramieniu i wyszedł tym razem słyszalnie zamykając za sobą drzwi, a swe kroki skierował prosto w kierunku klasy transmutacji wiedząc, ze już jest spóźniony. Jak się spodziewał spojrzenie, które mu posłała profesor McGonagall, gdy tylko wszedł do klasy było najsurowsze chyba w całej jej karierze.
- Więc pan Merweredo jednak postanowił się zjawić – powiedziała, a jej głos ociekał jadem.
Nie odpowiedział jej od razu, gdyż najpierw rozejrzał się po klasie. Zapisując sobie w pamięci, aby zemścić się na Idril za ten złośliwy uśmieszek, który mu posłała. Zauważył jeszcze tylko parę wrednych oczu Rona obserwującego z oczekiwaniem jak opiekunka domu Lwa uciera mu nosa. Po chwili zogniskował swój wzrok znów na nauczycielce, która nie spodziewała się zobaczyć w jego oczach rozbawienia pomieszanego z pobłażaniem.
- Czemuż to miałbym się nie zjawić?
- Bo spóźnił się pan już piętnaście minut, a za to Slytherin traci 30 punktów. Teraz proszę by pan usiadł – oświadczyła i skierowała w stronę katedry wyraźnie dając mu do zrozumienia, że rozmowa jest zakończona. „Nie tak szybko moja pani” – pomyślał, a twarz rozświetlił mu diaboliczny uśmiech.
- Czemuż pani odjęła punkty memu domowi, gdyż z tego co wiem to nie złamałem żadnego punktu w regulaminie.
- Nie złamał pan? – Zapytała niedowierzając.- A spóźnienie to co?
- Nie złamałem – rzekł chłopak uśmiechając się do niej z politowaniem na co nauczycielka tylko zgrzytnęła zębami.
- Siadaj.
- Może najpierw wyjaśnię, gdyż widzi pani nie mogłem się nie spóźnić skoro dopiero - zerknął teatralnym gestem na zegarek - pięć minut temu opuściłem gabinet profesora Madderdina.
Miał ochotę się roześmiać na widok delikatnego rumieńca zabarwiającego policzki opiekunki Gryffindoru.
- Nie musi nam pani oddawać tych punktów, gdyż i tak odrobimy, a kotki przynajmniej przez chwile poczują jak to jest być na prowadzeniu w pucharze domów. Niech jednak nie liczy, że to się powtórzy.
Spokojnie skierował się do ławki słysząc popierające pomruki ślizgonów jednocześnie dziwiąc się jak szybko zaakceptowali go jako swojego.
- Aleś jej dowalił.
- Nie szczerz się tak, Smoczku, bo ci muszki uśmiech zapaskudzą.
Idril zakrztusiła się powstrzymując śmiech, a Nemi tylko spojrzała na nią z wyższością i uśmiechnęła samym kącikiem ust to braciszka.
Dobra robota.
„No głosiku.”
Lubię stronniczych ludzi… co poradzić
Niespodziewanie drzwi klasy otworzyły się i do pomieszczenia wkroczył nie kto inny jak dyrektor, a McGonagall popatrzyła na niego zdziwiona.
- Stało się coś, Albusie?
- Nie. Chciałbym tylko poprosić na chwilę Deimona.
- Oczywiście.
Młodzieniec popatrzył uważnie na dyrektora, ponieważ nie miał zielonego pojęcia o co może mu chodzić. Zwinnie podniósł się z krzesła i bezszelestnie podszedł do dyrektor, który przyciszonym głosem rozmawiał z opiekunką domu lwa, a więc postanowił zaczekać na niego przy drzwiach. Po chwili Dumbledore dołączył do niego bez słowa. Gdy stanęli przed chimerą ta powiedziała dziwnie twardym kamiennym głosem: „Witaj, panie” jednocześnie odsuwając się. Profesor przez chwile stał zaszokowany, a Deimon tylko potrząsną głową, gdyż był do tego przyzwyczajony. Hogwart jest bardzo stary i zaklęcia jakie na niego rzucono wychwytywały jego aurę ściśle wiążąc go z rodem. Już od jakiegoś czasu wyczuwał, że w zamku jest ktoś mu znajomy. Nie spodziewał się jednak, iż w gabinecie dyrektora będzie na niego czekał. Kasimo Niikura i Daisuke Anodu, czyli dwóch sadomasochistycznych świrów, których poznał podczas wakacji i musiał przyznać sam przed sobą, że mu ich brakowało, gdyż jak się bawić to tylko z nimi. Uśmiechnął się i nie zważając na zdziwione spojrzenie dyrektora podszedł do nich oraz uściskał tak jak to oni mieli w zwyczaju. Jednak pierwsze słowa wymienili po japońsku.
- Możecie mi powiedzieć dlaczego w cholerę wy tu jesteście.
- Twój japoński jest dokonały przyjacielu.
- Wiem, Daisuke – odparł, a jego mina była sroga, lecz głos zabarwiła nuta rozbawienia.- Coś mi mówi, że będziemy mieli tu szkołę walki, bo raczej złodziejskiego fachu by wam uczyć nie pozwolił.
- Masz racje i dlatego tu jesteś. Naszym jedynym warunkiem jest abyś ty nam pomagał – rzekł Kasimo uśmiechając się przy tym perfidnie.
Deimon już widział jak ta pomoc miałaby wyglądać, a umysł podesłał mu obraz paru butelek absyntu lub czystej, czyli na rosyjską modłę.
- Za dużo czasu w Rosji spędziłeś – odezwał się w końcu Deimon, a następne zdanie wypowiedział już po angielsku dając im do zrozumienia, że wie wszystko co chciał:- Oczywiście się zgadzam.
Dyrektor chrząknął najwyraźniej niezadowolony, że został na chwilę wykluczony z rozmowy.
- Cóż mam rozumieć, iż panowie powiedzieli ci dlaczego tu cię wezwałem – powiedział, a Deimon tylko skinął głową.- Tak widzę, że się zgodziłeś. Chciałbym, żebyście zaczęli od razu i w związku z tym już zwolniłem cię z lekcji dzisiejszych tak, abyś mógł im pomóc wszystko przygotować.
- To chyba już wszystko, czyli możemy już iść – dyrektor przytakną, a Kasimo uśmiechnął się do towarzyszy.- To my już pójdziemy.
W zadziwiająco szybkim tempie znaleźli się przed klasa, którą dla nich przeznaczył dyrektor.
- Niezła szkoła, a jaka kadra nauczycielska – rzucił Daisuke i zagwizdał przeciągle.
- Tak cudownie – rzekł Kasimo patrząc z rozbawieniem na Merweredo, który tylko wzniósł oczy do nieba wchodząc do klasy.
Sala była naprawdę duża pogrążona w przyjemnym półmroku, a nad drewnianą podłogą unosiły się drobinki kurzu. Na ścianach wisiały różne rodzaje broni białej, a Niikura okręcił się dookoła własnej osi.
- Cudowna.
- Tak, lecz parę poprawek i… - zaczął mówić Deimon, aby po kilku sekundach ciszy machnąć dłonią i na podłodze pojawiła się cienka na parę milimetrów mata, a pod jedna ze ścian dwa stojaki z szablami. Kasimo i Daisuke szybko podeszli do nich delikatnie jakby z namaszczeniem biorąc z nich szable, aż oczy im zaświeciły.
- Doskonała – odezwał się Anodu delikatnie ważąc ją w dłoni.- Po prostu idealna. Skąd coś takiego wytrzasnąłeś? Za pomocą magii tego się nie da stworzyć.
- Nie, lecz są istoty zajmujące się wytwarzaniem takich cudeniek od tysiącleci.
Mężczyźni tylko się roześmiali.
- No właśnie od kiedy to twoje ukesiątko uczy walki, Niikura?
- Uczyć nie uczy, ale przecież bym go nie zostawił. Daisuke sam w domu oznacza brak domu po powrocie.
Młodzieniec roześmiał się widząc naburmuszoną minę Anodu, a Niikura tylko wyciągnął mu z rąk szable delikatnie ją odkładając na miejsce, bo jak to mówią przezorny zawsze ubezpieczony i przytulił do siebie.
- Demon jak możesz, przecież znasz moje maleństwo. On jest bardzo czuły.
- Wiem jaki jest, lecz to mało powiedziane – odparł śmiejąc się jeszcze głośniej i zgrabnie unikając rzuconego w niego sztyletu. Popatrzył jak odbija się od kamiennej ściany spadając na matę.- Tak tego tu brakuje.
Znów wykonał ruch dłonią i na ścianach zamiast kamienia pyszniło się hebanowe drewno.
- Szkoda, że musi tu być mata, gdyż dużo bardziej podobało mi się drewno.
- Mi też, Daisuke, ale jak będziemy walczyć my to można usunąć matę. W sumie my mamy tylko nauczyć ich opanowania i podstaw samoobrony, a tych którzy będą wykazywać jakiekolwiek zainteresowanie i zdolności do dalszej nauki mamy uczyć więcej.
Merweredo tylko pokiwał głową i przez chwile patrzył zamyślony w czerwoną czuprynę na głowie Anodu.
- Kiedy ostatnim razem go widziałem miał ciemne włosy.
- Tak, ale wiesz po tym twoim podstępie mającym na celu uświadomienie mam, iż jesteśmy dla siebie stworzeni przefarbował powrotem.
- Dobrze wiedzieć. Ktoś musiał wam to wreszcie uświadomić, gdyż te wasze podchody robiły się już zabawne.
Daisuke rozejrzał się po klasie.
- To chyba tyle. Dyrektor ogłosi podczas obiadu, że w weekendy będą nasze zajęcia. Dziś jedynie odbędą zapisy zainteresowanych, czyli możemy się znikać.
Młodzieniec przez chwile rozważał możliwość pójścia na obronę i ponownego uświadamiania nauczycielowi, że wcale się nie spóźnił, ale zwątpił widząc figlarne błyski w bursztynowych oczach Kasimo i ciemno niebieskich Daisuke. Wiedział bardzo dobrze, że oni długo nie potrafią być grzeczni jednocześnie był pewny, że Ulvhedin i Dario już otworzyli swoją knajpkę w Hogsmeade. Uśmiechnął się paskudnie, a w następnej chwili siedzieli już przy stoliku w zaciemnionej loży w ciemnym pomieszczeniu, gdyż oświetlanym tylko przez nikłe światło świec. Zaraz koło nich pojawił się kelner kłaniając się lekko następcy tronu oraz znikając zaraz po otrzymaniu zamówienia.
- Co to za miejsce? – Zapytał Daisuke rozglądając się po całym lokalu pełnym dziwnych przedmiotów i osób, a Deimon nie zdziwił się widząc na jego twarzy szok. Lokal nie przypominał żadnych, które do tej pory odwiedzał.- Dlaczego wydaje mi się, iż maczałeś palce w wystroju.
- Bo tak w istocie było, a teraz opowiadajcie co nowego. Tak dawno z wami nie rozmawiałem – stwierdził i sam nie wiedział kiedy przeszli na japoński pogrążając się w rozmowie o dawnych czasach jak starzy przyjaciele, którzy spotkali się pierwszy raz po wielu latach.

Gdy tylko Merweredo zapakował do łóżka dwóch zalanych w trupa japończyków i szybko wyszedł z ich kwater z zamiarem położenia się we własnym w dormitorium. Zatrzymał się wpatrzony w drzwi do kwater przyjaciół z uczuciem, że czegoś mu tu brakuje. W jego głowie ni stąd ni zowąd uformował się połączony herb rodów Niikura i Anodu. Kiedyś, gdy byli trochę wstawieni, a chłopaki byli już ze sobą tak dla zabawy połączyli te oba. Teraz uniósł dłoń i na drzwiach zaczęły pojawiać się płonące linie tworząc schematycznie narysowanego smoka z rozłożonymi skrzydłami wygiętego w łuk i japońskie litery układające się w zdanie.
Honor ponad wszystko?
„Tak, głosiku. Tych dwoje to potomkowie samurajów.”
W twojej rodzinie ta zasada też istniała i dalej trwa..
„W mojej rodzinie również płynie krew samurajów, głosiku?”

W tym samym czasie w innej części Hogwartu Albus Dumbledore zaczął niespokojnie krążyć po gabinecie, gdyż nie wiedział co się dzieje. Nie potrafił zrozumieć jakim cudem w ciągu dwóch miesięcy ten chłopak tak się zmienił. Wątpił, żeby to był wpływ Severusa. W końcu to się zaczęło zanim on przeszedł pod jego opiekę. Jednak Harry teraz był całkiem inną osobą. Przez cały czas taki poważny, skupiony, opanowany i momentami onieśmielający, gdy chciał władczy, a jego zachowanie momentami przywodziło na myśl tygrysa lub samego Lucyfera. Przypomniała mu się wypowiedz, którą usłyszał wiele lat temu: „przekonałem się, że moje lubienie albo nielubienie wcale ich nie dosięga, gdyż za wysoko stoją. Nie wydaje się ważne co ja o nich myślę. Są inni niż się spodziewałem bardzo starzy, a jednocześnie młodzi, bardzo smutni i weseli zarazem.” Nie wiedział, że takie samo zdanie o sobie Deimon usłyszał kiedyś od Daria. Nie wiedział również, że sam jest uważany za najbardziej tajemniczego i dziwnego.
„Teraz jeszcze to” – pomyślał siwobrody.- „Wszedł tu jak gdyby nigdy nic, przywitał się z nimi i przez jakieś dziesięć minut rozmawiali po japońsku. Nasuwa się pytanie skąd on zna japoński.” Dyrektor pokręcił głową, którą martwił jeszcze fakt odmiennej orientacji dwóch nauczycieli. Chciał nauczyć swoich uczniów tolerancji, ale sam już nie wiedział czy w taki sposób mu się to uda.
Dumbledore już trochę spokojniejszy usiadł za biurkiem. Otworzył szufladę i wyciągnął z niej jedną pusta kartkę. Przez dłuższy czas wpatrywał się w nią tylko jakby się zastanawiał czy warto.
- Tylko ty możesz mi odpowiedzieć na dręczące mnie pytania o chłopaka, ale ty prawdopodobnie mi odmówisz, Tengel. Minęło tak wiele czasu od kiedy cię poznałem, a wtedy jeszcze przyjaźniłem się z Grindelwaldem. Potem on powiedział, że będziesz go szkolił i musi wyjechać. Kiedy wrócił to już nie był on. Miałeś niewielu uczniów. W tym wieku zaledwie czterech, a wiem kim została dwójka z nich Maksymilian i Tom. Na twoich uczniach ciąży chyba jakaś klątwa, bo z szesnastu jakich miałeś podczas swego całego życia, aż trzynastu z nich stało się mrocznymi magami – mówił sam do siebie i znów do jego umysłu wdarły się niechciane wspomnienia. Już prawie udało mu się o tym zapomnieć, a dopiero słowa Deimona przypomniały mu o wydarzeniach sprzed lat i pewne zdanie:
- Jestem nędzarzem, gdyż posiadam tylko marzenia. Rozsiałem je u twych stóp, więc stąpaj lekko, gdyż stąpasz po moich marzeniach. Chyba marzysz?

Merweredo wbrew swoim zamiarom całą noc spędził wpatrując się w ogień płonący w kominku w Pokoju Wspólnym. Dopiero, gdy usłyszał pierwsze potupywania budzących się mieszkańców wieży podniósł się z fotela i ruszył do dormitorium, które dzielił tylko z Draconem. Jak znał życie to on pewnie jeszcze smacznie śpi i to tak smacznie, że prześpi dwie pierwsze lekcje jeśli go nie obudzi. Nie starał się nawet zakradać, a kiedy znalazł się na miejscu jednym ruchem dłoni wyczarował wiadro wody, aby drugim machnięciem ochłodził ją do –20 stopni, lecz tak, aby nie zamarzła. Uśmiechnął się wrednie i jednym nieznacznym gestem ręki wylał na chłopaka zawartość wiadra. Nie czekając, aż wrzeszczący teraz jak ranione zwierzę chłopak zobaczy, iż to jego sprawka przeniósł się do salonu Slytherinu, w którym była tylko Nemi.
- Musiałeś? – Zapytała, a jej twarz wyrażała dezaprobatę, ale w oczach czaiły się psotne chochliki.
- Nie, ale chciałem i lepiej chodźmy, gdyż wściekły smok to niebezpieczny zwierz. Co prawda ten zionąć ogniem nie umie, ale dym też potrafi być niebezpieczny.
- Ty i ta twoja filozoficzno-psychologiczna gadka – rzekła i pokręciła tylko głową, a zaraz ruszyła z braciszkiem do wyjścia.
Udali się prosto na śniadanie. Wielka Sala była o tej porze jeszcze prawie pusta. Również stół nauczycielski świecił pustką. Oboje nie mieli ochoty na jedzenie, więc zajęli się rozmową czekając na pozostałą dwójkę. Ta pojawiła się, gdy już wszyscy byli na śniadaniu. Nagłe poruszenie wywołało jednak pojawienie się na środku pomieszczenia wysokiego mężczyzny wyglądającego na jakieś trzydzieści lat.
-Witaj, Tengelu – odezwał się Dumbledore podnosząc się ze swego miejsca i kłaniając przybyszowi.
Wszyscy wpatrywali się zdziwieni na przemian to w przybysza to w dyrektora. Tengel w odpowiedzi skinął mu głową i skierował swe kroki ku stołowi nauczycielskiemu. Deimona zdziwiło trochę pojawienie się wampira, ale nie dał tego po sobie poznać. Podniósł się jedynie z miejsca, gdy ten zatrzymał się przy nim.
- Co ty tu robisz? – Zadał pytanie w języku Neniszów, ponieważ wiedział, że nikt niepowołany nie zna tego języka. Kociooki nie odpowiedział podał mu jedynie pergamin, na którym rozpoznał pieczęć Dumbledore. Przebiegł wzrokiem po jego treści i ruchem pełnym pogardy rzucił go na ziemię, a on zanim jednak dotkną posadzki spłonął. Kunyomi chwycił go za ramie jakby chciał powstrzyma ewentualny wybuch złości jednak szybko cofnął dłoń czując jak od tego dotknięcia ona zamarza mu.
- Dyrektorze, jeśli chciał pan się dowiedzieć co się ze mną stało wystarczyło spytać, a nie wzywać tu mojego sensej – rzekł z pobłażliwym wyrazem twarzy sprawiającym wrażenie jakby tłumaczył coś głupiutkiemu dziecku. Jednak ci, którzy go znali wiedzieli, iż w tym momencie z nim nie ma żartów, a Tengel przezornie cofnął się o krok.
- Jednak nie spytałem ciebie, a więc nie jest to twoja sprawa – odparł dyrektor, a od niego zaczęła bić coraz silniejsza aura mocy. Wszyscy myśleli, że Merweredo się wycofa, gdyż siwobrodego boi się sam Voldemort. Młodzieniec wręcz przeciwnie zrobił kilka kroków w stronę stołu nauczycielskiego. Tak samo spokojny i opanowany jak zawsze.
- To jest moja sprawa profesorze i zawsze będzie dopóki dotyczy mnie. Może się pan wypytywać o innych uczniów sensej proszę bardzo, ale ostrzegam drogo mi pan zapłaci jeśli dowiem się, że węszy pan koło mojej osoby.
Dumbledore wzdrygną się patrząc na obraz samego króla piekieł, który stał przed nim. W tym momencie nie wątpił, że wchodzenie mu w drogę równa się z samobójstwem. Nie mógł jednak pozwolić się zastraszyć.
- Nie jesteś osobą, która może mi czegokolwiek zabronić. Póki uczysz się w tej szkole moim obowiązkiem jest być poinformowanym o tym co robisz, gdzie i z kim. Jeśli sam mnie o tym nie powiadomisz będę musiał dowiadywać się tego w inny sposób – rzekł starzec nie przypominający teraz tego dobrotliwego staruszka jakim był na co dzień, gdyż każdy mógł odczuć moc i potęgę promieniującą od niego. Jednak nie mieli wątpliwości, iż to Deimon wygra tą batalie pomimo, że wokół niego nie unosiła się żadna aura magii. Nie rozumieli tego, ale w tym momencie przypominał im dawnych wielkich królów, o których opowiadali im rodzice w bajkach na dobranoc.
- Myli się pan. Nie ma pan żadnego prawa do kontrolowania moich poczynań. Jednak jeśli tak bardzo interesuje pana to co robiłem podczas wakacji może pan wypytać o to Tengela. Ostrzegam jednak jeśli się dowiem, że wtyka pan nos w nieswoje sprawy na upomnieniu się nie skończy.
Uważając sprawę za zakończoną odwrócił się znów do wampira.
- Odpowiesz na jego pytania, jednak w granicach rozsądku.
- Kim ty jesteś żeby mi rozkazywać? – Zapytał Nenisz patrząc na mężczyznę z wyższością. Przez tyle lat życia przyzwyczaił się, że to on wydawał rozkazy, gdyż nawet piekielna szóstka zwracała się do niego z szacunkiem. Młody Merweredo spojrzał mu tylko twardo w oczy. Kunyomi skłonił głowę z szacunkiem, ponieważ w tym spojrzeniu było przypomnienie kim jest mężczyzna stojący przed nim.
Deimon widząc, iż Tengel wypełni jego... życzenie szybko ruszył do wyjścia z zamiarem udania się do Niikury i Anodu. Teraz potrzebny był mu wysiłek fizyczny, aby wyładować się.
Po jego wyjściu z Wielkiej Sali Dumbledore opadł bez sił na fotel i patrząc bezradnie w oczy wampira.
- Kim on jest? – Zapytał.
- Kim? Królem. Zapomniałeś już? Nie na darmo drugim członem jego nazwiska jest Merweredo.
Odwrócił się od zaszokowanego dyrektor.
- Nemezis możesz mnie zaprowadzić do gabinetu tego jegomościa poczekam tam na niego.
Nemi tylko uśmiechnęła się promiennie i biorąc starszego mężczyznę pod rękę wyprowadziła z pomieszczenia odprowadzana zdziwionymi spojrzeniami.
Draco spoglądał na uśmiechającą się do siebie Idril i tak jak ona wrócił do pałaszowania śniadania jakby nic się nie stało.
Za to przy stole nauczycielskim wrzało.
- Wiedziałeś? – Zapytał dyrektor Mistrza Eliksirów.
Ten patrzył uważnie na swojego przełożonego zanim odpowiedział.
- Tak i zanim zapytasz czy to przez Miszrę to nie. Krew Vinyolonde nie miała tu nic do rzeczy, gdyż jest to dziedzictwo Lisicy – odparł i nie czekając, aż padną kolejne pytania odszedł od stołu. Dzisiejszy dzień zaczął się wprost genialnie. Zastanawiał się tylko czemu młodzieniec ujawnił swoje pochodzenie. Teraz dopiero zaczął się poważnie zastanawiać nad zamiarami Wyklętych. Jedno wiedział ich pomoc w tej walce będzie darem niebios lub przekleństwem w zależności od tego jak rozegrają tą partię czarodzieje.

Deimon wparował jak burza do sali gdzie miały się odbywać treningi i bez żadnych wstępów dołączył do walczących mężczyzn, a po chwili dwóch japończyków starało się pokonać jego. Walczyli tak dopóki jego przyjaciele nie padli wyczerpani, a młodzieniec się głośno podsunął im szklanki z schłodzonym napojem.
- Dzięki wam pierwszy tydzień mam wolny i miałem czas, aby obmyślić trochę strategię – powiedział rozglądając się po pomieszczeniu i ocieniając jej wielkość.- Trzeba będzie powiększyć tą klasę i to bardzo powiększyć, tak aby można było zrobić jeszcze jedną prywatną – dodał spokojniej, a obaj mężczyźni tylko uśmiechnęli się doskonale rozumiejąc o co chodzi młodszemu.- Pierwsze spotkanie jednak powinno odbyć się na otwartej przestrzeni, aby każdy miał dla siebie odpowiednio dużo miejsca.
- Zastanawiam się jak to możliwe, że taki świr jak ty potrafi być tak zorganizowany.
- Daisuke i tak byś nie zrozumiał. Lata praktyki, dziecko.

Ogłoszenie o możliwości nauki sztuk walki miało spore powodzenie. W sobotę rano na boisku do Quidditcha zebrała się prawie cała szkoła, a sam stadion został odmieniony i tak jak podczas Turnieju Trójmagicznego porastała go trawa, lecz tym razem jednak nie było labiryntu. Na murawie stało tylko trzech ludzi.
Deimon patrzył właściwie bez zainteresowania na wypełniające się trybuny. Jego znudzenie znikło dopiero gdy zobaczył podążające w jego stronę stadko, Madderdina i Tengela.
Dobrze, że Severus nie wie, iż jego też zaliczasz do działu stada.
„Kiedyś pewnie się dowie, ale nic na to nie poradzę w końcu jemu też matkuje w pewien sposób.”
Szczerze powiedziawszy to chore. Matkować nietoperzowi?
„Oj, głosiku, trochę tolerancji nietoperz też człowiek.”
Ty tylko w jakiś pięciu procentach jesteś człowiekiem, a czasami jesteś bardziej ludzki niż on.
„To miał być komplement czy obelga?” – Zapytał się w myślach śmiejąc się w duchu, a siódmym zmysłem wyczuwając zmieszanie głosiku.
- Wszystko gotowe? – Zapytał Kasimo, na którego spoglądał on teraz zdziwiony.
- Przepraszam, zamyśliłem się, ale tak gotowe. Wy wygłosicie serie techniczną, a ja przygotuje się do pokazu. Dobrze?
Niikura w odpowiedzi tylko skinął głową i już go nie było. Deimon ruszył na spotkanie przyjaciołom. Uśmiechając się szatańsko, gdyż do głowy wpadł mu iście diabelski pomysł. Jego dobrego humoru nie zmącił nawet widok dyrektora zmierzającego w jego stronę. Młody Merweredo skiną lekko głowa na powitanie, a Nemi jak to miała w zwyczaju przytuliła się do niego na chwilę.
- Ostatnio stałeś się niewidoczny, braciszku.
- Obowiązki i w związku z tym mam pytanie. Chcemy zrobić małą walkę pokazową i czy jest ktoś chętny? – Zapytał patrząc znacząco na siostrę, smoczka i iskierkę, którzy chórem poparli jego pomysł, a zwłaszcza tą część gdzie brali udział.
- Nie wydaje mi się by to był dobry pomysł, gdyż oni jeszcze nie przeszli szkolenia – powiedział dyrektor rzucając Deimonowi spojrzenie pełne z dezaprobaty.
- Szkolenia? Albusie, po pierwsze mówisz o kobietach z rodu Deveraux Markov, a one walkę mają we krwi. Z tego co wiem to stare rody zawsze uczyły swoich mężczyzn walki, zwłaszcza bronią białą.
Draco tylko skinął głową przywołując swój miecz, a za jego przykładem poszły dziewczyny.
- Wszystko pięknie, ale Severusie, Tengelu i Mordimerze was też zapraszam.
- Ja na walkę z tobą się nie pisze – rzekł Madderdin unosząc ręce do góry w obronnym geście.
- Czemuż to, przyjacielu, przecież doskonale władasz szablą.
- Szablą to ja wiem jak władam, Tengel. Zapominasz jednak, że nie widzę, a niestety jego kroków usłyszeć nie potrafię.
- Dobra w takim razie proponuję taki układ ja z siostrą na was wszystkich – oświadczył młodzieniec uśmiechając się perfidnie, a Nemezis zrobiła zresztą to samo. Tylko były nauczyciel chłopaka widział co oni potrafią walcząc razem.
- To chyba nie jest odpowiedni podział – odezwał się dyrektor znów starając się wtrącić swe trzy knuty, jednak Kunyomi uciszył go gestem ręki.
- Uczciwy to będzie układ. Tylko twoja broń Demonie.
- Cóż to czyżbyś się bał? Nie, oczywiście tej szabli używać nie będę. Na odesłaniu ciebie na tamten świat mi nie zależy.
Tym razem nikt nie zrozumiał.
- On włada ostrzem Ongis wykutym przez najlepszego płatnerza elfów w dobie, gdy nie było ani nocy ani dnia. Ostrze zrobione jest z mithrilu, czyli najtrwalszego i jednocześnie najlżejszego metalu świata, aby szabla była odpowiednio wyważona dodano do niego górskiego srebra. Chyba nie musze tłumaczyć jakie ten kruszec ma właściwości – powiedział Tengel, który przerwał swą wypowiedz.
- Legenda głosi, iż płatnerz zaklął w ostrzu światło dnia i mrok nocy, a symbolizować mają to zaklęci wyryte na jego nim – rzekł młody Merweredo kończąc za niego.- Chodźcie, bo chyba zakończyli już część techniczną. Wykonał ruch ręką, a w jego dłoni pojawiła się szabla bułatowa. Draco, gdy tylko ją zobaczył wybuchną śmiechem.
Nemezis stanęła ramię w ramię z bratem i obydwoje lekko unieśli szable zapominając o całym świecie całkowicie koncentrując się na przeciwnikach. Pierwszy zaatakował Snape, lecz Merweredo sprawnie sparował jego uderzenie, a Nemi zablokowała ciecie z boku wyprowadzone przez Idril. Oboje wykonali szybki piruet w tył, lecz i tym razem przeciwnicy otoczyli ich. Jednak teraz krąg nie był tak ciasny, aby nie mogli się wymknąć, a może... Deimon spojrzał siostrze w oczy, a Tengel w pierwszej chwili nie zrozumiał czemu młodzieniec podrzucił swój miecz do góry, lecz gdy poczuł silne uderzenie w pierś dotarło do niego, że dał się nabrać i stracił przeciwnika z oczu. W następnej chwili leżał na trawie pokrywającej boisko obserwując jak następca tronu w locie złapał szable parując ciecie wyprowadzone z lewej strony przez Dracona. Z prawej natomiast zauważył błysk ostrza Severusa, które zatrzymało się na bransoletach z mithrilu chroniąc jego rękę poniżej łokcia. Uśmiechnął się wrednie widząc zdziwione spojrzenie opiekuna i z zadziwiającą szybkością wyprowadził cios od dołu, który mężczyzna ledwo zablokował. Merweredo dołączył do siostry opierając się plecami o jej plecy.
- Jak sobie radzisz? – Zapytał.
- Nie jest źle, ale nie mam szans z Tengelem, bo reszta to błahostka.
- Chyba czas skończyć z pobłażaniem, a Nenisza biorę na siebie.
- Demon...
Młodzieniec jednak nie czekał na dalszą cześć jej wypowiedzi i z łatwością odbił się od podłoża robiąc potrójne salto, aby zgrabnie wylądować przed wampirem. Ten nie był przygotowany na taki zwrot akcji, a co za tym idzie nie miał szans sparować ciecia z góry, które jednak tylko drasnęło jego ramię.
- Co to ma być?
- Zaproszenie do czegoś ostrzejszego – odparł chłopak.
Deimon uśmiechnął się widząc błysk w oku mistrza, a kątem oka zauważył jeszcze, iż Idril chce wyprowadzić cios, którego jej kuzynka nie miała szans zablokować. W następnej chwili ostrze jego szabli zderzyło się z ostrzem iskierki, a on szybkim ruchem odepchnął ją jednocześnie wykonując piruet i parując cios Tengela. Zanotował, że niebezpiecznie zbliżył się do balustrady kończącej stadion. Nie miał jednak czasu na takie rozważania, gdyż Nenisz zaczął wyprowadzać ciosy z zadziwiającą szybkością. Niespodziewanie młodzieniec zbił z tropu przeciwnika, gdyż odwrócił się i z rozpędu wbiegł na trybunę zajmowaną przez mieszkańców domu borsuka i robiąc salto nad głową zdezorientowanego mężczyzny. W następnej chwili stał już koło siostry.
- Za stary się na to robisz, przyjacielu.
- Za stary? Bezczelny dzieciak.
- Uważaj na słowa, prijatiel – rzekł uśmiechając się do niego w wyższością, gdyż wiedział dobrze, że to go rozwścieczy.
Nie mylił się, a Tengel w ekspresowym tempie zaczął wyprowadzać ciosy. Pozostali walczący zrobili im miejsce przestając wykonywać jakiekolwiek ruchy. Deimon zauważył, iż mężczyzna w ferworze walki nie pilnuje prawego bloku. Wyprowadził cios na tą stronę, lecz został on z łatwością zatrzymany. Szybko jednak wykonał następny tnąc od dołu jego, a jego ostrze lekko nacięło koszule wampira.
- No pilnuj się, przyjacielu.
Tengel z furią wyprowadził cios po prostej, a Merweredo uniósł szable wiedząc jednocześnie, że zostaną po niej strzępy. Nie mylił się dwa ciosy wyprowadzone z taka siłą spowodowały złamanie ostrzy w obu szablach. Uczeń Hogwartu spojrzał tylko w oczy swojemu przeciwnikowi i zadał pytanie:
- Zmiana broni?
- Nie, gdyż jestem zmęczony. Albo ty jesteś za dobry albo ja naprawdę się starzeję.
Deimon roześmiał się.
- Zapominasz co płynie w moich żyłach. Może i jesteś wampirem jednego z najszlachetniejszych klanów, ale jednak.
Ten tylko pokiwał głową bardzo dobrze wiedząc, że to co płynęło w krwioobiegu tego młodzieńca równało się mieszance wybuchowej.

Po pokazie w każdym domu prefekci mieli sporządzić listy chętnych według roczników, gdyż dzięki temu oni mieli z tym spokój. Nemezis wpadła na genialny pomysł, aby zabrać ich do „Bractwa Hades”. Deimon uśmiechnął się przypominając sobie minę Daria, gdy zaproponował im taką nazwę. Ulvhedinowi się jednak spodobała i tylko drugi właściciel wiedział, że to młodzieniec wykonał szyld i logo knajpy. Teraz Merweredo stał wpatrzony w gwiazdy czując przyjemne szumienie w głowie. Co prawda pił często dużo, ale nigdy nie potrafił się upić, a plusem tego było, iż nigdy nie miał kaca. Dziękował za to panu, gdy widział stan Nemi zanim jej czegoś na to nie dał.
Przypominam iż miałeś spytać Severusa o dom twego ojca.
„Dom” – pomyślał rzucając szybkie spojrzenie na zegarek, a była trzecia trzydzieści siedem rano. Mimowolnie się wzdrygnął, gdyż była to godzina mar cmentarnych i co prawda niektóre z nich były miłe, lecz nie wszystkie dusze, które nie odeszły na drugą stronę są dobre.- „Głosiku już za późno, aby teraz do niego iść i choć nie upił się na imprezie to wróciliśmy koło drugiej, a on był wykończony”.
Wiec wybierz się tam bez niego, a ja wskażę ci.
„Jeśli ty wiesz gdzie to jest to czemu na początku tego nie zaproponowałeś?”
Bo nie powinienem.
Deimon tylko zgrzytną zębami, a w myślach utworzył plan działań podanych mu przez głosik. W tym momencie dziękował za mary włóczące się po cmentarzach. Dzięki nim zna sposób przenoszenia się w inne miejsca bez używania magii.
Młodzieniec napawał wzrok widokiem dużego zrujnowanego domu, który mimo wszystko miał w sobie jakiś czar. Dworek był umiejscowiony wysoko w górach. Za nim znajdowała się olbrzymia przepaść, a on nie mógł ocenić jej głębokości, gdyż teraz cała była zasnuta mgłą. Podszedł do wielkich drewnianych drzwi z metalowymi pięknymi zawiasami misternie wykutymi na kształt lian, które wyglądały one niczym żywe okalające drzwi winorośle. Wszedł do pogrążonego w mroku korytarza i pierwszą rzeczą jaką odczuł była mroczna oraz tajemnicza atmosfera tego miejsca. Coś mu mówiło, że powinien iść dalej tym korytarzem w głąb domu. Zdziwił się widząc przed sobą ścianę całą ze szkła. Dopiero gdy do niej podszedł zobaczył, iż wyryte na niej są stare perskie zaklęcia. Znał tą metodę, gdyż stosowano ją do uwięzienia czegoś w jednym miejscu. Czegoś potężnego. Dotknął gładkiej powierzchni, a w jego umyśle zaczęły pojawiać się dziwne sceny. Na początku zobaczył starego człowieka w powłóczystej szacie stojącego w tym miejscu co on, lecz nie było tu jeszcze domu stał on nad czymś co przypominało wielkie bagnisko. „Ziejące rany ziemi - otchłanie”, a po kilku sekundach wiedział już kim był ten starzec. Sargon Wielki, jego przodek. Zaraz pojawiła się kolejna wizja, a dokładniej sześciu mężczyzn stało na końcach wiszącej o parę cali nad ziemia sześcioramiennej gwiazdy.
Rytuał zamknięcia.
„Zamknięcia?”
W jego umyśle znów pojawiła się wizja, a tym razem tutaj znajdował się dom. Mężczyzna nacisnął wmurowaną w ścianę płaskorzeźbę kruka i szklana ściana odsunęła się. Tajemniczy osobnik wszedł do środka. Pomieszczenie było w kształcie koła całe ze szkła i wszędzie były wyryte zaklęcia. Na posadzce z dziwnego metalu było siedem pierścieni na każdym z nich było wyryte inne zaklęcie w języku staro hebrajskim, a każde z nich pochodziło z księgi mroku. Według podań danej ludziom przez Szatana. Mężczyzna stanął w środkowym najmniejszym pierścieniu. Wyciągną mały rzeźbiony na rękojeści sztylet i naciął sobie dłoń pozwalając, aby sześć kropli spadło w sześciu różnych kierunkach. Nad posadzką uniosła się sześcioramienna szkarłatna gwiazda. Pierścienie zaczęły się unosić, a każdy poruszał się w inną stronę. Oprócz środkowego, który bez ostrzeżenia zapadł się pod mężczyzną. Wizja się skończyła.
Uprzedzając twoje pytanie. On zszedł do otchłani, gdyż każdy czarodziej Skrzydła Nocy może otworzyć przejście do otchłani nie wypuszczając demonów.
„Czy on…”
Pytasz czy wrócił? Nie. Nie udało mu się, lecz rozejrzyj się póki cię nie wyczuły. Masz szczęście, że twoja aura jest tak nikła, iż prawie jej nie ma.
„Przywilej bycia potomkiem królów” - pomyślał Deimon uśmiechając się krzywo co zaczęło mu wchodzić w zwyczaj i odszedł od szklanej ściany.
Stał w drzwiach prowadzących do obszernego staroświeckiego salonu, gdy kątem oka uchwycił ruch gdzieś za sobą. Odwrócił się, lecz niczego tam nie było poza uchylonymi drzwiami. Za nimi znajdowała się jadalnia z dużymi oknami. Jedna ze ścian miała przeszklone drzwi na taras i znów dostrzegł jakiś ruch. Za dużym drzewem jakieś pięćset metrów od zejścia z tarasu. Wolnym krokiem skierował się w tamtą stronę. Za drzewami była długa aleja utworzona z zaokrąglonych prętów obrośniętych różami. Czarnymi różami. Na jej końcu była stara brama, która została lekko wykrzywiona, a wykuta z żelaza z mosiężnymi zdobieniami. Teraz zamknięta i tworząca wzór skośnego kociego oka. Spróbował ją otworzyć, lecz nawet nie drgnęła. Cofnął się o krok i dopiero wtedy zauważył łaciński napis.
- Witamy w miejscu, które zło nazywa domem – przeczytał na głos i roześmiał się upiornym śmiechem, gdy brama otworzyła się.
Przeszedł przesz nią i zafascynowany obserwował grę światła księżycowego odbijającego się we mgle, która tu spowijała ziemię. Znalazł się w pięknym i jednocześnie mrocznym ogrodzie. Każda roślina dawała tu czarne kwiaty oraz owoce. Jeszcze nigdy nie widział tylu odcieni czerni. Spojrzał w górę i dostrzegł, że nawet gwiazdy były tu inne niż na tej szerokości geograficznej. W głębi ogrodu zobaczył budowlę na pierwszy rzut oka wyglądającą jak romańsko-gotycka katedra z wysoką wieżą. Na bramie budowli był ten sam znak jak na tamtej. Tym razem, gdy wymówił łacińskie słowa znak rozsunął się zamiast niego pojawiło się widmowe, a jednak wyglądające jak autentyczne kocie oko i zaraz znikło. Wrota otworzyły się z lekkim skrzypieniem charakterystycznym dla metalu uderzającego o metal. Usłyszał jeszcze szum wielu skrzydeł, a gdy podniósł głowę zobaczył ogromne stado czarnych ptaków unoszących się w powietrzu. Patrzył zafascynowany harmonią ich lotu. Zastanawiał się jeszcze jakie to były ptaki, bo nigdy wcześniej ich nie widział. Wnętrze budowli było ciemne. Machnął dłonią i cały hol wypełniły płonące świece. Nie wiedzieć czemu skierował swe kroki prosto do ostatnich drzwi naprzeciw wejścia. Irytowało go milczenie głosiku. Okazało się, że trafił do biblioteki sadząc po układzie i wysokości półek ciągnącej się przez cały pion budowli. Kiedy tak się rozglądał jego wzrok przykuła mała czarna książka leżąca u stóp jednego z dwóch foteli koło kominka. Podniósł ją i otworzył na pierwszej stronie, a wtedy zrozumiał, że jego podejrzenia były słuszne. Uśmiechnął się do siebie czytając tytuł...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cissy
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 26 Maj 2006
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zamek Czarodzieji Słońca i Księżyca

PostWysłany: Pią 14:33, 28 Lip 2006    Temat postu:

WOW!! Jak zwykle mistrzostwo świata!! Jak ja kocham czytać jak to Drops jest "gaszony" przez Deimona ]:->

Życzę weny
Cissy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aravan de'Deiamalthe
KRÓL



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Mrocznej Furii

PostWysłany: Pią 16:08, 28 Lip 2006    Temat postu:

JUPIII raozdział ale fajno.... i to cudowny rozdział muszę ...
... przyznać z karzdym rozdziałem jest coraz to ciekawiej noi ten pokaz i jego opis CUUDOO W ogole GENIJALNY ROZDZIAŁ Very HappyVery HappyVery HappyVery HappyVery Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nocny Sokół
Obywatel



Dołączył: 20 Lip 2006
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 16:29, 28 Lip 2006    Temat postu:

Pierwszy raz skomentuje to opowiadanie (a że komentować nie potrafię), więc może nie napisze wszystkiego, co chciałbym napisać a co umknie z mojego umysłu w trakcie pisania a pewnie będzie tego sporo. Ten ff na początku wydawał mi się taki nijaki(przy pierwszym rozdziale) taki, jakich wiele krąży obecnie w Internecie. Niezbyt ambitny i taki powszechny w ostatnich czasach. Harry przestaje ufać Dropsikowi przecież obecnie powstaje pełno takich ff-ów i co w tym oryginalnego. I w dodatku ta przemiana na początku śliczny Harry Potter, bo przecież bohater nie może być nijaki on musi być wysportowany i wspaniały tak, aby dziewczyny mdlały na sam jego widok. A później okaże się, że nasz Mały Bohater zakochuje się no zazwyczaj jest to Hermiona lub Ginny. I wydawało się, że będzie to kolejne płytkie opowiadanie dla naiwnych. Później przypadkiem znów trafiłem na to opowiadanie i okazało się, że to, co wyobrażałem sobie na początku nie sprawdziło się. Postanowiłem wtedy przeczytać je od początku sam nie wiem, dla czego może mnie zaciekawiło, dlaczego nie ma nigdzie Harry'ego a za to jest, Deimon. To, co na początku zapowiadało się przeciętnie okazało się całkiem niezłe. Chociaż musze powiedzieć, że nadal zdarzają się momęty, kiedy to opowiadanie nie koniecznie mi się podoba.
Pozwolisz, że wymienię tu nie, które zaś później powiem, co mnie urzekło w tym ff, bo nie da się zaprzeczyć, że jest to jedno z bardziej oryginalnych opowiadań.
Więc to, co mnie odstręczało ta przede wszystkim ta nagła przemiana, choć tyle że dość dobrze i logicznie wyjaśniłaś te przemiany. Kolejnym nie najlepszym akcentem był rozwój mocy ten nagły skok z przeciętniaka, bo właśnie przeciętniakiem był do wręcz boskiej mocy no półboskiej gdyby to był stopniowy proces powiedziałbym, że opowiadanie zyskałoby pewną harmonie. Późniejszy wygląd Angelusa Deimona pominę skoro była to cecha rodzinna a przemiana, jaką przeszedł Harry mogła usunąć naleciałości rytuału zmiany wyglądu. Zmiana charakteru oraz całkowita zmiana sposobu bycia Harry'ego/Deimona jak dla mnie była zbyt nagła takie zmiany powinny następować dość wolno może nawet nie żeby to trwało lata, ale powinny być to pojedyncze zmiany rozrzucone w czasie a nieskumulowane wręcz do nie powiem minuty, ale do tej trzy dniowej przemiany myślę, że jak by ta przemiana trwała kilka miesięcy było by to lepiej uwidocznione i bardziej naturalne. Teraz wezmę się za wiedze i umiejętności Deimona. Wiedze i umiejętności trzeba nabywać uczyć się a nawet mając talent do danych dziedzin trzeba się ich uczyć bardzo intensywnie, bo nawet geny nie zastąpią nauki mogą jedynie pomóc w nauce. A szkolenie Angelusa miało ( o ile się nie mylę) charakter szlifowania umiejętności a nie ich nauki. Jest jeszcze jeden wątek, który nie wiem czy uznać za minusa czy tez za plusa, ale umieszczę go może jako pewien element neutralny między pewnymi zgrzytami a pozytywami. Chodzi mi o Hermione z jednej strony to dziwne, że przyjaciółka Harry'ego jest no powiedzmy z tej samej rasy, co Deimon. Przyjaźnili się od pierwszego roku a tu nagle okazuje się, że Hermiona ta poukładana Hermiona jest bądź, co bądź nie ślubnym dzieckiem jednego z Wyklętych. Wydaje mi się to trochę dziwne, ale ma to też swoje pozytywne skutki, ponieważ w pewnym sensie łączy stare życie Harry'ego z nowym życiem Deimona.
Chyba największym plusem tego opowiadanie jest ta aura tajemniczości i częste i nagłe zmiany akcji. I nie należy zapominać, że jest to jedno z bardziej oryginalnych opowiadań związanych z Harrym Potterem. W późniejszych rozdziałach można też zauważyć dużo gładsze przechodzenie wątków są teraz bardziej harmonijne wszystko się ze sobą łączy, choć nie zawsze można wychwycić te połączenie od razu. Są jeszcze uczucia nie zrobiłaś z Deimona ani miękkiej kluch ani zimnego głazu. Jest bezwzględny w walce, ale ma uczucia choćby obraz więzi łączących go z Nemezis czy też Idril można dać tu także przykład więzi łączących go z Drakonem czy też Severusem i Lucjuszem. Są to może szczegóły, ale jakże ważne. Ogromnym plusem jest też długość i częstotliwość wydawania nowych rozdziałów, za co powinno się dziękować także Madiusowi, który sprawnie i szybko poprawia nowe rozdziały (i za to wielkie dzięki Madius). Bo przecież o Becie nie można zapominać, bo to on wygładza i poprawia rozdziały. No cóż więcej na razie plusów nie mogę sobie przypomnieć, ale kilka ich jeszcze jest, ale myślę, że pozytywy przeważyły negatyw i to opowiadanie jest bardzo dobre a jeśli wziąć pod uwagę, że Monika z rozdziału na rozdział pisze coraz lepiej można pokusić się o stwierdzenie, że będzie to wręcz świetne opowiadanie a w przyszłości jedno z najlepszych polskich opowiadań. Trzymaj tak dalej Moniko a zapewniam, że nie wiele osób będzie mogło je przebić, jeśli w ogóle komuś się uda.


Pozdrawiam Nocny

P.S. droga Moniko życzę Ci weny, pomysłów oraz wszystkiego, co dobre na przyszłość
P.S.2 za wszelkie błędy przepraszam

Nie ma za co Wampirku po prostu byłem szczery i nie bardzo lubie pisać krótkie komenty.
Nocny


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nocny Sokół dnia Pią 17:53, 28 Lip 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA



Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera

PostWysłany: Pią 17:42, 28 Lip 2006    Temat postu:

Szczerze powiedziawszy to był to jedne z najlepszych komentarzy o moim opowiadaniu, jakie miałam szczęście przeczytać. I to właśnie dzięki tej jego pierwszej części, czyli krytyce, choć ta druga też była niczego sobie. Naprawdę miło czytać coś tak bezstronnego. Very Happy

Chyle czoła.
Wampirek

P.S. za bardzo przyzwyczaiłam się do tego pseudo Reiv chyba do niego wrócę Grey_Light_Colorz_PDT_03


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
el_lothril
Łowca



Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Jazzu

PostWysłany: Sob 12:42, 29 Lip 2006    Temat postu:

Następna część! Hura!!! I jak zawsze cudowna. I do tego bardziej intrygująca i tajemnicza niż poprzednie... To lubię!
Ale znalazłam błąd. I to dość poważny:P
Cytat:
sensej
a powinno być sensei
Nie wiem czy są jeszcze jakieś błędy. Nie zauważyłam.
Pozdrowienia i najlepsze życzenia
el


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Monika Stiepankovic
KSIĘŻNICZKA



Dołączył: 08 Cze 2006
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z łoża Króla Piekieł- Lucyfera

PostWysłany: Sob 19:11, 05 Sie 2006    Temat postu:

rozdział 12


Wolno podniósł się i zabierając książkę zaczął zwiedzać dom, który okazał się być ogromny. Przez cały czas czuł czyjąś obecność, lecz nie mógł ustalić co lub kto to był. Zainteresowały go drzwi na końcu długiego ciemnego korytarza znajdujące się gdzieś we wschodnim skrzydle budowli. Uśmiechnął się krzywo myśląc, iż prawdopodobnie od wejścia do budynku przeszedł jakieś cztery mile. Ledwo postawił jedną nogę w korytarzu przed jego twarzą wybuchną jasno błękitny płomień, który zaraz zniknął. Zaczął się śmiać na cały głos, a chwilę później niespodziewanie przestał.
- Dymiące buty wszak śmiać się nie mogły - powiedział z niejaką ironią w głosie.- No proszę, Dario twoje słowa się sprawdzają, acz tylko jedna poprawka ja się nie śmiałem. Co najwyżej uśmiechałem.
Pchnął lekko drzwi i wkroczył do owalnego pomieszczenia z podłogą wykonaną z ciemnego duńskiego parkietu. Na przeciwległej ścianie znajdował się kominek z płonącym błękitnym ogniem. Przed nim stały tylko dwa fotele. Wiedział, że w pokoju nie ma nic więcej mimo, iż cały był pogrążony w mroku. Zatrzymał się przed kominkiem wpatrując się w płomienie. Po chwili odwrócił się i dopiero wówczas zauważył siedzącego w jednym z foteli mężczyznę. Światło padające od błękitnego ognia pozwoliło mu dostrzec, że był on bardzo do niego podobny niemal taki sam, a tylko oczy. Tamten miał oczy koloru ognia, który naprawdę płonął niczym prawdziwy przez cały czas. Nieznajomy spojrzał na Deimon wzrokiem, od którego ciarki przeszły mu po plecach i choć powinien się bać to wiedział, że nie musi. Tamten tylko uśmiechnął się kącikiem ust jakby wiedział o czym myśli młodzieniec. Przechylił lekko głowę, aby powiedzieć cichym beznamiętnym, ale jednak złowieszczym głosem:
- Domy żyją... To jest coś, co wiemy... Czujemy końcówkami naszych nerwów... Jeśli będziemy cicho... Jeśli się wsłuchamy... Usłyszymy jak domy oddychają... Czasami w środku nocy słyszymy jak rosną... Tak jakby miały złe sny... Dobre domy kołyszą tulą oraz dodają otuchy... Złe sprawiają, że musimy paść na kolana... Złe domy nienawidzą naszego ciepła i człowieczeństwa... Ta ślepa nienawiść do naszego człowieczeństwa jest tym co my mamy na myśli używając słowa: „nawiedzony”. Musisz opuścić to miejsce teraz. Choć będziesz mógł tu wrócić, gdy będziesz chciał tu poznasz odpowiedzi na swe pytania – zakończył i dwoma palcami wskazał na miejsce gdzieś na wysokości obojczyka młodzieńca.- Jakie by one nie były ten dom sam cię odnajdzie.
- Znajdzie ? Przecież…
Nieznajomy tylko pokręcił głową
- On się tu tylko pojawił dla ciebie. Nie ma nic wspólnego z domem twego ojca.
Deimon chciał zapytać go kim jest, ale jego już nie było w miejscu, które dotąd zajmował pojawiła się czerwona róża. Podniósł ją i nie zastanawiając się dłużej opuścił budowle, a obejrzał się dopiero, gdy wyszedł z alei czarnych róż, lecz jej już nie było.
- Nasz dom jest miejscem schronienia... Jest to ciało, które nakładamy na nasze ciała... Tak jak nasze ciała się starzeją, dzieje się z naszymi domami... Tak jak nasze ciała mogą napawać obrzydzeniem, tak też i nasze domy napawają obrzydzeniem... A co jeśli szaleństwo... Jeśli szaleni ludzie w nim żyją, czy to szaleństwo nie zakradnie się do pokojów, ścian i korytarzy... Do jego desek... Czy czasami nie czujemy jak to szaleństwo sięga po nas... Czy to nie jest duża część tego co mamy na myśli mówiąc, że zburzony został spokój domu... Rojący się od dusz... Mówimy: „nawiedzony”, ale mamy na myśli to, że dom oszalał... – powiedział nie wiedząc skąd wzięły mu się te słowa, a wzrok przeniósł na różę w swojej dłoni.
- Czerwona róża znaczy pamiętaj.
Uśmiechnął się dotykając wisiorka, który spoczywał dokładnie tam gdzie wskazał nieznajomy. Wiedział już o jakie pytania mu chodziło i jakie odpowiedzi znajdzie w tamtym miejscu.

„Ten dzień nie zapowiadał się dobrze” - pomyślał Deimon słysząc jak Draco krzycząc na całe gardło każe mu wstawać, gdyż już dawno zaczęło się śniadanie. Młody Merweredo tylko przekręcił się na brzuch chowając głowę pod poduszkę. Czuł się fatalnie. Nigdy nie miał kaca, ale tak on musi wyglądać. Wzdrygnął się słysząc głośne uderzenie w drzwi, które zostało jeszcze spotęgowane w jego zbolałej głowie. Spojrzał z nienawiścią na Nemezis stojącą przed nim niczym jej mitologiczna odpowiedniczka.
- Zlituj się siostra.
Nie potrafił dłużej utrzymać głowy nad poduszką i opadł na nią ciężko. Wyraz twarzy panny Deveraux zmienił się od razu i dotknęła otwartą dłonią jego czoła.
- Ty masz gorączkę.
- Kobieto nie drzyj się tak – warknął cichym głosem.- Wiem. Wytłumacz mnie jakoś dobrze? Tylko o to cię proszę do południa jakoś się wykuruje.
Nemi popatrzyła na niego sceptycznie.
- Na pewno?
Młodzieniec posłał jej jedynie ironiczne spojrzenie i odwrócił się w drugą stronę, a ta młoda kobieta uśmiechnęła się uspokajająco do dwójki czekającej na nią za drzwiami.
- Chodźcie!
- A on? – Zapytała Idril wyglądająca na autentycznie zmartwioną.
- Poleniuchuje do południa, a potem wstanie. Chodź.
Był poniedziałek, który stanowił najmniej lubianą przez uczniów porę tygodnia, a więc pierwszą lekcją były podwójne eliksiry. Nemezis szybkim krokiem przemierzyła Wielką Sal i stanęła przed Severusem wpatrującym się z niesmakiem w śniadanie leżące przed nim.
- To nie trucizna, a więc nie badaj tego jak pod mikroskopem.
Wszyscy nauczyciele i paru uczniów, którzy usłyszeli jej słowa czekali na wybuch złości Mistrza Eliksirów i zdawać by się mogło potężny wybuch. Ku ich zdziwieniu Snape uśmiechnął się do niej. Co prawda był to uśmiech typowo ślizgoński, ale jednak.
- Trucizny może i tam nie ma, lecz mój podopieczny wspominał coś o Veritaserum, a po nim można się wszystkiego spodziewać.
Nemi roześmiała się widząc szatańskie błyski w oczach opiekuna swojego domu.
- On raczej nie byłby w stanie – powiedziała, a mężczyzna natychmiast spoważniał i pytająco uniósł brew.- Źle się czuje i prawdopodobnie nie pojawi się dziś na zajęciach.
- Wiesz co mu jest? – Zainteresował się, lecz Nemi pokręciła przecząco głową.- Dobrze sprawdzę i usprawiedliwię go, a teraz na śniadanko młoda, gdyż nie mam zamiaru słyszeć, iż jedna z moich uczennic ma anoreksje.
Panna Deveraux tylko się roześmiała okręcając dookoła.
- Czy ja wyglądam na taką osobę, szefie?
Tanecznym krokiem ruszyła w stronę dwójki przyjaciół odprowadzana zdziwionymi spojrzeniami zgromadzonych w pomieszczeniu i śmiechem Severusa.
- Może i nie wyglądasz, ale z wami diabły jedne nigdy nic nie wiadomo.
Słowa Snape’a wywołały efekt opadającej szczęki u prawie wszystkich osób zebranych w Wielkiej Sali. Nemezis popatrzyła ponad ramieniem na Mistrza Eliksirów.
- W tym towarzystwie to ty jesteś El Diablo z tego co wiem – rzekła, a w jej oczach pojawił się szalony blask.
- Masz rację, lecz wy macie na składzie: iskrę, smoczka, boginię zemsty i demona z piekła rodem, czyli Koktajl Mołotowa w najgorszym wydaniu – odparł unosząc szyderczo brew.
- Trochę wiary w człowieka by nie zaszkodziło, proszę pana.
- Może i nie, Draco, lecz nie w waszym przypadku.
- Jesteśmy, przecież tylko czwórką nastolatków co my możemy profesorze.
- Błąd. Idril, wy jesteście nie tylko czwórką, ale aż czwórką.
Przy stole ślizgonów dało się słyszeć ciche parsknięcia śmiechem. Za to przy innych stołach było nienaturalnie cicho. Severus tylko potoczył zdegustowany wzrokiem po uczniach najwyraźniej zszokowanych tym co przed chwilą usłyszeli.
- Prosiłbym o zwolnienie pana Merweredo z dalszych lekcji dyrektorze – powiedział, a widząc, że starzec ma zamiar zaprotestować, lecz spojrzał na niego twardo, gdyż nie za darmo lub piękne oczy dano mu tytuł Stąpającego w mroku.- Pójdę sprawdzić co z nim.
Wstał i skinął lekko głowa gronu pedagogicznemu, aby szybkim krokiem przejść przez salę zatrzymując się tylko na chwilę przy trójce swoich uczniów.
- Wiecie coś dokładniej? – Zapytał.
- Nie – odparł blondyn.- Nic oprócz tego, że wrócił późno.
- Dziękuję, Draco.
- Profesorze – odezwał się dźwięczny głos, a ten przeniósł spojrzenie na Nemi.- Wydaje mi się, iż on spotkał kogoś albo coś. To spotkanie kosztowało go dużo mocy, a na myśl przychodzi mi tylko jedna osoba, która mogłaby doprowadzić do takiego stanu Deimona. To jednak niemożliwe.
Severus skinął tylko głowa zastanawiając się o kogo mogło chodzić dziewczynie.

Deimon nawet nie podniósł głowy słysząc cichy szmer otwieranych drzwi.
- Co z tobą? – Zapytał przybysz.
- Powiedzmy, że odrabiam kaca, którego nigdy nie miałem – uśmiechną się krzywo przewracając na plecy.- Ładne daliście przedstawienie.
Severus popatrzył na niego zdziwiony.
- Ta w twoim przypadku Koktajl Mołotowa zabarwiony jest chyba bombą atomową.
- Może – rzekł zamyślony.- Postaram się być na obronie i filozofii.
Snape tylko skiną głową wychodząc z pokoju.
Młody Merweredo jakiś czas po wyjściu swojego opiekuna postanowił przenieść się do Pokoju Wspólnego. Siedział wpatrzony w ogień, gdy przejście do pomieszczenia otworzyło się przed dyrektorem. Nie odwracając wzroku od ognia przywitał się z Dumbledore, który stanął za nim.
- Może by pan usiadł bo zbiera się na dłuższą rozmowę.
- Czemu tak sądzisz?
Wzruszył tylko ramionami spoglądając na starca siadającego obok niego. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że przybyło mu jakby 10 lat. Oczy mimo, iż dalej był w nich ten wesoły błysk gdzieś na dnie miały ból. Znów przeniósł wzrok na ogień.
- Chciałbym po prostu wiedzieć co zamierzasz – zaczął siwobrody mag.- Zmieniłeś się i po prostu nie wiem co o tym myśleć.
- Zmieniłem się? Może. Bardziej pasowałoby tu stwierdzenie, że dorosłem dyrektorze. W tych czasach i z moim zadaniem nie ma we mnie miejsca na dziecko pragnące normalnie dorastać – rzekł spokojnie słysząc jak dyrektor wciąga ze świstem powietrze, a on klasnął w dłonie i koło nich pojawił się skrzat.- Proszę przynieś herbatę dla dyrektora, a dla mnie mocą kawę.
- Merweredo? To nazwisko oznacza to co myślę?
- Zależy co pan myśli. Chyba Tengel miał panu wyjaśnić to co może pan wiedzieć.
- Nie było tego dużo.
Deimon spojrzał na człowieka, którego kiedyś uważał niemal za ojca.
- I nie będzie więcej. W tych czasach nie można ufać nawet sobie, a co dopiero obcym.
- Jestem obcym? – Zapytał dyrektor wzdrygając się pod twardym spojrzeniem tych beznamiętnych oczu przywodzących na myśl piekło. Zastanawiał się dlaczego każdy kto na niego spojrzał kojarzył go z Lucyferem, nawet on.
- Tak – odparł młodzieniec.- Na własne życzenie się pan nim stał i nawet gdyby ciągle był pan... przyjacielem nie powiedziałbym panu. Przykro mi.
- Nie jest ci przykro, czarodzieju.
Popatrzył na niego przeciągle, gdyż wiedział o co mu chodziło. „Czarodzieju. Tak nazwał mnie kiedyś Tengel nawiązując do starej Kozackiej legendy” - pomyślał.
- Bardzo dawno temu żył czarodziej, a był to zły czarownik. Jeden z najgorszych i uważano, że nawet sam diabeł. Inni mówili na niego nieśmiertelny. Nieśmiertelny, ponieważ nie ma serca. Może trafił we mnie odłamek ze zwierciadła rozsądku i teraz moje serce skuło się lodem?
- Królowa śniegu? – Zapytał Dumbledore, a Deimon wybuchnął śmiechem, który dosłownie mroził krew w żyłach.
- Tak – rzekł wstając.
Na pożegnanie dotknął lekko ramienia profesora, który spojrzał na niego z nieskrywanym przerażeniem czując lodowate zimno jego ręki. Młody Merweredo skinął tylko głową odwracając się do niego plecami. Dyrektor ukrył twarz w dłoniach, a cała jego poza przywodziła na myśl totalną rezygnację. Młodzieniec kucnął przed człowiekiem, którego kiedyś nazywał przyjacielem.
- Niech pan na mnie spojrzy – powiedział po chwili milczenia i czekał cierpliwie, aż dyrektor opanuje się na tyle, aby móc zrozumieć jego słowa.- Mogę obiecać, że póki stoimy po tej samej stronie nie będę panu w żaden sposób bruździł, gdyż to nie jest w moim interesie. Chciałbym tylko, żebyś i ty nie wchodził mi w drogę. Jednak uważaj, bo wszystko kiedyś się kończy. Moja cierpliwość również, więc radziłbym ci żyć jednak ze mną w zgodzie... ach byłbym zapomniał nie wiem czy profesor Snape mówił panu o swoim pomyśle zrobienia imprezy czy też jak się woli balu – zakończył widząc zdziwione spojrzenie dyrektora powiedziało mu, że nie spodziewał się takiej propozycji, a przynajmniej nie w takim momencie.- Chodzi nam o integracje, gdyż podczas zabawy zapomina się o podziałach.
- Tak, to dobry pomysł zajmę się tym.
Deimon skiną tylko głową i skierował swe kroki ku wyjściu z pokoju. Nawet nie spojrzał na Severusa, który przez całą ich rozmowę stał w wejściu całkowicie niewidoczny w cieniu.
- Jak widzisz byłem grzeczny i przynajmniej on da nam spokój.
- Skąd ta pewność? – Zapytał Snape obserwując uważnie na swojego podopiecznego i chyba zrozumiał skąd Deimon był kimś kto zawsze dostawał to co chce.
- Zaufaj mi.
- Ach i co to za mój pomysł. Słyszę o nim pierwszy raz – rzekł mężczyzna, a po kilku sekundach pokręcił głową widząc chytry uśmieszek u potomka Lucyfera.
- Pomysł jak pomysł. Jednak ja idę do kuchni, gdyż potrzebuje wyjątkowo bardzo mocnej kawy.
- Ty zawsze pijesz bardzo mocną kawę.
- To powiedzmy, że mocniejszej.
Severus nie odpowiedział, a jedynie zastanawiał się tylko ile czasu zajmie temu chłopakowi zamęczenie siebie na śmierć życiem w takim tempie.

Merweredo wiedział o czym myśli starszy, gdyż sam się nad tym zastanawiał. Jednak teraz miał inne rzeczy na głowie. Skinął przyjacielowi głową na pożegnanie ruszając prosto do kuchni po swoją kawę, a gdy już ją dostał, oczywiście wcześniej wydając skrzatom dokładne instrukcje na temat tego jak mają mu ją przyrządzić, wziął kubek ozdobiony okiem z pionową źrenicą oraz łezką i przeniósł się do swojego biura w Oslo. Co prawda od początku roku szkolnego był tylko na dwóch lekcjach, a minął już tydzień to jednak miał zbyt dużo do załatwienia, aby odpuścić sobie taka sposobność. Pociągnął duży łyk kawy przeglądając papiery na biurku. Niespodziewanie jego wzrok przykuł nadruk na kubku. Niby nie wyróżniający się niczym, ale na tamtej bramie też było takie samo oko. Przysunął do siebie laptopa szukając wszelkich informacji o takim symbolu i w końcu znalazł. Na chwile zamarł w bezruchu, gdyż oko z łezką jest symbolem Lucyfera.
- Moment więc tamto miejsce należy... tamten człowiek? Matko, – szepnął chłopak ciężko opierając głowę na złożonych dłoniach – dlaczego? Dlaczego on chciałby dać mi odpowiedzi?- Zapytał, a gdzieś w głębi jego umysłu pojawiła się odpowiedz.
W końcu jesteś jego potomkiem. Ostatnim.
W napadzie złości zrzucił wszystko z biurka i patrzył jak niedopita kawa plami jasny dywan, a kubek z nieszczęsnym symbolem rozpada się w drobny mak. Ledwo zmusił się, aby dokończyć robotę z papierkami. Odprężył się dopiero w Czerwonej Róży, lecz i tam nie opuszczało go jakieś przeświadczenie, że coś się szykuje. Uśmiechnął się czując lekki ciężar Soledad, która wskoczyła mu na kolana mrucząc radośnie.
- Oj, malutka. Nawet nie wiesz jak dobrze cię widzieć. Jestem okropny, że zostawiłem cię tu na tyle samą – powiedział drapiąc ją za uchem, gdyż wiedział, że to lubi.- Urosłaś, malutka. Chodź, samotności ty moja, zjemy coś.
Uśmiechnął się ruszając do kuchni z ciepłym małym kotkiem ocierającym się o jego spodnie.

Pierwszą rzeczą jaką zobaczył i usłyszał, gdy wszedł do Pokoju Wspólnego był okropny chaos i harmider. Starając się nie zwracać na siebie uwagi szybko dostał się do dormitorium, w którym było jak zawsze cicho.
- Dzięki ci, panie, za zaklęcia wyciszające - rzekł.
- O tak i to wielkie – usłyszał w odpowiedzi.
Deimon roześmiał się szczerze patrząc na Dracona leżącego z cierpiętniczą miną na łóżku z kompresem na głowie.
- Migrena króluje, tak?
Jedyną odpowiedzią smoka na jego kpiący ton była poduszka prawdopodobnie wycelowana w niego, która chyba samoczynnie zboczyła z kursu lądując jakieś dwa metry od chłopaka.
- A co to masz? – Zapytał blondyn patrząc z ciekawością na włochatą kulkę w jego ręce.
- To – odparł Deimon podnosząc Soledad na wysokość swoich oczu i oglądając z każdej strony jak naukowiec nowy okaz bakterii.– Z wszelakich znanych mi źródeł wynika, iż to kotek.
- Ty masz ostatnio bzika na punkcie tych zwierzątek – rzekł kręcąc głową i zaraz krzywiąc się z bólu.
Merweredo tylko położył śpiące stworzenie w nogach swojego łóżka samemu kładąc się obok.

Następny dzień nie zapowiadał się za spokojnie i już od samego rana Draco robił wszystko, aby wyprowadzić z równowagi Nemezis, a ona nie pozostawała mu dłużna. Idril widząc na co się zanosi wyciągnęła Deimona z Pokoju Wspólnego i zaprowadziła do Wielkiej Sali.
- Masz zamiar dziś wreszcie pojawić się na lekcjach? – Zapytała nakładając sobie jakieś dziwnie niezjadliwe według młodzieńca coś na talerz.
- Tak, a czemu by nie. W końcu pierwsza lekcja Obrona przed ciemnymi mocami, a przecież trzeba się uczyć bronić, prawda? – Odparł widząc jak dziewczyna rzuciła mu tylko niedowierzające spojrzenie.
- Tak. Ty musisz nauczyć się bronić, bo już ja to widzę – rzekła, a Merweredo zrobił minę skrzywdzonej niewinności patrząc na nią z wyrzutem. Przy okazji wzbudził śmiech pozostałej dwójki, która już w pokojowych nastrojach usiadła przed nimi.

Klasa obrony wyglądała tak samo jak w trzeciej klasie, lecz znajdowało się parę nowych elementów, jednak według Dracona wystrój psuli gryfoni z dziwnie zadowolonymi minami siedzący po lewej stronie klasy. Oni sami zajęli miejsce na końcu klasy swoim zwyczajem i pozostało im tylko czekać na polecenia nauczyciela. Idril popatrzyła na Deimona uważnie.
- Ty mam nadzieje nie masz zamiaru zrobić mu jakiegoś numeru?
- Jak możesz. Ja? Numeru? – Pytał kręcąc głową z cierpiętniczą miną na twarzy.- Co ja takiego robię, że wy uważacie mnie za zło wcielone?- Zaciekawił się ze smutkiem na twarzy.
- Może to dlatego, że ty jesteś zło wcielone? Nie bulwersuj się tak, gdyż nie do twarzy ci z tym.
Młodzieniec tylko popatrzył na dziewczynę uważnie, a na jego wargach błąkał się jakiś dziwny uśmieszek, lecz w oczach za to zobaczyła obietnice zemsty.
Nie mogli jednak dłużej rozmawiać, gdyż nauczyciel wszedł do klasy. Deimon zauważył, że odkąd ostatnim razem go widział na jego twarzy pojawiło się kilka nowych zmarszczek. Jednak po minie profesora i spojrzeniu jakie mu posłał jasno wywnioskował, że ma zamiar nie dopuścić do żadnych scen oraz będzie go traktował jak normalnego ucznia. Cóż jemu to jak najbardziej odpowiadało.
- Dziś zajmiemy się zaklęciem patronusa – zaczął mówić.- Wiem, że w tamtym roku niektórzy z was uczyli się go, jednak są i tacy, którzy spotkają się z nim może pierwszy raz, a więc może powie mi ktoś na czym ono polega?- Zapytał, a w górę uniosło się bardzo dużo rąk zwłaszcza po stronie gryfonów. Draco rozejrzał się tylko i również uniósł swoją. Profesor potoczył spojrzeniem po uczniach zatrzymując je na blondynie.- Może pan Malfoy – powiedział, a gdzieś od strony lwów dobiegł jęk zawodu.
- Zaklęcie patronusa – zaczął mówić nie zwracając na to uwagi - jest bardzo stare, a wymyślił je Eoin Colfer. Działa ono na zasadzie stworzenia tarczy z pozytywnej siły jaką żywią się dementorzy, lecz bez wykorzystania tych negatywnych emocji. Dzięki czemu stworzenie nie jest w stanie nic mu zabrać, czyli mówiąc prostym językiem jest to strażnik będący tarczą pomiędzy nami a dementorem. Żeby go wyczarować musimy skoncentrować się na jakimś szczęśliwym wspomnieniu i wypowiedzieć formułkę Expecto Patronum. Ponoć patronus Colfera był na tyle potężny, iż potrafił zniszczyć dementora, jednak od bardzo dawna nie zdarzyło się nic takiego.
Lupin patrzył uważnie na młodego mieszkańca Slytherinu przed nim, który tylko skinął mu głowa na znak, że skończył.
- Tak masz racje. 10 punktów dla Slytherinu. Część z was, która umie wyczarować patronusa niech przejdzie na prawą stronę klasy, a ta która nie umie na lewą.
Gdy tylko wstali od ławek te zniknęły. Czwórka przyjaciół zajęła miejsca w rogu klasy z prawej strony czekając na dalszy rozwój wypadków.
- Tak więc – nauczyciel popatrzył po uczniach z prawej strony – wy będziecie ćwiczyć wasza zdolność pod czujnym okiem pana Weasley’a, który będzie sprawdzał jak tam z waszymi zdolnościami do poprawnego wykonania zaklęcia jest naprawdę, a ja w tym czasie zajmę się lewą stroną w sąsiedniej klasie.
Draco tylko zaklął.
- Dwie godziny mamy tu siedzieć i to jeszcze z Weasley’em, który będzie się wymądrzał – zaczął mówić nie starał się być cicho i jego słowa wzbudziły śmiech u ślizgonów, którzy teraz patrzyli szyderczo na Rona. Gryfon poczerwieniał i odwrócił się do uśmiechającego się szyderczo blondyna.
- Uważaj, Malfoy, bo jak wiesz zastępuje nauczyciela i przez przypadek możesz zarobić szlaban... miesięczny – rzekł uśmiechając się perfidnie, ale zaraz na jego twarzy pojawiło się zdziwienie wywołane naprawdę szczerym śmiechem całej czwórki Wyklętych, a wreszcie Deimon się opanował i spojrzał na byłego przyjaciela z politowaniem.
- Może i go zastępujesz, lecz nie wspomniał on nic o tym, że masz takie same kompetencje jak on. Co najwyżej możesz pobiec do profesora i poskarżyć się, iż Draco cię źle traktuje, bo powiedział, że będzie się nudził i to bardzo uraziło twą męską dumę. Jeśli już mowa o zastępowaniu nauczyciela to ty miałeś pilnować, aby oni ćwiczyli to zaklęcie, a jak widzę już od dziesięciu minut nie wywiązujesz się z zadania. Jak myślicie chyba trzeba obalić naszego zastępcę nauczyciela, bo jest nie kompetentny.
Ron zatrząsł się od tłumionej złości ściskając różdżkę.
- Wyciągnijcie różdżki i ćwiczyć to zaklęcie – wycedził przez zęby i z mordem w oczach skierował się w stronę drugiego końca Sali.
- Dziwię się, że się opanował.
- Draco on się nie opanował po prostu zaczął myśleć i postanowił dopaść mnie w ciemnym korytarzu lochów tak, aby nikt nie słyszał moich krzyków co mnie zresztą cieszy, bo nikt nie usłyszy jego krzyków, gdy go spotkam.
- Czasem mnie przerażasz, braciszku.
- Róbcie co chcecie, ale teraz choć raz wyczarujcie to zaklęcie, żeby nie było że nic nie robiliśmy – powiedziała Idril mrugając do nich porozumiewawczo.
Deimon tylko patrzył jak Iskierka wyczarowuje srebrną poświatę, która po chwili formuje się w dużego sokoła o karmazynowych oczach, a to samo w sobie było dziwne, gdyż patronusy były z natury srebrne. Sam strażnik jednak był jednym z symboli rodu Deveraux Markov. Nemezis za to stworzył ogromnego węża, który natychmiast zwinął się u jej stóp i nie zauważając zagrożenia uważnie śledził lot ptaka. Pozostali uczniowie przypatrywali się temu ze zdziwieniem i zachwytem. Rozumiał ich, gdyż oba te patronusy były piękne. Przed Draco staną smok z żądzą mordu w oczach co przeczyło teorii jakoby patronusy symbolizowały wszystko co pozytywne. Teraz wszystkie spojrzenia zwróciły się na niego jakby miał dokończyć to przedstawienie. Jakoś mu się do tego nie paliło, ponieważ nie wiedział jak jego patronus będzie wyglądać, a wątpił by był taki sam jak kiedyś biorąc pod uwagę zmianę wyglądu strażnika Idril. Machnął różdżką cicho wypowiadając formułkę. Przed nim zaraz pojawiła się srebrna mgiełka tworząc ledwo widoczny symbol oka z pionową źrenicą, który zaraz się rozmył zamiast niego pojawił się tygrys patrzący na niego tak samo jadowicie zielonymi oczami. Pogłaskał dużego kota po miękkiej sierści na grzbiecie. Patrząc jak wszystkie cztery patronusy rozmywają się w lekką srebrna mgiełkę. Gdzieś od strony drzwi rozległy się brawa. Podniósł głowę i napotkał zimne oczy Mistrza Eliksirów oraz ciepłe profesora Lupina, który ze zdziwieniem patrzył po twarzach czwórki uczniów.
- Chyba za takie przedstawienie należy się 100 punktów dla Slytherinu.
Przyjaciół zdziwiła ta hojność profesora. Czarnowłosy jednak tylko patrzył na rozmawiających nauczycieli, aby po chwili wolnym krokiem ruszyć w stronę Severusa.
- Madderdin chce cię widzieć i to chyba cos poważnego – powiedział.
Deimon popatrzył w zamyśleniu przed siebie.
- Tak - odparł.- Zaraz tam pójdę.
Mistrz Eliksirów patrzył jak młody Merweredo szybkim krokiem kieruje się w stronę wieży Mordimera. Ciągle nie mógł zrozumieć tego młodzieńca i szczerze mówiąc pewnie nigdy mu się to nie uda, tak jak nie mógł zrozumieć jego ojca, gdyż on tak jak i Miszra jest chodzącą zagadką. Kiedyś powiedział mu, że nie ma pojęcia kim jest ojciec chłopaka oraz lepiej dla niego i jego zdrowia psychicznego, aby tego nie wiedział. Zastosował się do tego i chyba teraz również powinien to zrobić. Kiedyś nauczył się nie pytać, bo sam nie lubił być pytanym, zresztą jak każdy Kroczący w Mroku.

Deimon w tym czasie stanął przed drzwiami do pokoju swojego nauczyciela i ze zdziwieniem stwierdził, że koło jego nóg łasi się Soledad.
- Mówiłem, żebyś została w dormitorium. To tyle jeśli chodzi o posłuch jaki ja mam u zwierząt – rzekł podnosząc kotka, który teraz zamruczał z zadowolenia i lekko pchnął drzwi wchodząc do gabinetu. Pierwsza rzeczą jaką zauważył było do połowy spłonięte panoramiczne okno co sprawiało, że w gabinecie panował półmrok. Spojrzał na skupioną twarz nauczyciela siedzącego za dużym mahoniowym biurkiem.
- Chciałeś się ze mną widzieć.
Mężczyzna popatrzył na niego jakby w zamyśleniu nieobecnym wzrokiem. Młodzieniec dostrzegł jak za nim przemyka jakiś cień, który z zadziwiającą szybkością znalazł się za nim samym, aby po chwili znów stanąć za nauczycielem. Poczuł jak Soledad sztywnieje i wydaje jakiś ostrzegawczy syk w stronę czegoś stojącego za wampirem. Kotek zwinnie zeskoczył z ręki Merweredo, a następnie znalazł się na biurku sycząc na teraz już dobrze widoczną widmową postać jakiejś kobiety w szkarłatnej szacie, która natychmiast zniknęła. Madderdin jakby nagle otrząsnął się z szoku i uniósł głowę uważnie nasłuchując.
- Możesz mi powiedzieć co ty przed chwilą robiłeś.
- Ja.... nic. Od kiedy tu jesteś? – Zapytał zdziwiony
- Od jakiegoś czasu. Powiedzmy, że ty byłeś niedysponowany.
- Co? – Prawie krzyknął, a zielonooki opowiedział mu co się stało. Zabierając z biurka Soledad zauważył, że przed mężczyzną leżał pergamin z staroegipską klątwą.
- Dlaczego to coś przestraszyło się kota? – Zaintrygował się nauczyciel wyglądający na kompletnie zbitego z tropu.
- Zapominasz, że czytając na głos klątwę Eszkarameth wprawiliśmy ją w ruch, a więc można powiedzieć, że ona przyszła zebrać swe żniwo.
- A co do tego ma kot?
Deimon tylko wzniósł oczy do nieba patrząc z politowaniem na swojego nauczyciela.
-Z mitologii i wierzeń starożytnych ludów to jesteśmy kiepscy prawda? Otóż w starożytnym Egipcie kot był strażnikiem podziemia, a na nasz język tłumacząc piekła. Przez co wszelkie zjawy, które powinny być martwe bały się go. To tak w tłumaczeniu na ludzki język.
- Jakoś nie chciałbym słyszeć tego w języku naukowym, bo nie brzmiało by to zbyt miło.
- Radziłbym ci załatwić sobie jakiegoś kotka dla ochrony, a ja tymczasem postaram się dowiedzieć czegoś więcej o tej klątwie.
Zwinął pergamin Modlitwy Eszkarameth i skierował się na błonia gdzie miał opiekę nad magicznymi stworzeniami. Zbył milczeniem pytania trójki przyjaciół uśmiechając się tylko uspokajająco. Gdy tylko skończyły się lekcje zabierając Soledad przeniósł do swojej prywatnej biblioteki w Cytadeli. Puścił kotka na podłogę samemu kierując się do działu o starożytnym Egipcie. Szybko wybrał tytuły, które go najbardziej interesowały i jednym machnięciem ręki przeniósł je do swojej sypialni. Swoim zwyczajem porozrzucał po całej podłodze notatki, książki i Mefisto wie co jeszcze. Ze złością rzucił grubą księgą, gdy również w niej nic nie było. Do tej pory przejrzał takich trzydzieści i ta była ostatnia. Ze zdziwieniem spojrzał na kartkę, która wypadła z niej, gdy tamta z głuchym trzaskiem uderzyła o przeciwległą ścianę. Przywołał ją do siebie z uwagą studiując tekst napisany zgrabnym, pochyłym charakterem pisma będący widać luźną notatką.
Jest wiele sposobów na przywrócenie do życia. Mniej lub bardziej skutecznych. Starożytni Egipcjanie byli bardzo zafascynowani śmiercią. Uważali, że życie nie kończy się tu na ziemi. Dlatego w piramidach tworzyli swoiste domy dla zmarłych dostarczając im tam wszystkiego co mogłoby być im potrzebne w tym drugim życiu, a nawet jedzenie. Niektórzy chcieli po śmierci powrócić do tego świata. Magowie tworzyli zamknięte grupy i zajmowali się tylko tym problemem, gdyż chcieli pokonać śmierć. Jak głosi legenda udało się to Parakaraszom. Stworzyli on księgę życia, jednak inne zgromadzenie chcąc nie dopuścić, aby ta wiedza rozprzestrzeniała się zabili wszystkich członków bractwa. Ich dokumenty spalili, lecz księga życia jak głoszą podania ocalała i została ukryta przez Wielkiego Mistrza. Tamto drugie zgromadzenie, którego nazwy nigdy nie ujawniono stworzyło więc księgę umarłych mającą na celu odesłać do podziemi odrodzonego dzięki bliźniaczej księdze. Jednak są to tylko legendy, w których jest mniej lub więcej prawdy. Nie udowodni się tego dopóki jedna z ksiąg nie zostanie odnaleziona, a to jak na razie nie miało miejsca.
Deimon uśmiechnął się do siebie podchodząc do przeszklonej ściany i z lubością spoglądając na srebrne drzewa, które oddali zaczęła spowijać mgła. W następnej chwili stał już w ciemnej wnęce metr od wejścia do Pokoju Wspólnego Slytherinu. W samym pomieszczeniu była już tylko Idril zaczytana w jakiejś księdze. Wzdrygnęła się lekko, gdy usiadł koło niej.
- Musisz się tak zawsze skradać? – Spytała patrząc na niego z wyrzutem.
- Wada wrodzona lub też nabyta z dobrodziejstwem inwentarza. Co było jak mnie nie było?
- Dyrektor ogłosił, że siedemnastego września odbędzie się bal dla uczniów Hogwartu i jakoś mi się widzi, iż maczałeś w tym palce – rzekła obserwując go z rozbawionym wyrazem twarzy.
- Ja? Nie. Jakżebym mógł – powiedział robiąc minę urażonej niewinności, która zaraz ustąpiła zamyśleniu.- Czy któreś z waszego stadka już ma partnera?
- Nie, a czemu pytasz? – zainteresowała się, a jej spojrzenie zrobiło się podejrzliwe.
- Bo mam pomysł, ale o tym jutro. Tymczasem co byś powiedziała na kolacje ze mną jutro – odezwał się uśmiechając się do niej prowokująco.
- Hmm... z tobą? Jutro... cóż kusząca propozycja. Musiałabym jednak sprawdzić czy nie mam już zajętego wieczoru.
- Więc sprawdź, moja miła, bo ci się opłaci - szepną jej prosto do ucha, a następnie szybko podniósł się z kanapy i zanim zorientowała się co się dzieje był już w swoim dormitorium.

Następnego dnia jeszcze przed piątą obudził swoje stadko gromadząc ich złorzeczących, przeklinających i życzących mu rychłej oraz bolesnej śmierci w Pokoju Wspólnym.
- Mam nadzieje, że to naprawdę jest warte tak nieprzyzwoicie wczesnej pory, bo jak nie to… - Draco – powiedział spoglądając na niego groźnie.- Smoczku, nie wysilaj się, bo i tak nie umiesz udawać groźnego.
Nemi cicho zaśmiała się ubawiona słowami braciszka. Co prawda jej się to też nie podobało, a i Idril chyba też choć ciężko powiedzieć patrząc na jej zadowoloną minę, gdy układała wygodniej głowę na ramieniu Deimona.
- Braciszku, ty lepiej mów o co ci chodzi, bo nam nasza iskierka we śnie zgaśnie.
Deimon tylko wzniósł oczy do nieba zastanawiając się za jakie grzechy bozia go tak pokarała i z zażenowaniem stwierdził, że znalazło by się ich, aż za dużo.
- Jak wiemy zbliża się bal – powiedział unosząc znacząco palec widząc, że siostra ma zamiar dodać jakiś złośliwy komentarz.- Proponuje po prostu wielkie wejście – „i uświadomienie wam słodyczki, że pasujecie do siebie, bo już mam dość tych waszych wiele mówiących kłótni” tego nie wypowiedział na głos. Szybko objaśnił im co planuje i widząc błyski w ich oczach wiedział, iż im się ten pomysł spodobał. Teraz tylko parę technicznych szczegółów i załatwione.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Aravan de'Deiamalthe
KRÓL



Dołączył: 02 Maj 2006
Posty: 138
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Z Mrocznej Furii

PostWysłany: Sob 20:44, 05 Sie 2006    Temat postu:

No nieeee jestem pod wrasheniem Very HappyVery Happy rozdział świetny (normalka)
"Zaczął się śmiać na cały głos, a chwilę później niespodziewanie przestał.
- Dymiące buty wszak śmiać się nie mogły - powiedział z niejaką ironią w głosie." Doobre <lol> smerfastyczne rzekł bym.... jeja już sie nie moge doczekać nowej notki Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cissy
KRÓLEWSKI MAG



Dołączył: 26 Maj 2006
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zamek Czarodzieji Słońca i Księżyca

PostWysłany: Pon 10:50, 07 Sie 2006    Temat postu:

O Lucyferze! Ja już się nie mogę doczekać tego wielkiego wejścia na bal ]:-> . Pisz szybko! Coś czuję że to będzie DOŚĆ zabawne Razz. Całą notka jak zwykle świetna i zagadkowa. Pisz szybko Smile

Pozdrawiam
Cissy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum MITHGAR ŚWIAT FANTASY Strona Główna -> Opowiadania ze świata Harrego Pottera Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 4 z 7

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin